31 grudnia 2008

Natchniona...


Pomiędzy siedzeniem nad notatkami, dorabianiem notatek, odrabianiem zadań, czytaniem podręczników i innych książek udało mi się napisać „wiersz”. Nie jest to nic specjalnego i w zasadzie nie ma się, czym chwalić, ale różne rymy tego typu chodziły mi po głowie kilka dni, więc postanowiłam je zapisać.

Pod znakiem Panny się urodziła,
Jako osoba uprzejma i miła,
Po trupach do celu nigdy nie dążyła
Choć swe cele życiowe wyraźnie określiła.
Problemów z nauką nigdy nie miała
I książki zawsze z chęcią czytała,
Po zdaniu matury studia rozpoczęła
Lecz nie tylko nauka ją pochłonęła
Mimo iż studiuje turystykę
To lubi też matematykę
Logiczne myślenie jest jej bliskie
Dlatego problemy rozwiązuje prawie wszystkie
Lubi innych kultur poznawanie
Podróże to jej główne zainteresowanie
Sprzątanie, pranie, prasowanie
To także jej domowe zadanie
Gotowanie też jej spasowało
Więc rodzina korzysta z tego śmiało
Czuje różnice pomiędzy sobą a rówieśnikami
I lepiej dogaduje się z chłopakami
Szczęśliwie zakochana i zaręczona
W przyszłości swego wybranka żona. 

Przeczytałam ostatnio książkę napisaną przez marokańskiego pisarza Mohammeda Mrabet- "Love of a few hairs". Książkę czytałam w języku angielskim i jest ona pisana zwykłym prostym językiem, ale na prawdę warto ją przeczytać. Z tego, co się orientuję książka jest też przełożona na język polski, więc zachęcam do poczytania, jeśli ktoś nie ma możliwości czytania po angielsku.

22 grudnia 2008

Święta, święta...


Zaczęła się u mnie w domu gorączka świątecznych przygotowań. Porządki oczywiście były robione odpowiednio wcześniej, żeby ze wszystkim zdążyć na czas. A tak konkretnie, to zaczęło się już wczoraj, kiedy to postanowiłam znieść ze strychu choinkę i trochę ją odświeżyć. Choinka została wykąpana w wannie, a następnie osuszona w pobliżu grzejnika. Bombki starannie powycierane z kurzu i zaczęło się ubieranie drzewka. Tradycyjnie stroiłam choinkę samodzielnie nie  mając oczywiście żadnej koncepcji jak ułożyć ozdoby. Choćbym się jak starała to nigdy nie wyjdzie mi identyczna choinka jak sprzed ostatniego roku. W oknie powiesiłam świecącą gwiazdę, którą dzieci pokazują palcami idąc z rodzicami na spacer. Wieczorem zabrałam się za klejenie świątecznych pierożków z kapustą i grzybami, jak również zrobiłam też trochę uszek do barszczu. Zupka z suszonych grzybów zostanie podgotowana dopiero jutro, żeby w Wigilię było łatwiej się wyrobić. Jutro też zostaną przygotowane do zupy płatki makaronowe. Dodatkowo podgotuję groch i kompot z suszonych śliwek. Karpia będziemy smażyć tuż przed sama kolacją wigilijną, żeby został podany na gorąco bez żadnego odgrzewania.Dzisiaj od rana biegałam po sklepach i złościłam się w kolejkach wyklinając ludzi, że nie mają, co robić tylko na spacer przychodzić do hipermarketów.Jako, że byłam na zakupach z ciężarną sąsiadką i jej 2 letnim synkiem, to czuję się jak po pracy w kopalni. Sąsiadka powinna urodzić w Wigilię (miejmy nadzieję,że dotrzyma jednak do Nowego Roku), więc nie jest w stanie zapanować nad małym biegającym wszędzie brzdącem. Biegałam, więc za brzdącem pchając przed sobą wózek pełen zakupów i starając się wymijać ludzi stojących na środku w niewiadomym celu. Wróciłam przed chwilą do domu i już muszę się pomału zabierać zapieczenie ciast, bo jutro raczej nie znajdę na to czasu. Na Wigilijnym stole znajdzie się więc jeszcze makowiec i torcik z mojego pomysłu.  Miała być w tym roku skromna Wigilia dla 3 osób, ale jednak pozostanie nas przy stole pięcioro. Brat z bratową postanowili zostać u nas na Wigilii, a dopiero później pojechać do rodziców bratowej. Prezentów nie musiałam kupować, bo nie ma u nas w domu takiej tradycji. Co prawda wszyscy by się cieszyli dostając jakiś skromny upominek, ale mój tato nie lubi dostawać prezentów, więc nie ma ich pod choinką. Trochę to smutne, ale można się przyzwyczaić. Najgorzej było zrozumieć taką decyzję będąc małym dzieckiem i widząc pozostałe dzieci w rodzinie obdarowane prezentami.  Po Zjedzeniu kolacji Wigilijnej wybierzemy się z życzeniami do rodziny mojego taty. Kolejne dni świąt spędzimy tradycyjnie na odwiedzinach rodziny, wspólnym świętowaniu i kolędowaniu.
      
Ot moja arcydzieło w postaci ubranej choinki.
A teraz chciałabym złożyć świąteczne życzenia wszystkim moim blogowym znajomym jak również wszystkim osobom, które odwiedzają mojego bloga, ale się nie ujawniają.Życzę więc Świąt bez zmartwień, z barszczem, grzybami i karpiem. Z gościem co to niesie szczęście, na którego zawsze czeka miejsce. Niech się Wam w Święta nuci kolęda, a gałązki świerkowe niech Wam pachną na zdrowie.

Cudownych Świąt Bożego Narodzenia
Rodzinnego ciepła i wielkiej radości,
Pod żywą choinką zaś dużo prezentów,
A w Waszych pięknych duszach wiele sentymentów.
Świąt dających radość i odpoczynek,
oraz nadzieję na Nowy Rok,
żeby był jeszcze lepszy niż ten,
co właśnie mija.

17 grudnia 2008

Tunezyjskie realia II...


Pisałam ostatnio o tym jak wygląda dom rodziny Mahera, a jednocześnie większość tunezyjskich domów. Jak wiadomo, jakość życia wiąże się z poziomem gospodarczym kraju, a potrzeby jego obywateli zależą, od jakości życia, czyli wszystko kręci się w jednym punkcie. Tunezja, to kraj utrzymujący się głównie z turystyki, która powszechnie wrzucana jest do sektora usług w gospodarce, gdyż większość rzeczy sprzedawanych w turystyce ma charakter usługi. Zatrudnienie w Tunezji w dziale turystyki jest naprawdę duże a na pewno zdecydowanie większe niż podają to statystyki, które przecież nie wliczają osób pracujących „na czarno”. W Tunezji średnio, co 3 pracownik hotelu nie jest zatrudniony, a pracuje, jako „praktykant”.  Wiadomo też, że W Tunezji turystyce towarzyszy sezonowość, co wiąże się z zamkniętymi hotelami po zakończeniu sezonu i brakiem pracy dla tychże ludzi, co w nich pracowali. Oczywiście nie wszystkie hotele się zamykają, ale większość tak właśnie robi, bądź redukuje liczbę pracowników do jak najmniejszej liczby ( 1 kelner, 1 kucharz, 1 sprzątaczka, 1 animator, 1 recepcjonista, 1 ochroniarz). Ludzie, którzy pracowali w sezonie w turystyce nie są w stanie znaleźć pracy w innym dziale gospodarki, bo po prostu nie ma już żadnych wolnych stanowisk, które mogliby oni objąć. W kraju tym nie ma wolnych miejsc pracy dających możliwość stałego zarobku przez okrągły rok. Jeśli takowe się pojawią, to jest na niego tyle chętnych, że konieczna jest korupcja. Każdy chciałby mieć taką pracę, bo przecież nie musiałby się martwić o to, w jaki sposób będzie żył, kiedy skończy się sezon turystyczny. Jeśli ktoś pracuje na takim w miarę stałym stanowisku, to robi wszystko, aby go nie utracić przez jak najdłuższy czas. Zdarza się, że Tunezyjczycy pracują na tych stanowiskach przez całe swoje życie, bez możliwości rozwoju. Boją się ryzyka związanego ze zmianą pracy.
My, jako turyści wyjeżdżamy do tego ciepłego kraju i rozkoszujemy się błękitną wodą i ciepłymi promykami słońca. Niejednokrotnie nie zauważamy tejże trudnej sytuacji tamtych ludzi, a nawet, jeśli ją widzimy i staramy się pomóc, żeby nie stać i nie patrzeć na to wszystko z boku, to nasza pomoc jest jak kropla wody w morzu potrzeb. Kraj ten najprawdopodobniej potrzebuje kompletnej przemiany. Czymże jest obecny rząd, który pomimo republiki może robić wszystko, na co ma ochotę, a ludzie żyją w ciągłym strachu nawet o własny dom? Przecież tam rodzina prezydenta może przyjść do Twojego domu i powiedzieć Ci „wyprowadzaj się, bierzemy ten dom”. Nie otrzymasz za to żadnej zapłaty a żyć gdzieś będziesz musiał. Dlaczego zięć prezydenta może postawić sobie bramki na autostradzie i pobierać z tego opłaty? Dlaczego rząd ma prawo zamknąć sobie ulice, kiedy chce z niewiadomej przyczyny? Większość rzeczy w tym kraju jest dla nas niezrozumiała i jest totalnym absurdem. Mieszkańcy tego kraju uważają tak samo, ale boją się sprzeciwić, czy cośkolwiek głośniej powiedzieć. Nie ma wolności słowa!
Żyją w takich warunkach i już do nich przywykli, ale nie jeden śni po nocach o ładniejszym i wygodniejszym mieszkaniu dla całej rodziny. Jest też grono osób, które mogłoby mieć takie mieszkanie, ale najzwyczajniej w świecie boją się jego zagarnięcia przez rząd, toteż nie ryzykują i żyją w standardowych warunkach. Powiem Wam szczerze moi czytelnicy, że przykro jest patrzeć na tych ludzi i być bezsilnym…

11 grudnia 2008

Realia życia w Tunezji ( na podstawie rodziny Mahera)


