23 grudnia 2009

Świątecznie...


Czy ja kiedyś nie mówiłam, że przestanę planować cokolwiek, bo później jest zupełnie inaczej? Cóż chyba znów będę musiała się opanować z tym planowaniem, bo tym razem to sylwester nie wypalił i nie spędzimy go razem. W zasadzie obydwoje się cieszymy i smucimy za razem ze względu na to, że Maher będzie w ten dzień pracował na restauracji, czyli tak jak przez wcześniejszych 12 lat… Być może będzie to dla niego szansa na częstsze prace dorywcze, a wiadomo trochę grosza zawsze się przyda, tym bardziej, że teraz zima i za wiele pracy z tatą nie mają… Z drugiej strony smutno nam, bo miał to być pierwszy wspólny sylwester i choćby spędzony w domu przy zwykłej kolacji we dwoje to bylibyśmy razem… A tak to od 15 do 6 rano, co najmniej Mahra nie będzie. Nie pozostaje mi nic innego jak siedzieć przed TV i czekać, kiedy zadzwoni, żeby go odebrać, bo spać nie zamierzam chociażby, dlatego, że co będę robić, kiedy wszyscy domownicy wrócą z imprezy i będą odsypiać? A na imprezę żadną sama nie zamierzam pójść chociażby z szacunku do tego, że mąż pracuje. Skoro on zarabia na nasze życie, to ja mogę posiedzieć w domu. Może następny sylwester będzie należał do nas…
A święta?
Święta jeszcze generalnie nie wiemy, co i jak dokładnie. Wigilia na pewno w 7 osobowym składzie, później na chwilę do rodzinki podzielić się opłatkiem. Dalsze plany będą zależeć od tego czy babcia będzie nadal w szpitalu czy nie. Jeśli tak, to rodzinka będzie u nas, jeśli nie, to my będziemy u nich, żeby być jednocześnie z babcią. Przygotowania trwają pełną parą. Porządki, co prawda już wcześniej się rozpoczęły, ale dzisiaj jeszcze raz trzeba będzie posprzątać cały dom. Zapachy roznoszą się po wszystkich pomieszczeniach. Mieszają się jedne z drugimi i tak na przemian to grzyby, to kapusta, to groch, a to kompot z suszonych śliwek, żeby było, choć trochę przygotowane… Ryba czeka już w lodówce, wędliny zrobiliśmy samodzielnie już w piątek i sobotę. Sałatki są w trakcie robienia, babeczki czekają na dokończenie, rafaello zrobione wczoraj czeka już w zimnym pomieszczeniu na pierwszy dzień świąt, a masa makowa grzeje się pod ciepłą kołdrą i czeka aż upiekę do niej biszkopty… Jeszcze tylko pamiętać żeby pójść dzisiaj do piekarni i zakupić pieczywo na 4 dni, bo później to się już nigdzie u nas nie dostanie..  A jutro przygotowując już wszystkie dania do ostatecznej gotowości będę razem z tatą kolędować i kto jeszcze będzie chciał to się dołączy.. Mąż mój zna kilka kolęd po angielsku lub niemiecku, więc może i on pośpiewa trochę…
Maher dostał bojowe zadanie ubierania choinki. Przygotowaliśmy pełno różnych bombek, łańcuchów lampek i innych ozdób i zostawiliśmy go samego. Miał wolną rękę i mógł ubierać choinkę jak mu się chciało i podobało. Jakież było moje zdziwienie, gdy po 2 godzinach zawołał mnie do pokoju i pokazał granatowo złota choinkę…
Prezentów u nas nie będzie, choć było chwilę zastanowienia nad tym. Doszliśmy jednak do wniosku, że jeśli ktoś ma być niezadowolony z prezentu, który dostał to, po co to wszystko. Nigdy nie było, więc i teraz nie będzie. Jedynie mały Olek dostanie prezent pod choinkę od nas, jako, że jestem chrzestną, a nie kupowaliśmy nic na mikołaja ani na imieniny… 
  
Wesołych Świąt!!

7 grudnia 2009

Z grudniowymi przeprosinami...