Rodzina Mahera mieszka w „górskiej” miejscowości, a raczej mieścinie zwanej Kharez. Owa wioska znajduje się w pobliżu Czerwonego Miasta-Korby, którego to nazwa pochodzi od czerwonej papryczki chili uprawianej przez mieszkańców.
Dom rodzinny Mahera to jednopoziomowe mieszkanie zbudowane na polu w kształcie kwadratu. W sumie znajdują się tam 4 pokoje, kuchnia i coś w rodzaju spiżarki. Pomieszczenia te są umieszczone w taki sposób, że w raz z murem z jednej strony tworzą zamkniętą przestrzeń- tzw. „dziedziniec”. Do niedawna w jednym z pokoi mieszkała tylko babcia Mahera. Po jej śmierci nie wiem, czy ktoś zajął ten pokój, czy może stoi jeszcze pusty. Wchodziło się tam jedynie chcąc spędzić trochę czasu z babcią, przynieść jej coś do jedzenia, bądź wziąć jakiś potrzebny garnek czy miskę, które stały w tym pokoju na jednej z betonowych półek. Babcia miała do dyspozycji jeden materac położony na dywanie, który przykrywał gołą betonową podłogę i miał za zadanie, chociaż trochę chronić przed zimnem. Tylko i wyłącznie w jednym pokoju widziałam łóżko-duże 2-osobowe, pomalowane na niebiesko, jak większość rzeczy w Tunezji. W pokoju tym znajdowała się również lodówka, wyglądająca zupełnie przyzwoicie i nawet całkiem nieźle zaopatrzona-przynajmniej latem sprawiała takie wrażenie, bo było w niej dużo jogurtów i owoców, jak również pełno butelek po wodzie mineralnej z dolewaną do nich „kranówą”. Obecnie na łóżku tym śpi jeden z braci, przynajmniej tak zostałam poinformowana.
Kolejne 2 pokoje są mniej więcej tej samej wielkości i wyglądają bardzo podobnie. Jeden ma służyć na lato, a drugi na zimę. Chodzi tutaj głównie o poziom nasłonecznienia pokoi. Zimą oczywiście lepszy ten gdzie wpada więcej słońca i pokój może być, choć trochę ogrzany. Dywany na ścianach i podłodze są przenoszone z jednego do drugiego pokoju zależnie od pory roku. Przenoszony jest również telewizor, firanki, ramki ze zdjęciami, sztuczne kwiatki i inne pierdołki. W pokojach tych się śpi, je i spędza większość dnia. Siedzi się bądź śpi na materacach położonych na podłodze. Osobiście nie próbowałam tego komfortu spania, bo nigdy nie miałam okazji zostać tam na noc. Najprawdopodobniej zimą, kiedy temperatura spada w nocy do 0 bądź czasami poniżej 0 trzęsłabym się z zimna i modliła o kolejny koc w celu przykrycia się. Za każdym razem nie wywyższając się siadam wraz z cała rodziną na tych materacach pomimo tego, że przynoszą mi krzesło…
W kuchni byłam tylko raz. Pamiętam tylko tyle, ile zdążyłam ogarnąć wzrokiem podczas mojej krótkiej wizyty w tym pomieszczeniu. Było dużo różnych warzyw wiszących na sznurkach, kuchenka gazowa i jakiś palnik, nad którym Mama Mahera piecze specjalni chleb arabski ( Pyszny-mój ulubiony. Jego wyrób wcale nie jest jednak taki łatwy. Trzeba mieć niezłą wprawę i odporne dłonie żeby nie czuć ognia, nad którym piecze się ten chlebek). Były też jakieś miski z kaszą, couscous, makaronem, ryżem i specyficznym tunezyjskim groszkiem.
Posiłki spożywane są w gronie całej rodziny, która aktualnie mieszka w domu. Przeważnie przygotowywane są przez Mamę Mahera-Saidę w czasie, gdy mężczyźni pracują na roli. W okresie wakacyjnym w przygotowaniu posiłków pomaga siostra Mahera-Fadoua. Jedzenie podawane jest na niskich stolikach. Ilość stolików zależy od ilości osób spożywających posiłek. W czasie ramadanu, gdy spotkała się cała rodzina podczas kolacji były to 2 stoliki lub więcej. Na każdym z nich znajdują się takie same potrawy. Najczęściej potrawy spożywane są bez użycia sztućców, ale jako że ja-Europejka to i sztućce zostały podane. Zdarzyło się raz, że jedliśmy wszyscy z jednej miski, jednak podczas kolejnych moich wizyt wyciągany był serwis i każdy jadł z własnego talerza. Po spożyciu posiłku przynoszona jest w miseczce woda do obmycia rąk i ściereczka do ich wytarcia.  W okresie Ramadanu, jeśli wypada on w upalnym lecie, zdarza się że dywany i stolik z telewizorem wynoszone są na „dziedziniec” i posiłek jest spożywany na świeżym powietrzu.
W spiżarni nigdy nie byłam. Zdążyłam jednak przelotem zauważyć, że w okresie letnim jest tam wiele różnych artykułów spożywczych, a w okresie zimowym regularnie ich ilość się zmniejsza.
W jednym z rogów dziedzińca, znajduje się drewniana budka, która jak się domyślam jest toaletą. Nie zdążyłam się z nią jeszcze zaznajomić, a pytać jest mi momentami głupio.
Do domu przylega również budynek gospodarczy, coś w rodzaju obory. Zwierzęta, które tam mieszkają nieustannie się zmieniają, więc nie jestem w stanie ich wymienić. Na ziemistym podwórku bez deka trawy rośnie też wielka Palma, która rozwesela całe to otoczenie i nadaje mu jakiejś innej barwy.  Pomimo bliskości obory od domu, nie zdarzyło się bym poczuła jakiś nieprzyjemny odór.  Do najbliższego sąsiada, czy sklepu nie jest w cale blisko.
Mama Mahera stara się mnie namówić podczas każdej mojej wizyty, bym została w tym domu na dłużej. Koniecznie chce mnie przekonać do chociażby dwóch dni, ale Maher skrupulatnie zabiera mnie do domu rodzinnego w takie dnie, bym nie mogła tam zostać. Tłumaczy również swojej mamie, że to nie są warunki dla mnie i, że ja jestem przyzwyczajona do innych standardów. Maher to doskonale rozumie, bo On sam jest już przyzwyczajony do innych warunków i nie wyobraża sobie np. dnia bez normalnej tradycyjnej kąpieli. W Kharez natomiast zupełnie normalna jest kąpiel, a raczej mycie się w małej misce wody. Przeraża mnie codzienne ręczne pranie ubrań w misce z zimną wodą. Nie byłam również w stanie prać co jakiś czas ręcznie tych wszystkich dywanów i materaców… Nie wiedzą co to odkurzacz!
Ja osobiście nie mam nigdy nic przeciwko zostania w tym domu na dłużej, chociażby po to żeby nie robić Mamie przykrości, ale to sam Maher nie lubi tam zostawać i nie chce pozwolić na tym bym czuła się nieswojo i niekomfortowo.

6 grudnia 2008

Ponarzekam sobie trochę...


Tak sobie myślę, że pasowałoby tutaj, co skrobnąć i podzielić się jakimiś nowinkami i przemyśleniami. Ostatnio walczymy z Maherem, żeby mieć ze sobą jakiś lepszy kontakt i tak jesteśmy już na etapie „mam Internet na swoim komputerze, jak tylko siedzę w pobliżu hotelu gdzie pracuję, bądź pracuję i mogę mieć ze sobą komputer”. Jest dobrze, bo pisać sobie już możemy i Maher może mnie nawet widzieć. Problem jest taki, że Maherowa kamerka jest w kawiarence internetowej i uprzejme panienki, które tam pracują i ostro zarabiają na tejże kamerce poinformowały Mahera, że zgubiły jego CD ze sterownikami. Ten mój kochany facet oczywiście uwierzył i kamerkę zostawił uważając, że bez owego CD jest ona bezużyteczna. Ruszyłam, więc do działania i wyjaśniłam, że kamerka ma zostać stamtąd zabrana nawet bez CD, bo ja nie życzę sobie żeby ktoś zarabiał na jego sprzęcie (kamerka kosztowała 30 zł, a tam jej wartość to około 100 dolarów i tańszej się nie kupi, więc mało kogo na nią stać). Pościągałam wczoraj sterowniki do kamerki i dzisiaj kiedy ta zostanie zabrana z kawiarenki zostaną one przesłane do Mahera. Miejmy nadzieję, że wszystko będzie działać i będziemy się mogli widzieć, słyszeć i pisać bez problemów i oporów.
Co do wizy, to pewne jest, że na styczeń nie ma najmniejszych szans, bo osoby pracujące w polskiej ambasadzie w Tunisie stwierdziły iż zaproszenie ważne do 10 lutego 2009 roku jest już nie ważne… Pytając „dlaczego?”, otrzymałam odpowiedź: „bo tak”.
Na całe szczęście, w Krakowie w urzędzie do spraw cudzoziemców pracują normalni i wyrozumiali ludzie. Zaproszenie teoretycznie możemy wyrabiać dopiero po 10-tym lutego i czekać na niego około miesiąca, a później reszta papierków. Jednakże, jako że z niezrozumiałego powodu zostaliśmy potraktowani tak, a nie inaczej przez polską ambasadę, to zaproszenie zostanie nam wydane wcześniej i będzie na okres 20 luty do 20 maj 2009. Napisałam również maila do Tunisu, żeby przyznali nam termin na składanie wniosków wizowych, bo tak właśnie życzy sobie tamtejsza ambasada (zostałam o tym poinformowana jak dzwoniłam, żeby się dowiedzieć o zaproszenie, jak również poinformowano mnie, że obecnie terminy te są na styczeń) Cierpliwie czekałam 3 dni na jakąś odpowiedź, aż w końcu postanowiłam zadzwonić i dowiedzieć się co się znowu dzieje… Jakieś 10 razy został odebrany mój telefon i słuchawka odłożona na biurko. Ambasada nadal jest czynna 2 dni w tygodniu po 2 godziny-pozostawiam to bez komentarza, bo już sił na tych ludzi nie mam. Dowiedziałam się, że maila sprawdzane są w miarę możliwości „i jak tylko dokopią się do mojego maila, to zostanie wysłana do Nas odpowiedź z datą i godziną do składania wniosku”. Wiąże się to z tym, że termin ten będzie nie wiadomo kiedy i może nawet koło marca, bo przecież nie wiadomo kiedy się dokopią, a później tylko ponad miesiąc czekania na decyzję. Oznacza to, że nie ma możliwości trafić w odpowiedni termin w zaproszeniu, bo nigdy nie wiadomo kiedy można się spodziewać terminu w ambasadzie. Jak to skomentował mój tato- „państwo w państwie”. Brak mi słów na tych ludzi. Zero pomocy i zero szacunku dla petentów.  Jakim sposobem pracują oni w takich placówkach? Co byłoby, gdyby ktoś zgubił paszport, będąc na wczasach? Wnioski o wydanie paszportu można składać tylko w czwartki (dzień transferów do Polski), również za wcześniejszym ustaleniem terminu za pomocą maila… Nie ma możliwości skontaktowania się z ambasadą w innych dniach i godzinach niż podane na stronie internetowej!
Tymczasem posłucham lekarza i pójdę położyć moją stopę jakoś wyżej, bo ciągle pulsuje i rwie po zerwaniu paznokcia.. Znów nie mogę normalnie chodzić, a Maher biadoli co chwila, że chciałby być teraz ze mną, jak również, że jego też boli, jak tylko sobie wyobrazi co ja przeżywam i jaki to musi być ból... Cóż, nikt nie mówił, że życie jest piękne, kolorowe i niebolesne. 
Miłej soboty i bogatego Mikołaja życzę! 

1 grudnia 2008

Relacja-opis pobytu Mahera w Polsce...


Tak jak obiecałam, postaram się naskrobać coś o pobycie Mahera w Polsce. Kiedyś pisałam już o problemach z Alitalią i przylotem Mahera z Włoch do Warszawy, więc nie będę się już powtarzać i zacznę od kolejnych dni.
11.11.2008
Po powrocie z Warszawy wszyscy byliśmy zmęczeni, więc tylko „mały drink” z rodzicami na lepszy sen kąpiel i z ogromną ulgą położyliśmy się do łóżek. Oboje z Maherem doceniliśmy komfort spania w łóżku, po poprzedniej nocy spędzonej na lotnisku czy tez w samochodzie w moim przypadku.
12.11.2008
Pojechaliśmy do urzędu miasta w celu zameldowania Mahera, jako że jest taki obowiązek niezależnie od tego na ile dana osoba przyjeżdża, a później drobne zakupy w hipermarkecie z racji tego, że Maher potrzebował parę kosmetyków a i artykuły spożywcze do domu tez były niezbędne. Pomimo iż w Tunezji jest coś takiego jak Carrefour, to Maher widząc ogrom naszego krakowskiego Tesco zaniemówił. Później niestety się „oswoił” i musiałam pozwolić na obejście Tesco od półki do półki w celu sprawdzenia i porównania cen do Tunezyjskich. Wyszło na to, że mamy wiele artykułów tańszych niż w Tunezji pomimo lepszych zarobków. Największe wrażenie robiło na nim jednak stoisko z alkoholami. Generalnie wszystkie sklepy z alkoholami robiły na Nim wrażenie, bo w Tunezji po prostu nie wszędzie da się kupić alkohol. Wieczorem poszliśmy na basen, później tradycyjnie wieczorna kąpiel i do łóżeczka obejrzeć film.
13.11.2008
Wzięliśmy Mahera na tak zwany po arabsku SUK, czyli nasz polski plac handlowy. Zakupiliśmy ciepłą kurtkę u miłego pana, który był w tym roku w Tunezji, ale w innym mieście niż pracuje Maher. Maher zapraszał w miedzy czasie ludzi na stanowisko tegoż uprzejmego pana, czego skutkiem były 3 kurtki sprzedane w 10 minut a nasza z dużą obniżką cenową. Miły pan stwierdził, że z chęcią zatrudni Mahera do zapraszania ludzi na stoisko… Popołudniu wspólnie gotowaliśmy i robiliśmy sałatkę warstwową ( czytaj: Maher cierpliwie kroił wszystko, co potrzebne w drobną kosteczkę a ja rozporządzałam, co i jak) Później oglądanie moich zdjęć z przedziału wiekowego od niemowlaka do teraz, więc trochę zajęcia było. Późnym popołudniem wizyta w Galerii Krakowskiej i bezcenna mina Mahera na „puchar lodów rodzinnych”. Wieczorem znów jakiś film i sen.
14.11.2008
Kolejny plac do zaliczenia. Tym razem CHT w celu zakupienia butów, jako że wcześniejsze nie nadawały się do użytku po 3 dniach spędzonych na lotnisku… Nie mieliśmy za wiele czasu, jako, że ja musiałam się spieszyć na uczelnię. Maher spędził ten czas z moimi rodzicami i bratem w pizzerii jedząc pizze i popijając piwem… Wieczorem ja wymęczona po uczelni marzyłam tylko o znalezieniu się w ciepłym łóżeczku i wtuleniu w ukochaną osobę.
15.11.2008
Mój kolejny dzień na uczelni od samego rana. Maher odwiedza naszych znajomych poznanych rok temu w Tunezji a wieczorem „zwiedza” Wawel i słucha historii o wieży Mariackiej jak również Sukiennicach będą na rynku. Wraca do domu już po moim powrocie z uczelni. Wieczór spędzamy z sąsiadami na wspólnych rozmowach. Generalnie miły wieczór.
16.11.2008.
Pierwszy i mam nadzieję jedyny opuszczony przeze mnie dzień na uczelni. Rodzinny wyjazd do Zakopanego. Maher zachwycony polskimi górami chodził i rozglądał się dookoła. Na Gubałówce przywitało nas piękne słońce i 14 stopni ciepła. Poszaleliśmy troszkę na quadach i powygłupialiśmy się do wspólnych fotografii. Spotkaliśmy tez miłego Pana od kurtek z placu. Zaliczyliśmy tez Krupówki, kupiliśmy ciepłe góralskie kapcie dla mamy Mahera, popstrykaliśmy się trochę zdjęć i wracaliśmy przez Czorsztyn z odwiedzinami u naszych znajomych. Oczywiście Pokazaliśmy też Maherowi skocznie, ale tylko widok z Gubałówki, bo nie był tym szczególnie zainteresowany nie wiedząc, o co w tym chodzi i co to konkretnie jest. Wróciliśmy do domu późnym wieczorem, a w drodze zaliczyliśmy „Krakowiaków i Górali” w celu zjedzenia jakiegoś późnego obiadu. Wieczorem tradycyjnie jakiś film, rozmowy i sen.
17.11.2008
Obiecałam koleżankom z wcześniejszej pracy, że przedstawię im Mahera jak tylko przyjedzie do Polski, więc musiałam dotrzymać słowa. Przy okazji odwiedziliśmy Fantasy Park, pograliśmy w kręgle a później kolejna wizyta na rynku, bo Maher chciał go zobaczyć także za dnia. Tym razem to ja słuchałam opowieści na temat Wieży w kościele Mariackim i powiem Wam, że Maher opowiedział wszystko ze szczegółami, więc pamięta. Wieczorem kolejna wizyta sąsiadów i szkolenie języka polskiego przez Mahera. Film i sen…
18.11.2008
Odwiedziliśmy moją babcię, a później pospacerowaliśmy trochę po moich okolicach. Maher zdążył już poznać wszystkie możliwe ulice na moim osiedlu i nie ma możliwości żeby się tu zgubił. Generalnie to poznawał gdzie jest i co jest w pobliżu na całym Krakowie, ale tutaj mógłby być jeszcze problem z samodzielnym Jego wyjściem na miasto. Wieczorem odwiedziliśmy nas kolejni znajomi, których Maher poznał rok temu w Tunezji. Maher oglądał też wieczorem jakiś mecz z moim tatą. Wieczór tradycyjnie, kąpiel, film i sen.
19.11.2008
Tego dnia odwiedziliśmy Kopalnie Soli w Wieliczce. Wybraliśmy grupę z angielskim przewodnikiem i zwiedzaliśmy kolejne komory słuchając ciekawych historii. Przyznam się, że połowy z nich nie słyszałam będą w tej kopalni, jako dziecko i mając polskiego przewodnika. 3-Godzinna wycieczka pod ziemią spowodowała ból głowy zarówno mojej jak i Mahera jak również ból stóp od ciągłego schodzenia w dół. Po wycieczce przyznam się szczerze, że nie pamiętam, co robiliśmy. Wieczorem pograliśmy w karty z dużą doza śmiechu.
20.11.2008
Tym razem nie pamiętam, co robiliśmy do południa. Jedno jest pewne, że na nudę na pewno nie narzekaliśmy. Wieczorem pojechaliśmy z rodzicami na zakupy przed imieninami mamy. Wieczór spędzony z kolejnym filmem i wspólnymi rozmowami.
21.11.2008
Cały piątek spędziliśmy w zasadzie w domu na porządkach i przygotowaniu sałatek na imieniny. Maher pomagał mi dzielnie w sprzątaniu, więc nie zdążyłam się specjalnie zmęczyć. Popołudniu przygotowywaliśmy stoły na imieniny i wszystko, co ze stołami jest związane (mycie zastawy, sztućców, układanie serwetek i rozkładanie tego wszystkiego na stołach). Generalnie zajęcie niezbyt ciężkie, ale pracochłonne. Wieczorem obydwoje czuliśmy już zmęczenie i z chęcią wyłożyliśmy sie w łóżeczku przy kolejnym z serii horrorów.
22.11.208
Poranne pobudka i pierwszy śnieg widziany przez Mahera. Ostatnie zakupy na SUKu podczas tej wizyty w Polsce i dalsze szykowanie w domu imieninowej imprezy. W związku z dużą ilością opadów śniegu Maher zaliczył również pierwsze jego odgarnianie. Wieczorem wspólne kelnerowanie przy stole pełnym gości.
23.11.2008
Prawie cały dzień spędzony na dworze. Odgarnianie śniegu i budowanie bałwana. Robienie orła na śniegu i bieganiem razem z psem. Po południu zarówno Maher jak i pies nie mieli już siły, więc zabawy się skończyły. Kolejna wizyta sąsiadów i szkolenie języka polskiego.
24.11.2008
Zakupy ulubionych polskich serków dla Mahera i innych potrzebnych rzeczy. Następnie rezerwacja biletów na pociąg do Warszawy, pakowanie walizki i późnym popołudniem obiad w niezdrowym KFC. Wieczorem szybkie przygotowanie wszystkiego na poranna drogę do warszawy. Kąpiel i sen tym razem już bez filmu.
25.11.2008
Pobudka o 4 rano i wyjazd na dworzec. 3 Godzinna podróż do Warszawy a następnie podróż z Warszawy do lotniska na Okęciu, co też zajmuje trochę czasu autobusami. Odprawa na lotnisku i szybkie pożegnanie żeby nie było żadnych łez. Mój powrót do Krakowa i Mahera lot do Rzymu. Tym razem wszystko się udało Maherowi z samolotami.  Wrócił do Tunezji na 1: 30 w nocy, w domu był przed 4, a rano pojechał poopowiadać swoim rodzicom jak było.

Podsumowując pobyt Mahera w Polsce, to było bardzo dużo różnych sklepów, galerii i wszystkiego, co związane z zakupami, cowieczornych seansów filmowych w języku angielskim, wspólnej nauki języków i trochę zwiedzania Krakowa. Co do zwiedzania, to mieliśmy zaplanowane o wiele więcej, ale niestety się nie udało. Albo pogoda nam na to nie pozwalała, albo cos, co chcieliśmy odwiedzić było zamknięte…. No cóż może uda Nam się następnym razem. A kto wie, jeśli Maher dostanie papiery z pracy, to mógłby starać się o wizę jeszcze na styczeń….

14 listopada 2008

Żyjemy...


W końcu mogę coś napisać, bo dopiero, co zdążyłam złapać oddech po przyjeździe Mahera. Nie obyło się bez problemów, ale najważniejsze, że już jest ze mną i możemy się sobą nacieszyć. W poniedziałek niczego się nie spodziewając wyruszył na lotnisko. Od siebie wyleciał zupełnie normalnie. Problemy zaczęły się dopiero w Rzymie. Tam miała nastąpić przesiadka i lot bezpośredni do Warszawy. Z powodu strajku celników na lotnisku wszystkie loty zostały wstrzymane. Do poniedziałku wieczora mieliśmy jeszcze kontakt, ale później rozładowała się bateria w Mahera telefonie. Maher  czekający już ponad 12 godzin w Rzymie i bez kontaktu z nami zdążył nas jedynie poinformować, że na pewno w poniedziałek z Rzymu nie wyleci. Noc spędziliśmy w samochodzie na stacji benzynowej obserwując lecące samoloty i prawie modląc się żeby przyleciał we wtorek z samego rana. Od 7 rano czekaliśmy na lotnisku z myślą, że przyleci do Warszawy poprzez Pragę i obserwowaliśmy wszystkich wychodzących z lotniska. O 14 stwierdziliśmy z bratem i bratową, że jeśli nie przyleci samolotem z Pragi o 14: 30 bądź z Rzymu o 15 to oni wracają do domu a ja spędzam kolejna noc na lotnisku… Przyleciał na szczęście samolotem z Pragi. Zmęczeni, ale szczęśliwi wróciliśmy do domu.
Wczoraj urząd meldunkowy, małe zakupy, wieczorem kilka drinków z rodzicami i sen. Dzisiaj kolejne zakupy, wspólne robienie sałatki, a później wyjście na miasto. Generalnie to wszystkie nasze plany poszły w nieznane, bo albo coś jest zamknięte, albo wypada coś innego. W każdym bądź razie mniejsza o to. Ważne, że jesteśmy razem i wspólnie spędzamy czas. Postaram się jakoś odzywać jak tylko dorwę na chwile komputer. Przepraszam, że tak chaotycznie, ale inaczej jakoś nie umiem póki co. Ciężko mi się skoncentrować.

5 listopada 2008

Świeży kierowca i sytuacja na drogach...


Jadąc dzisiaj do miasta stwierdziłam, że napiszę coś na temat kierowania samochodem i prawa jazdy. Dopóki nie miałam prawka, to nie zwracałam szczególnej uwagi na sytuację na drogach. Teraz jednak uległo to diametralnej zmianie. Egzamin na prawo jazdy zdałam w styczniu tego roku, a zostało mi ono wydane 14 lutego i taka też data na nim widnieje. 14 Luty to jednocześnie dzień mojej pierwszej „samodzielnej” jazdy, czyli jazdy bez instruktora. Osobiście uważam, że prawdziwa szkoła jazdy zaczyna się dopiero w momencie po zdanym egzaminie. Wtedy dopiero człowiek uświadamia sobie jak wiele musi się jeszcze nauczyć.  Przez pierwsze dni chciałam by ktoś jeszcze ze mną jeździł, ale po tygodniu postanowiłam, że po raz pierwszy pojadę sama samochodem na moją próbną maturę. Tak też się stało. Objechałam cała i zdrowa, ale jednocześnie zestresowana. Z każdym dniem stres był coraz to mniejszy aż w końcu zaczęłam jeździć bez nerwów i ciągłego myślenia, na jaki bieg mam wrzucić… Pokonanie trasy dom-szkoła-dom nie było czymś strasznym. Z czasem zaczęłam się wypuszczać dalej, a po miesiącu posiadania prawka rodzice zabrali mnie na przejażdżkę nowym samochodem do Dąbrowy Górniczej.  W jedną stronę prowadził tato, a wrócenie należało do mnie. Obce miasto, ciemność, barierki rozdzielające pasy na drodze szybkiego ruchu, światła samochodów z naprzeciwka rażące w oczy i ciągłe mamrotanie ojca „szybciej, wrzuć 5” było katastrofą. Co prawda wróciłam w takim samym czasie jak ojciec zajechał w tamtą stronę, ale powiedziałam, że nie zamierzam go nigdy więcej wozić dopóki nie nauczy się, że to ja decyduje o tym jak jadę a jego uwagi są mi zbędne. Teraz nie robi mi już różnicy, jakim samochodem jadę.  Nie ważne czy jest to combi, czy może moja mała „polóweczka”. Wszystkim pojadę i wszystkim zaparkuję, ale trochę czasu musiało minąć żeby czuć się w każdym aucie tak samo komfortowo i tak samo bezstresowo go prowadzić.
Zauważyłam też, że stałam się bardziej nerwowa jadąc samochodem, jako pasażer. Wcześniej nie przeszkadzała mi nadmierna prędkość a teraz się jej boję. Boje się też przejeżdżania blisko jakiś obiektów, które znajdują się w pobliżu strony, po której siedzę.
Najgorszy jest jednak fakt, że jadąc samochodem nie ważne czy kierując czy będąc pasażerem zaczęłam wyklinać ludzi. A to, że ktoś przechodzi nie na przejściu, a to, że jakiś dziadek wylazł na czerwonym nie myśląc, że jak się nie daj boże potknie to będzie katastrofa, a to ze jakiś baran skręca bez migacza, lub pcha mi się przed maskę nie sygnalizując tego.  Najgorsze są takie cwaniaczki na drogach stwarzający nie małe zagrożenie. Paranoja jakaś. Jak wcześniej nie przeklinałam, to teraz jadąc autem musze się naprawdę kontrolować, żeby używać kulturalnych słów w celu opisania sytuacji….

1 listopada 2008

1 Listopada...


Jak chyba większość Polaków dzisiejszy dzień spędzę na cmentarzach modląc się nad grobami bliskich.  Jeden z cmentarzy mam już zaliczony. Ze spoczywających tam osób pamiętam jedynie babcie i sąsiadów. Za każdym razem, kiedy idę na grób babci widzę moment jej śmierci. Nie ważne, że było to 16 lat temu, a ja miałam zaledwie 3 latka. Pamiętam jak próbowałam otwierać jej oczy i pytałam, czemu kładzie się spać na podłodze, skoro czas na śniadanie… Przez pewien czas po jej śmierci bałam się jak mama zamykała oczy. Mówiłam „Ty śpij mamuś, ale nie zamykaj Oczków”. Strach z czasem przeminął, ale pustka po babci została. Oczywiście pamiętam też inne sytuacje związane z babcią, ale nie są one tak wyraźne. Pamiętam gdzie siedziała przy stole, pamiętam jak czytała mi rano bajki, a ja leżałam z nią w łóżku, pamiętam smak gotowanej przez nią owsianki i wygląd talerzyków, na których ją podawała. Dla mojej mamy jest to niewiarygodne. Ona nie pamięta takich sytuacji, a ja owszem pomimo tego, że miałam niespełna 3 lata.
W tym tygodniu odeszła ze świata babcia Mahera. Wiem, że to nie moja babcia, ale znałam ją. Było mi źle z myślą, że nie ma mnie na Jej pogrzebie, że nie mogę być z Maherem i jego rodziną.  To była najukochańsza babcia Mahera.  Wszyscy spodziewali się po moim ostatnim wyjeździe, że babcia niedługo umrze, ale tak naprawdę dnia i godziny raczej nikt się nie spodziewa. Ostatni raz, kiedy Ją widziałam, babcia wyjątkowo mnie wyściskała i wycałowała. Wszyscy mówili mi, że przyjęła mnie do rodziny i jednocześnie się ze mną pożegnała… Jest to przykre, ale cieszę się, że miałam okazję Ją poznać. W dniu pogrzebu modliłam się za jej duszę.  Dzisiaj będąc nad grobem mojej babci także modliłam się za babcię Mahera. Wiem, że to nie ta religia, ale ja modlę się za człowieka. I nie ważne, w jaki sposób się modlę, Bóg jest jeden…

29 października 2008

Na bieżąco...


Weekend w szkole minął dość szybko i bez poważniejszych problemów. Udało mi się wysłuchać wykładów i nawet co nieco zanotować, a to można na niektórych wykładach zaliczyć do sukcesu. Między innymi wyszła też moja siła przekonywania, pełny optymizm i generalnie zadowolenie z życia w postaci duuuużej ilości śmiechu. Odnoszę wrażenie, że mój dopisujący humor na uczelni zaczyna przechodzić na innych. Co chwile ktoś mnie woła, żebym przyszła do ich grupy, „ bo u nich smęty”. Jedni przechodzą i mówią cześć, inni zagadują, kolejni wołają, następni dzwonią z prośbą o pomoc. Generalnie rozrywana jestem w każdą stronę. To chyba jednak są dobre oznaki. Przynajmniej takie odnoszę wrażenie. Nie ważne czy są to ludzie starsi czy też Ci z mojego wieku. Ze wszystkimi mam dobry kontakt. Dziewczyny, z którymi głownie przebywam śmieją się, że działam na tych ludzi jak lep na muchy. Mnie to absolutnie nie przeszkadza.  wstyd 
Co do Mahera i wizy to chyba już jest wszystko w porządku. Znaczy się bilet już jest, więc teraz tylko odliczamy czas do 10 listopada, kiedy to o 12 w południe zobaczymy się po raz pierwszy w Polsce. Ostatnio codziennie przychodzi na Internet, co jest dla mnie nie lada zaskoczeniem, bo wcześniej robił to dość rzadko. Mimo wszystko nie będę przecież narzekać, bo mnie taka sytuacja jak najbardziej odpowiada. Widzieć Go codziennie i móc z nim porozmawiać to dla mnie super sprawa. Jakoś łatwiej znieść wtedy rozłąkę. Przynajmniej dla mnie. Maher też widzę, że się uśmiecha, cieszy i jest szczęśliwy a to powoduje jeszcze większy uśmiech na mojej twarzy. Generalnie to ostatnio bardzo często się uśmiecham, co z kolei jest miłą niespodzianką dla mojej rodziny i znajomych.
Siedzę sobie właśnie w domu, gotuję obiad, przepisuję część skrótowych notatek z wykładów i obmyślam plan na pobyt Mahera w Polsce. Na pewno zaliczymy Warszawę, ale w szybkim skrócie, bo będzie to wycieczka od razu po lotnisku, jeszcze przed powrotem do Krakowa. Odwiedzimy tez Niedzicę i Czorsztyn, a w Krakowie Wawel i kopalnię soli w Wieliczce. Więcej pomysłów póki, co nie mam, ale może coś z czasem się jeszcze wymyśli. Maher chce zobaczyć Polskę, poznać trochę kultury, więc będziemy zwiedzać… 

Dopisane 16:12
Wszystko było w porządku z wizą do przed chwilą. Właśnie dowiedziałam się, że Maher potrzebuje jakieś ubezpieczenie na wylot, na które nie ma już kasy i że dzisiaj zmarła jego najukochańsza babcia. Brak kasy nie pozwala mu pojechać do domu i na pogrzeb. Nie ma ubezpieczenia = nie ma wylotu. Tak więc stoimy właśnie w punkcie wyjścia. Wiza to jednak nie wszystko. Maher może nie przylecieć...Głupie 250 zł, którego nie mam ani ja ani On może zniszczyć wszystkie możliwe plany. Obyśmy znaleźli  jakieś rozwiązanie.smutek 

21 października 2008

Przecież to tylko Polska...

Powiedzmy, że wszystko się już wyjaśniło w sprawie wizy. 10 listopada Maher powinien przylecieć. Jeszcze tylko kupno biletu i będziemy tego pewni.  Nie ma możliwości przedłużenia wizy. Jedyne co mogło by ją załatwić to np. choroba (leżenie w szpitalu), ale i tak Maher musiałby złożyć wniosek o przedłużenie na 7 dni przed końcem ważności swojej wizy. W zasadzie to nie rozumiem jak ma przewidzieć to, że będzie chory i składać wniosek zanim pójdzie do szpitala. Moim zdaniem jedno wyklucza drugie, ale przecież to tylko Polska.  Zwykłe przyziemne powody typu „Chęć bliższego poznania się i spędzenia ze sobą więcej czasu aby można było podjąć decyzję o ślubie bez żadnych wątpliwości” zostają z góry przekreślone i wnioski odrzucone. Takie słowa usłyszałam od pani urzedniczki w Małopolskim Urzędzie do Spraw Cudzoziemców.  Żeby usłyszeć te jakże budujące słowa, musiałam wykonać kilkadziesiąt telefonów w celu uzyskania konkretnego numeru. Każdy odebrany telefon był jednak poprzedzony kilkunastoma próbami dodzwonienia się, bo przemiłe Panie urzedniczki nie odbierają telefonów. Chciałam jednak zaznaczyć, że ja wcale nie dzwoniłam, aby zadać moje jakże nurtujące mnie pytanie o przedłużenie wizy. Chciałam się jedynie dowiedzieć o adres tegoż urzędu, bo nie dawno został on przeniesiony, a nikt nie wiedział gdzie dokładnie składa się takie wnioski.  Usłyszałam jednak więcej niż chciałam usłyszeć. Znajomości nie będę już szukać żadnych, bo to wszystko kosztowałoby więcej nerwów, złości i pieniędzy niż to wszystko warte. Będą musiały nam wystarczyć 2 tygodnie, a później tylko co najmniej 8 miesięcy czekania żeby zobaczyć się kolejny raz… Polskie prawo zapewnia mi wolność wyboru i decyzji o własnym życiu. Szczerze? Jakoś tego nie widzę. Jedyne co na razie zauważam, to same przeszkody. Ale, ale są też możliwośći, które wyklucza zwykłe codzienne życie. Nie jestem w stanie przewidzieć, że jutro potrąci mnie samochód, więc dzisiaj powinnam złożyc wniosek o przedłużenie wizy…

10 października 2008

Jeszcze żyje...


Siedzę ostatnio całymi dniami w domu. Praca chwilowo zawieszona, bo hotel wrócił do wykańczania wnętrz wykorzystując nieobecność wycieczek zorganizowanych. Nie myślcie jednak, ze siedzę sobie tak bezczynnie. Co chwilę jestem wysyłana do miasta w celu załatwienia jakiejś sprawy, później trzeba jakiś obiad ugotować, posprzątać itd. Domownicy uśmiechnięci i zadowoleni chwalą moje obiady. Chyba muszę powrócić do stanu „ja nie umiem gotować”, bo jeszcze za bardzo się przyzwyczają.
Czekam z niecierpliwością na przyszłą środę. Tak bardzo chciałabym już znać odpowiedź w sprawie wizy. Nie potrafię się nad niczym skupić, skoncentrować. Moje myśli cały czas krążą wokół wizy. Wiza, wiza, wiza… Najgorszy jest fakt, że już na samą myśl wymiotuję. Tak więc pomiędzy czynnościami, które wymieniłam wcześniej biegam kilkanaście razy do toalety. Chodzę zatem blada jak ściana i totalnie wymęczona. Nie chcę chyba wiedzieć co będzie kiedy odpowiedź będzie negatywna…
Weekend spędzę na uczelni. Szczerze? Nie mam ochoty tam iść. Nie ma też siły na spędzenie 3 dni po 13 godzin siedząc i słuchając nie wiadomo czego, w dodatku mając tylko 4 przerwy po 5 minut. Kiedy ja wyjdę do toalety lub spróbuję wcisnąć coś w usta (chociażby jakąś wodę?) Kto wymyślał harmonogram? Pogratulować tylko! Największym sukcesem w harmonogramie jest jednak 5 minut na przebiegnięcie przez drogę szybkiego ruchu by dostać się na drugą część uczelni w celu udania się na jedne z zajęć, a później pokonanie dokładnie takiej samej drogi w tym samym czasie. Po prostu wybierając drogę okrężną, gdzie można znaleźć przejścia dla pieszych i chodniki potrzebujemy około 15 minut w jedną stronę. Cóż najciekawiej zapewne będzie zimą…
Przyszły tydzień zapowiada się ciekawie, bo Maher będzie miał cały tydzień wolny. Dostał w prezencie od szefa hotelu- lubię go za to. Szkoda jednak, że nie dał tego wolnego tygodnia jak ja tam byłam… Maher już się zapowiedział, że będzie przychodził codziennie na Internet.
Dzisiaj posiedział 1.5 godzinki i sobie chwilę popisaliśmy, ale ten nasz czas na Internecie leci tak szybko, że nawet się człowiek nie zdąży zorientować a tu już trzeba kończyć.  Nie zdołaliśmy się jednak zobaczyć. Tyle ile ja nagrzeszyłam przekleństwami przez tą kafejkę internetową  w Tunezji, to szkoda nawet pisać. Dla mnie jest to niezrozumiałe, że prowadząc biznes można się na tym kompletnie nie znać i nie robić nic w kierunku jego poprawy.  W Kafejce kiedyś było 12 komputerów. Obecnie jest 6 bo reszta odmówiła posłuszeństwa. Kolejki są straszne żeby skorzystać z neta, no ale cóż. Kamerki pracują tylko na 2 komputerach, a raczej pracowały. Pominę fakt, że jedna z kamerek, to własność Mahera, którą dostał ode mnie. Miał mieć za to tańszy Internet. Może i ma, ale ja go nie widzę, bo często komputer z kamerką jest akurat zajęty…  Dzisiaj dostał jednak komputer z kamerką. Okazało się jednak, że komputer ma problemy z karta graficzną. Maher pytał mnie co ma robić, no ale skąd ja mam wiedzieć, jeśli ja jestem tutaj a On tam. Pyta dziewczyn z kafejki i słyszy: „no pewnie komputer zepsuty”. Jutro pewnie w kafejce będzie już tylko 5 komputerów z czego jeden pracujący z kamerką. Uff strach pomyśleć co będzie za rok, skoro w ciągu roku 7 komputerów już wybyło.
Lecę teraz do mojego łóżeczka i mam nadzieję, że może jakoś uda mi się zasnąć, bo to też ostatnio graniczy niemalże z cudem.  Liczę także na to, że jakoś przetrwam weekend na uczelni. A później? A później to byle jakoś do środy… A po środzie to się wszystko okaże.

30 września 2008

Relacja...


Spróbuję chociaż trochę zdać relację z minionych dwóch tygodni, aczkolwiek nie będzie to łatwe, bo łapię się na tym, że sama dokładnie nie wiem co kiedy było. Myślę, że jest to spowodowane zbyt wieloma sprawami do załatwienia w tak krótkim czasie. Jak wiadomo ostatni weekend spędziłam na uczelni. Uczelnia ogólnie rzecz biorąc w porządku, ludzie na roku całkiem fajni, chociaż pewnie szydła z worka wyjdą dopiero później. Jedno jest pewne- postanowiłam kupić dyktafon, bo niektórych ważnych wiadomości nie sposób zapisać… Ale przejdźmy do ważniejszej kwestii, na którą pewnie bardziej czekacie. 2 tygodnie w Tunezji…
11 września.
 Wylot z Krakowa. Spotkałam znajomych z klasy gimnazjalnej na lotnisku, ale niestety mieszkaliśmy w innych miastach. Do hotelu zajechałam z małymi niespodziankami na 12 w nocy. Maher od 10 dzwonił co chwilę, żeby się dowiedzieć gdzie już jestem. Na teren hotelu nie mógł wjechać, bo tzw. ”secrete”  nie wyraziło zgody. Torby przytaszczyłam samodzielnie do bramy a później już Maher  mógł  je wziąć. Odebrałam „wizę” w hotelu i tyle mnie tam widzieli…
12 września.
Po wczesnej pobudce (o godzinie 10 rano) zebraliśmy co potrzebne i pojechaliśmy do rodziców Mahera. W brzuszku już trochę zaczynało burczeć, bo nic nie jadłam od dnia wcześniejszego (od 10 rano), więc dostałam jogurcik i gruszki. Później pojechaliśmy po drugą siostrę Mahera, aby  przywieźć ją do domu rodzinnego wraz z dzieckiem i mężem. 200 km wycieczka tam i z powrotem.  Zawieźliśmy trochę polskich ciuszków dla dziecka. Dzięki Bogu kupiłam trochę większe… 1.5 miesięczny chłopczyk ubiera polskie ubranka 6-9 miesięcy… Jest słodki i kochany. Mimo wszystko zdziwiłam się widząc jego karmienie, przebieranie i całkowite zachowanie. Zupełnie inne niż w Polsce… Wieczorem zjedliśmy wspólną kolację. Była cała rodzina w komplecie. Podobno dawno już tak nie było. Kolacja na Ramadan naprawdę pyszna. Mama Mahera za wszelką cenę chciała bym została na co najmniej 2 dni, no ale ja wolałam wrócić z Maherem. Odwoziliśmy nocą siostrę Mahera do jej domu. Powinno być kolejne 200 km, ale siostra zapomniała, którą drogą jechać… Zawracaliśmy kilka razy. W końcu zerwała się ogromna burza, gradobicie i inne cuda a nam w Środku lasu zabrakło benzyny o 2 w nocy. Benzyna została nam dowieziona, siostra zabrana do domu przez swojego pracodawcę, a my mogliśmy wrócić do domu… Mogliśmy, ale Maher źle skręcił. Dołożyliśmy kolejne kilometry. W domu znaleźliśmy się nad ranem…
   
13 września.
Spałam przez pół soboty, a Maher siedział w pracy. W czasie przerwy wrócił do mieszkania i nadal sobie spaliśmy. Wieczorem poszedł znów do pracy, a ja ogarnęłam trochę moje bagaże. Wieczorem coś zjedliśmy i wybyliśmy na miasto w celu poszukiwania biura do rezerwacji biletów lotniczych. Oczywiście nie obyło się bez jakiejś kawiarenki i kolejny powrót nad ranem.
14 września.
Niedziela spędzona na basenie hotelowym w momentach kiedy nie padał deszcz. Kiedy waliło piorunami, to grałam sobie w chińczyka z animatorami. Ogólnie rzecz biorąc mogłam spędzać cały mój czas w hotelu gdzie Maher pracuje, bez ponoszenia żadnych kosztów. Jedzenie, picie, ogólnie All Inclusive, bo wszyscy mnie znają. Wieczór znów spędzony w kawiarenkach na rozmowach z innymi, bardziej obeznanymi w sprawach wizowych.
15 września.
Szczerze, to nie pamiętam dokładnie co robiliśmy, ale na pewno coś z papierami wizowymi. Ogólnie rzecz biorąc nie tak łatwo, to wszystko pozałatwiać. Wieczorem kolejne spotkanie z międzynarodowym towarzystwem. Mieszanie języków, to nasza specjalność. Było śmiesznie, ale wszyscy wszystko rozumieli. I tak powinno być.
16 września.
Z samego rana o godzinie 6 wyjazd do polskiej ambasady. Niestety pocałowaliśmy klamkę, bo Polacy tam pracujący w czasie ramadanu pracują tylko 3 dni w tygodniu po 1.5 godziny…  Przyczyn tej jakże długiej i częstej pracy nie poznałam i nie zrozumiałam… Humory się nam popsuły i do końca dnia wzajemnie na siebie warczeliśmy.
17 września.
Czyli moje urodziny. Zostało zaproszonych trochę gości. Para portugalsko-francuska, Polka z takim Tunezyjczykiem, i około 8 innych Tunezyjczyków. Goście zaczęli się schodzić koło godziny 21. Była muzyka, tańce, śpiewy, pyszny tort, dużo prezentów, w tym jeden wyjątkowy od Mahera. Pierścionek zaręczynowy. Wszyscy zaczęli bić brawo, śpiewać i wykrzykiwać nie wiadomo co, bo każdy w swoim języku.
18 września.
Wstaliśmy rano żeby zadzwonić do ambasady, ale znów nikt nie odbierał, pomimo że sekretariat powinien być czynny. Po skończeniu się godzin otwarcia daliśmy sobie spokój i poszliśmy spać dalej. Padający deszcz nie był sprzyjającą pogodą do jakiegokolwiek wyjścia na zewnątrz. Wieczorem towarzystwo z dnia wcześniejszego zeszło się jeszcze raz. Maher ze znajomym przygotowali tunezyjską kolację na ramadan, żeby przyjezdni mogli zobaczyć jak to wygląda.
19 września.
W końcu dodzwoniłam się do zaspanej pani w ambasadzie. Zostałam poinformowana, że mam dzwonić do sekretariatu. Pytając o numer usłyszałam, że to ten sam, ale przypadkiem dodzwoniłam się gdzie indziej. Kolejne próby i nic. Znów zaspana pani odebrała i z mega złością odpowiedziała jednak na moje pytanie o godziny i dni otwarcia ambasady. Popołudnie spędziłam w hotelu na rozmowach z miłymi animatorami, a wieczór oczywiście z Maherem.
20 i 21 września.
Spędzałam te dni ponownie w hotelu, jako, że Maher pracował. Nie było jednak tak źle, bo w sumie cały czas byliśmy dość blisko siebie. Wszystko było podnoszone mi pod sam nos. Kelnerzy skakali wokół mnie, a pozostali turyści bali się w mojej obecności na cokolwiek narzekać myśląc, że może jestem jakimś VIP-em w hotelu. Wieczory oczywiście z Maherem, bo jakże by inaczej.
22 września.
Kolejna wizyta w ambasadzie, ale tym razem dowiedzieliśmy się, że akurat dzisiaj nie przyjmują oni papierów potrzebnych do wizy. Ugryźliśmy się w język, żeby nic głupiego nie powiedzieć. Po powrocie do Hammametu, Maher poszedł do pracy, żeby móc wziąć kolejny dzień wolnego w środę, a ja znów siedziałam na basenie. Szkoda tylko, że to słońce w tym roku nie opalało. Wieczór tradycyjnie spędzony najpierw w kawiarni a później już tylko we dwoje.
23 września.
Rano Maher poszedł do pracy. Ja pospałam troszeczkę dłużej, ale później również poszłam do hotelu. Popołudnie Maher wziął wolne. Postanowiliśmy więc jeszcze raz odwiedzić  rodziców Mahera. Zapakowaliśmy do samochodu wielkiego misia (dostałam 2 takie same), żeby zawieźć małemu kuzynowi Mahera i pojechaliśmy. Pojeździłam sobie trochę samochodem. Rodzina prze szczęśliwa, że przyjechaliśmy jeszcze raz. Posiedzieliśmy chwilę i musieliśmy wracać. Trzeba było zrobić kolejną rezerwację biletu lotniczego, bo poprzednia straciła ważność, oraz kolejny raz wypełnić formularze na Internecie, żeby „data drukowana” się zgadzała.
24 września.
W nocy spaliśmy tylko chwilę, bo znów trzeba było wstać po 5 rano żeby pojechać do ambasady. Wyczekaliśmy się w kolejce, ale w końcu udało nam się złożyć papiery. Prawdopodobnie widzieliśmy panią konsul… Przyszła do sekretariatu. Widząc mnie serdecznie się uśmiechnęła, więc odwzajemniłam uśmiech szturchając Mahera, by zrobił dokładnie tak samo. Powiedzieliśmy jej dzień dobry, a Ona zaczęła oglądać i czytać Maherowe papiery. Później postanowiliśmy trochę pozwiedzać Tunis. Zaparkowaliśmy na płatnym parkingu, jednak po powrocie na niego naszego auta tam nie było. Zostało losowo wybrane do odholowania… Przebyliśmy pół Tunisu na nogach w poszukiwaniu naszego samochodu. Po znalezieniu musieliśmy zapłacić jeszcze dodatkowe 30 dinarów, które spowodowały wiązankę nieprzyjemnych słów w ustach Mahera. Postanowiliśmy jak najszybciej zwinąć się z tego jakże dziwnego miasta. Wróciliśmy do mieszkania, ugotowaliśmy obiadek i ostatni wspólny wieczór spędziliśmy na pięknej Medinie Hammametu.
25 września.
Wczesna pobudka, pakowanie i powrót do innego miasta, do hotelu na autobus. Ja czekam w hotelu, a Maher wraca do pracy. Ogromna gula w gardle, szkliste oczy, ale będziemy twardzi. Nie polecą Nam łzy. 2 godzinna wycieczka na lotnisko, 2 godziny na odprawie, 3 godziny lotu, godzina na lotnisku w Krakowie i o 18 byłam w domu.
Tak o to przebiegł mój pobyt w Tunezji, który zleciał naprawdę bardzo szybko. Przyznaliśmy to zgodnie z Maherem. Teraz czekamy do 15 października, kiedy to w godzinach 12-13 Maher otrzyma odpowiedź w sprawie wizy. Trzymajcie kciuki, żeby była ona pozytywna dla nas…
  

26 września 2008

Powrót...

Wróciłam wczoraj wieczorem. Szczęśliwa, zadowolona, słabo opalona i rozmarzona. Na jakąś większą relację musicie poczekać, bo już dzisiaj lecę na pierwsze zajęcia na studiach. (piątek 16-21, sobota 8-21, niedziela 8-19)
Żeby nie było, to jednak się czymś dzisiaj pochwalę. Takiego prezentu urodzinowego jeszcze nigdy nie miałam  rumieniec
   

Rodzina jednej jak i drugiej ze stron bardzo szczęśliwa i podekscytowana. 

11 września 2008

Wyjazdowo...


Nie mam zielonego pojęcia co się stało z moim czasem… Sama nie wiem kiedy minęły  poniedziałek, wtorek i środa. Ja rozumiem, że wstawałam koło 10, bo odsypiałam jeszcze wesele, no ale żeby aż tak mi przeleciało, to się nie spodziewałam. Wesele trwało w sumie 3 dni… W niedzielę były poprawiny na sali weselnej, a w poniedziałek goście z naszej strony zjechali się jeszcze do nas do domu. Kolejna zabawa do 4 rano.
We wtorek uporałam się z górą prasowania i udało mi się nawet upchnąć wszystko do torby. Skończyłam mniej więcej koło 23 i padnięta poszłam spać.
Wczoraj dowiedziałam się, że zostałam przekwalifikowana w pracy.  Od 29 września, zaczynam pracę na restauracji. Będę robić dokładnie to samo, co Maher w Tunezji tyle tylko, że za lepsze pieniądze.  Najwyraźniej kadrowa mnie polubiła.
Na wyjazd wszystko już przygotowane, aczkolwiek nie dociera jeszcze do mnie, że już za kilka godzin będę z Maherem. W tamtym tygodniu jakoś bardziej do mnie wszystko docierało.  Maher natomiast strasznie przeżywa.  Nie może spać, robi mega porządki i ogólnie cieszy się chłopak.
Trzymajcie więc kciuki, żeby wszystko poszło zgodnie z planem i żeby Maher dostał wizę. Taki jest właśnie cel mojego wyjazdu i mam nadzieję, że zostanie on zrealizowany. Plan na mój pobyt w Tunezji jest bardzo napięty, ale mam nadzieję, że znajdę chwilę na odpoczynek. Mamy wolny tylko jeden dzień-pierwszy. Musimy się sobą nacieszyć jak to Maher powiedział.
A tak w ogóle, to miałam dzisiaj piękny sen. Chyba nadal przeżywam ślub mojego brata, bo znów mi się śnił, ale tym razem, to ja byłam w białej sukni i składaliśmy sobie z Maherem przysięgę… Zaczynam mieć chyba senne marzenia.

7 września 2008

Po weselu, przed poprawinami...


O dziwo na weselu wszystko poszło zgodnie z planem. Goście zadowoleni, więc dzisiaj wracają na poprawiny. Zabawa trwała do 6 rano. Na 7 w domu. Chwila snu i już ponowne przygotowania. Nogi odmówiły posłuszeństwa, ale ani raz z parkietu nie zeszłam :-) Teraz nie mogę chodzić ale co tam. Roztańczę sobie stopy na poprawinach, a jutro będę leżeć z nogami w górze. Pierwszy raz odczułam, że Maher jest zazdrosny…  Zawsze mi to mówił, ale wczoraj zdążył okazać. Dzwonił chyba z 5 razy w czasie wesela pytając niby czy się dobrze bawię, ale czułam, że zwyczajnie się troszeczkę denerwował. Rano jak się obudził, to oczywiście musiał zadzwonić. Zapytać co i jak i gdzie jestem. Spokojnie wytłumaczyłam, że śpię sobie już w swoim łóżeczku-sama! Pożyczył mi słodkich snów i stwierdził, że KOCHA- „tak bardzo, bardzo”.
A teraz uwaga. Musze się przyznać, że bałam się tego mojego świadkowania i drużbowania. Nie miałam pojęcia jak dogadamy się z drużbą w tańcu.
Jako jedyni z drużbów nie schodziliśmy z parkietu i tańcowaliśmy do białego rana. Dawno się tak nie bawiłam.
  

1 września 2008

31 sierpnia...


Wiecie co? Powiem Wam-wszystkim moim czytelnikom, że dzisiaj, czyli dokładnie 31 sierpnia bez najmniejszych skrupułów LENIŁAM SIĘ! Już dawno nie miałam takiego wolnego dnia, w którym mogłabym poleżeć w łóżku do momentu, w którym sama będę miała ochotę wstać. Oczywiście pobudka mnie nie ominęła, ale do tego jestem przyzwyczajona, że Maher puszcza sygnał, albo dzwoni na dzień dobry koło 8 rano. Normalka. Nie zdołał mnie obudzić na tyle bym wstała  z łóżka, czy chociażby wychyliła którąś z kończyn spod prześcieradła… Wyspana, roześmiana i ogólnie rzecz biorąc zadowolona z życia wstałam o godzina 10. W bardzo zwolnionym tempie (w przeciwieństwie do dnia powszedniego) zjadłam śniadanie i ze stoickim spokojem wybrałam się do kościoła…
Dzisiaj nawet  tworzyłam obiad dla rodziny i wcale się nie złościłam. Być może dlatego, że czułam się wypoczęta.  Ugotowałam rosołek z pysznymi kluseczkami , a na drugie danie tradycyjnie pierś z kurczaka. Wszystko oczywiście z uśmiechem na ustach. Czułam, że dzisiejszy dzień będzie naprawdę miły i nie przeliczyłam się. Maher postanowił przyjść na Internet, żeby sprawić mi trochę przyjemności.
Porozmawialiśmy godzinkę. Ustaliliśmy plan na mój pobyt w Tunezji. Powygłupialiśmy się trochę i pośmialiśmy. Było naprawdę miło. Uwielbiam patrzeć jak się śmieje/uśmiecha. Nie ważne czy na żywo, czy też na Internecie. Ważne, że widzę ten uśmiech na ustach i te ciepłe promyczki w oczach. Częściowo wybyliśmy z naszymi planami na przyszłość podczas zwyczajnych żartów. Pokazałam Maherowi moje zdjęcie w sukience na wesele. Rozpromieniał. Wiedziałam, że mu się podoba. Stwierdziłam, że w takim razie będzie ona na nasz ślub (kiedyś tam…). Skrzywił się. Woli tradycję.. Chce dla mnie białą suknię. W ramach kompromisu zostaliśmy na ecru. Lubię takie rozmowy. Lubię planować Naszą przyszłość. Lubię widzieć, że Maher jest szczęśliwy, zadowolony. Nic mi już wtedy nie potrzeba- „Gęba sama się śmieje”.
A teraz siedzę sobie. Kątem oka patrzę na jakiś program w telewizji, chociaż i tak nie bardzo wiem co się tam dzieje.  Klepię na klawiaturze żeby napisać post, a jednocześnie staram się przypomnieć jak to było w poprzednich latach, kiedy to 31 sierpnia szykowałam strój galowy… Jutro nie pójdę na żadne rozpoczęcie roku. Nie dostanę żadnego planu zajęć. Mam na to jeszcze czas. Zwyczajnie wsiądę w samochód i pojadę na jakieś zakupy, później coś jeszcze posprzątam, pójdę do pracy, a część moich znajomych z roześmianymi twarzami będzie jechać autobusami do szkół. Powrócą do swoich uczniowskich obowiązków. Jutro nowi pierwszoklasiści krzykną chórkiem WITAJ SZKOŁO!  Życzę więc powodzenia dla wszystkich uczniów rozpoczynających jutro rok szkolny.
Chcesz być czymś w życiu, to się ucz,
Abyś nie zginął w tłumie;
Nauka to potęgi klucz,
W tym moc, co więcej umie.
(Ignacy Baliński)

28 sierpnia 2008

Misz-Masz...

Jeden wielki bałagan- wszędzie. W hotelu mega wielkie sprzątanie, bo niedługo zaczną zjeżdżać pierwsi goście, a tu część pokoi jeszcze nie gotowa. W domu staram się już ogarnąć bałagan i w miarę mi się to udaje. Największy jednak bałagan jest chyba w mojej głowie. Chcę coś tutaj naskrobać, ale mam zbyt wiele rzeczy do „przelania na papier” i nie wiem od czego mam zacząć, a na czym skończyć. Nie wiem też jak trzeźwy mam umysł po nocnej zmianie w pracy i braku snu. Spróbuje powoli i po trochę przelać moje myśli, które niedługo mogą wybuchnąć w mojej głowie, bo za dużo tego wszystkiego.
Po pierwsze zastanawiam się nad tym dlaczego ludzie nie potrafią zaufać, uwierzyć, zrozumieć… Najlepszym przykładem jest moja sąsiadka, która od jakiegoś czasu ma co chwilę coś do powiedzenia na temat Mahera. Wcześniej nic jej nie przeszkadzało, aż nagle-BUM! „Na pewno ma tam jakąś inna dziewczynę, na pewno nieźle się bawi i wcale nie pracuje... itp., itd.” Moi rodzice nic już nawet nie wspominają o Maherze w jej towarzystwie, bo wiedzą jak teraz kończy się każda rozmowa. Dla niej nie ma mówienia, że przecież Maher dzwoni ze 4 razy dziennie a każda rozmowa też kosztuje, że przecież nie możemy przegadać pół dnia, bo obydwoje zbankrutujemy, że muszą nam wystarczyć miliony puszczonych sygnałów pomiędzy rozmowami. Sąsiadka ma swoje zdanie, którego prawdopodobnie już nie zmieni. Ciekawi mnie tylko co wpływa na jej zdanie? Nieudany związek córki, w dodatku z Polakiem? To nie znaczy, że mój z Tunezyjczykiem musi być równie nieudany…
Po drugie moja ostatnia rozmowa z Maherem na temat papierów do wizy zakończyła się kłótnią…  Stwierdził, że papiery z hotelu może dostać tylko na 21 dni, a ja chcę żeby przyjechał na 3 miesiące. Wcześniej nie było problemu, ale teraz Maher zaczął myśleć inaczej. Teraz twierdzi, że musi pracować, bo musi zarobić na nasze wesele, mieszkanie i inne cuda. Nie pomagało tłumaczenie, że w Polsce zarobi w jeden miesiąc tyle co tam w 3 miesiące. Wkurzona, ze łzami w oczach wykrzyczałam, że jeśli zamierza przyjechać na 21 dni to ja nie chcę, żeby w ogóle przyjeżdżał i ja nie chce nigdzie jechać we wrześniu, ze nie potrafię już tak dłużej na odległość.. Rozłączyłam się. Maher natomiast zachował po raz kolejny zimną krew i przeprosił. Przeprosił i poszedł potulnie załatwiać papiery. Stanęło na moim!
Po trzecie to mam jeden wielki kocioł przed weselny. Zaczyna mi się już w głowie mieszać. Chodzę niewyspana, przemęczona, struta od środków czystości i czuje się okropnie. Śmieje się już momentami do Mahera, że dolegliwości niczym w czasie ciąży. Ogólnie rzecz biorąc to w nocy zaczynają mi się śnić koszmary związane z tym całym weselem. Szkoda mówić normalnie. Ale najważniejsze- Mam już sukienkę 
Tymczasem życzę wszystkim miłego i słonecznego dnia, a ja lecę do dalszych porządków.
Ps. W dalszym ciągu odliczam dni. 15 :-) Coraz mniej...

20 sierpnia 2008

Tęsknota...


Zastanawiam się czasami czym jest powodowana tęsknota? Możemy tęsknić za szkołą, pracą, rodziną, chłopakiem/dziewczyną, a nawet czasami mówi się, że tęsknimy za latami dzieciństwa.  Tęsknota za osobą jest dla mnie prostsza do wyjaśnienia, bo tęsknimy z miłości, lub po prostu ze zwyczajnej sympatii do kogoś. Wiele osób w moim otoczeniu mówi, że tęsknią za szkołą. Po chwili jednak dodają, że może niekoniecznie za szkołą, a za codziennymi spotkaniami w mega gronie znajomych.  I tutaj właśnie zauważam różnice pomiędzy mną a moimi rówieśnikami… Oni twierdzą, że tęsknią a ja wcale tak nie czuję. Nie czuję, że tęsknię za tą ogromną ilością ludzi w szkole. Owszem z chęcią porozmawiam z kimś z mojej byłej klasy. Zapytam co słychać, nawiążę jakąś dalszą rozmowę, ale nie potrzebuję do tego całej klasy. Nie jestem typem samotnika, bo lubię towarzystwo i nawet go potrzebuję, ale mimo wszystko przecież nie tęsknię za całymi grupami. Były w moich klasach osoby, które darzyłam sympatią, ale przecież nie o wszystkich tak powiem. Pomimo mojej sympatii dla nich nie brakuje mi tych czasów aż tak, żeby mówić że tęsknię. Po prostu uważam, że miło byłoby się z nimi spotkać i tyle. Nie potrzebuję codziennego kontaktu. 
Za pracą, czy znajomymi stamtąd też nie udaje mi się tęsknić. Praca, to dla mnie praca. Po powrocie do domu jestem już u siebie. Owszem czasami piszę coś do dziewczyn z byłej pracy, ale to tylko z czystej ciekawości, by dowiedzieć się co u nich. Miałyśmy ze sobą dobry kontakt, ale nie na tyle żeby mówić, że tęsknimy za sobą. Lubimy się, ale nie tęsknimy.
Co do tęsknoty za latami dzieciństwa, to też nie tęsknię. Były wzloty i upadki. Strach i radość. Były różne chwilę, które przecież towarzyszą całemu mojemu życiu i mam nadzieję, że będą towarzyszyć nadal. Życie idzie do przodu, wszystko się zmienia. Coś się kończy, a coś się zaczyna. Dlaczego miałabym tęsknić za przeszłością, skoro mogę poznać  bardziej moją teraźniejszość? Dla mnie to dość normalne.
Najgorsze dla mnie jest przyznać się, że w czasie wyjazdów nie odczuwam tęsknoty za rodziną, za domem. Dzwonię wtedy do domu, bo mama tego wymaga, ale nie odczuwam specjalnej potrzeby wykonywania tych telefonów. Nie potrzebuję wydać majątku na rozmowy z zagranicy, tak jak robią to niektórzy. Mamie wystarcza chwila rozmowy ze mną, a ja nie przedłużam tych chwil, bo i po co.
Jedyna tęsknota jaką odczuwam to tęsknota za Maherem. Tutaj naprawdę tęsknię i czuje, że brakuje mi Go, brakuje mi czasu spędzonego z Nim, brakuje Jego uśmiechu, ciepłych promyczków w oczach, brakuje rozmów z Nim, Jego głosu, brakuje jednym słowem wszystkiego co jest z Nim związane.  Mogę powiedzieć, że tęsknię i powtarzam to naprawdę często. Ale tutaj owszem jest naprawdę za kim tęsknić. Maher pokazał mi wiele kolorów na świecie, a bez Niego jest szaro. Chcę znów widzieć te kolory, chcę się znów uśmiechać. Tęsknię za moim uśmiechem, który jest przez niego wywołany. Takim szczerym, a nie wymuszonym. Przy Nim czuję się sobą. Czuje się szczęśliwa, wiec naprawdę mam prawo za Nim tęsknić. Tak więc tęsknię i czekam cierpliwie.
A Wy? Za czym tęsknicie najbardziej?
Ana men gher hobek ach nkoun?

11 sierpnia 2008

Byle do września...

Szczerze, to nie wiem o czym mam napisać. Wszystko praktycznie stoi w miejscu i nic się nie zmienia.
Od 3 dni chodzę znów do pracy, pomimo że zwolnienie miałam aż do dzisiaj. Wolę sobie zarobić trochę więcej niż dostawałam na „chorobowym”, a skoro wszystko ładnie się zagoiło i nie ma żadnych przeciwwskazań, to dlaczego by nie. W domu zdążyłam się już nieźle wynudzić, chociaż na brak prac domowych nie narzekałam. Zdążyłam już wysprzątać prawie cały dom przed weselem brata. Został jeszcze tylko parter i klatka schodowa do gruntownego porządkowania, ale póki co musimy z tym  poczekać, bo na podwórku robi się kostka brukowa. Jednym słowem mamy wielki bałagan na podwórku i chodzimy jak koty po ściernisku, bo póki co, to jest to jedno wielkie gruzowisko…
Byłam w tym tygodniu na przymiarce sukni na ślub brata i jestem pod wrażeniem.  Suknia jest naprawdę śliczna, chociaż na razie była tylko zafastrygowana i trzeba było się z nią obchodzić bardzo delikatnie. 18 sierpnia jeszcze jedna przymiarka i miejmy nadzieję już ostatnia. Już się nie mogę doczekać zobaczyć efektu końcowego.  Na dobrą sprawę to chciałabym żeby już było po wszystkim, bo nerwówka zaczyna się udzielać już chyba każdemu. 
Po za tym, to po weselu będę mieć tylko 3 dni i znów sobie polecę, a to jest dla mnie chyba ważniejsze. Ostatnio już naprawdę nie mogę się nad niczym skoncentrować. Maher co prawda dzwoni prawie codziennie, ale średnio rozmawiamy nie więcej niż minutę, a ja naprawdę za Nim tęsknie. Chciałabym Go zobaczyć, a z Internetem nadal mamy problemy. 3 tygodnie bez żadnej dłuższej i sensownej rozmowy chyba mi nie służą.  Słowa Internet, to już nie chcę nawet słyszeć, bo nie chcę mieć nadziei, że przyjdzie do kafejki, a później okaże się że jednak NIE.  Cóż muszą nam póki co wystarczać te króciutkie rozmowy telefoniczne… Byle do września.

5 sierpnia 2008

Kaleka do potęgi entej...


Dzień wolnego przedłużył się najpierw do tygodnia, a teraz o jeszcze kolejny tydzień. W końcu wyjdzie na to, że nie będę miała nawet z czego zapłacić za wyjazd. Niby Maher płaci większość, ale ja też muszę coś dołożyć, a kwoty tej jeszcze nie mam... Byłam dzisiaj w pracy, ale szef nie pozwolił mi jeszcze pracować, bo się boi, że może mi się jeszcze coś poważniejszego stać. Dniówki niby mi lecą, ale nie w całości, a po połowie. W sumie to całkiem miły ten mój szef i bardzo wyrozumiały. Dba o pracownika  hehehe  Siedzenie w domu jednak mi nie służy, bo staje się jeszcze większą kaleką. Dzisiaj sprzątając  salon u rodziców, żeby był już wysprzątany przed weselem brata oberwałam obrazem i to nie małym bo mama obmiatała ściany a ja wycierałam pod nią półkę. Wyprostowało mnie nieźle, ale sprzątałam dalej. Później mama najechała mi sofą na stopę, więc po raz kolejny zawyłam z bólu. W końcu zabrałam się i wyszłam kosić ogród, ale tam też czekały na mnie kolejne pułapki. Najpierw nadziałam się na kosiarkę gdy ta wjechała w dziurę na trawniku i w ten sposób powstały ogromne siniaki: na lewej nodze i brzuchu. Później zawiał dość mocny wiatr i oberwałam dość sporą gałęzią… Szrama na czole i opuchnięte całe oko. Jeszcze gdzieś wybiłam sobie kciuk. Szczerze to nawet nie wiem gdzie i kiedy. Może podczas próby złapania gałęzi… Jednym słowem wyglądam jak typowy menel… Siniaki, podbite oko, przyszyty palec i wybity kciuk. Nie chcę nawet myśleć co jeszcze może mi się przytrafić…
A tak ogólnie rzecz biorąc to zaczynam już totalnie świrować z tęsknoty. Nie widziałam Mahera  na żywo już 25 dni. Na Internecie nie był od 2 tygodni, więc jedynie mamy okazje porozmawiać sobie przez telefon jak dzwoni codziennie wieczorem i mamy jakoś średnio około minuty rozmowy…  Szczerze to chyba zaczynam się już do tego przyzwyczajać, że nasz Kontakt jest bardzo ograniczony pomijając oczywiście tysiące sygnałów w ciągu dnia i nocy…Dzięki Bogu jeszcze tylko trochę ponad miesiąc i kolejny wyjazd. Ześwirować można naprawdę...

29 lipca 2008

Kilka szwów i dzień wolnego...


Wykorzystuję właśnie dzień wolny od pracy, którego  teoretycznie nie miałam w planach. Zwyczajnie wstałam rano i poszłam do hotelu. Praca jak co dzień. Tu pozamiataj, tam odkurz, a gdzieś indziej umyj okno. Myłam właśnie okno, kiedy koleżanka zobaczyła maleńkiego pajączka na ścianie. Chcąc go zabić pchnęła okno i zamknęła go wraz z moim palcem… Zobaczyłam gwiazdki przed oczami, ale nie bardzo wiedziałam co się stało. Z bólu i nerwów nawet nie leciała krew. Po chwili jednak zobaczyłam, że opuszek mojego palca wskazującego wisi… Zawinęłam tylko palec pierwszą lepszą szmatką i biegłam na parter żeby ktoś mnie zawiózł do szpitala. O 6 rano w hotelu nie było jeszcze zbyt wiele personelu, ale był szef. Z wielkim przerażeniem pytał co się stało i pędził już do szpitala przez Kraków. Opuszek został przyszyty. Palec cały opuchnięty i pozawijany w gaziki. Szef odwiózł mnie do domu, później odstawił moje auto pod dom i dał dzień wolnego, a jutro mam dać znać czy mogę przyjść czy tez nie. Teraz można powiedzieć jestem już jak kaleka. Z przyszywaną częścią palca, urazem barku (od 6 lat) i dodatkowo z anginą. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, bo dniówka oczywiście mi się liczy, a ja z pomocą mamy zrobię przemeblowanie w moim pokoju, które już dawno chciałam zrobić.
Maher już wczoraj mówił mi, że nie akceptuje tego, że poszłam do pracy z anginą. Powiedziałam mu tylko, że wolę wykorzystać dzień wolnego wtedy co On będzie miał wolne i na tym się skończyło. Dzisiaj jednak będę zmuszona poinformować go o małym wypadku przy pracy i mam nadzieję, że nie będzie się za bardzo złościł, chociaż jestem pewna, że będzie zły jeśli pójdę jutro do pracy…
Lecę teraz skończyć obiad i zabieram się za przemeblowanie. Miłego dnia.
                        

24 lipca 2008

19-stka w Tunezji


Kwestia sporna została już wyjaśniona i rozwiązana. Rodzice doszli do wniosku, że przecież i tak nie płacą za moje wyjazdy, to mogę sobie decydować na ile wyjeżdżam.  Tym o to sposobem 11 września wylatuje ponownie na 2 tygodnie. Czas do wyjazdu powinien zlecieć szybko, jako że już zaczynają się przygotowania do wesela brata i jest mała nerwówka. Zaczęło się szukanie fryzjera, kosmetyczki i innych cudów, a wcale nie jest tak łatwo. Większość fryzjerek i kosmetyczek, które bym chciała wyjeżdża akurat na urlop we wrześniu. Mniejsza o to, bo na pewno jakąś znajdę.
Praca zaczyna się już na mnie odbijać. Codzienne wstawanie o 4:30 rano zaczyna być już odczuwalne. Codziennie wieczorem mam problemy z zasypianiem i zasypiam koło 2 w nocy. Skutkuje to tym, że śpię bardzo mało, a organizm chciałby więcej. Po pracy z miłą chęcią zdrzemnęłabym się chwilę, ale niestety nie ma takiej możliwość, bo trzeba coś w domu zrobić i jakiś obiad ugotować. Wieczorem, kiedy mogłabym się położyć spać i spokojnie sobie śnić, to wtedy ja zaczynam się rozkręcać i nie ma szans żebym zasnęła wcześniej
Maher zadowolony i szczęśliwy, a częściowo niedowierzający, że przyjeżdżam we wrześniu. Chodzi uśmiechnięty od ucha do ucha i wszystkich informuje, że znowu przyjadę.  Pomimo zmęczenia po pracy Maherowi nie znika uśmiech z twarzy z czego oczywiście bardzo się cieszę. Nie lubię patrzeć na Jego smutną minę. Stanowczo wolę widzieć uśmiech na jego twarzy.