Na samym początku chciałam przeprosić za zmianę adresu bloga. Szczerze powiedziawszy mam mieszane uczucia. Z jednej strony chciałabym wrócić do starego adresu z innej obawiam się tego. Nadal nie wiem, o co chodzi z filmikami na blogu, że nie mogę ich wstawiać, a na youtube już nie chcę ich zamieszczać. Nie wiem, co poczuliście z powodu mojego zniknięcia, ale musiałam to zrobić, choć na chwilę. Wiem na pewno, że mnie jest strasznie przykro, kiedy widzę, że blogi, które czytałam znikają. Wiem zachowałam się głupio, ale nie umiem w inny sposób chronić siebie i męża. W ostatnim czasie sporo się dzieje w naszym najbliższym otoczeniu, co skłania nas do głębszych przemyśleń.
Jest już grudzień, coraz bliżej kolejna sesja. Zaległy egzamin oczywiście zdałam, może nie z wyjątkowo zadowalającą notą, ale liczy się fakt zdania. Mam też zdane dwa egzaminy z tego semestru, więc na sesję zostało ich już tylko dziewięć. Lepsze 9 niż 11. Zawsze to już coś do przodu
Jednak pomimo sesji zbliżającej się wielkimi krokami ważniejsze są w tym roku Święta. Pierwsze Święta Bożego Narodzenia, które spędzę razem z mężem i rodziną, która w ciągu roku powiększyła się o 3 osoby.  (Bratowa, bratanek i Maher)
Maher strasznie cieszy się z powodu choinki i najchętniej to już by ją ubrał w przeróżne ozdoby. Jako, że nie mógł się już doczekać, to zakupił 2 pięknie pachnące świece do naszego pokoju. W ogóle cieszy go ta cała otoczka w sklepach, na wystawach, na ulicach i w domu np. lepienie pierogów. Co chwilę dopytuje o Wigilię czy to, aby na pewno 24 grudnia nie je się mięsa… Zobaczymy, jaki będzie miał zapał do tego wszystkiego jak pozostanie kilka godzin do świąt, a co tak naprawdę powie o tym wszystkim po świętach? W tym roku też po raz pierwszy wspólnie spędzimy ostatnią noc tego roku i przywitamy kolejny. Szczerze powiedziawszy nie wiemy jeszcze, co będziemy robić. Najprawdopodobniej pójdziemy jak wiele innych osób na krakowski rynek, bądź zostaniemy w domu zapraszając znajomych. Najważniejsze jest dla nas to, że będziemy mogli normalnie, a nie przez sms, czy telefon złożyć sobie życzenia.
Czekamy też na paczuszkę z Tunezji, w której lecą do nas pyszne słodziutkie pomidorki i kuskus, bo ten, co można kupić w Polsce to zupełnie inna bajka… Mam nadzieję, że przed świętami do nas dotrze.

6 listopada 2009

Co nowego?...


Wiem, wiem. Ostatnio dość często zaniedbuje bloga, ale jest to spowodowane głównie brakiem czasu lub weny. Szczerze powiedziawszy nie dzieje się u Nas ostatnio nic ciekawego i wartego zainteresowania. Nie pochwaliłam się jeszcze, że 9.09.2009 Urodził mi się bratanek, a w zeszłą sobotę zostałam jego mamą chrzestną. Dzidzia jest urocza, grzeczna i rozdaje uśmiechy, a co najważniejsze nie budzi nas w nocy. Wujek zakochany w małym Olku zresztą z wzajemnością, bo Olek tylko za wujkiem się rozgląda i wodzi wzrokiem, z której to strony ten jego „czarny wujek” się pojawi. Nic dziwnego w sumie, bo Maher wyróżnia się spośród wszystkich domowników kolorem włosów, co przyciąga wzrok malca. Na początku października mieliśmy też okazję być na weselu, więc Maher mógł się troszeczkę poprzyglądać naszym tradycjom. Co prawda do rana nie wytrzymał, bo trochę mu się nudziło siedzieć i co chwilę popijać do kogoś, kto akurat nie tańczy, ale zdążyliśmy zatańczyć wspólnie kilka kawałków, co by kości rozruszać. Muszę przyznać, że dzielny ten mój mąż, że wyszedł w ogóle na parkiet, bo przecież nasza muzyka weselna to nie jego rytmy, ale daliśmy radę do wolnych kawałeczków. Chcemy się wybrać zimą na kurs tańca, tak żeby na kolejnych imprezach tego typu więcej przebywać na parkiecie niż na stołku, no, ale zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Niedawno dostaliśmy też zaproszenie na przyjęcie do pana ambasadora Tunezji w Warszawie na 7 listopada, ale niestety musimy zrezygnować, ze względu na koszty związane chociażby z jakimś noclegiem, bo przejazd to jeszcze dałoby się przeżyć. Cóż takie życie, na pewno nie my jedni rezygnujemy z tegoż przyjęcia właśnie ze względu na odległość od Warszawy.
Chciałam też spróbować powklejać filmy na bloga, ale niestety nie potrafię. Co bym nie robiła to się nie da. Czekam cały dzień aż filmik się wgra, ale nic to nie daje… Film wcale nie jest jakiejś niesamowitej wielkości, Internet mam dość szybki, więc naprawdę nie wiem, o co chodzi…
A jutro czeka mnie mam nadzieję ostatnie podejście do egzaminu z drugiego semestru… Szczerze mówiąc nie wiem już, co mam z nim robić, bo za każdym razem piszę na egzaminie wszystko a dalej nie zaliczam… Jutro najprawdopodobniej podejście ustne. Jeśli się nie uda to nasz portfel będzie lżejszy o 350 zł, a to nie byłoby przyjemne.

 

 

 

 

 
 

12 października 2009

Nasze dialogi...

W domu:
K: Twoje ubrania nie mieszczą mi się w szafie..
M: hehe praktycznie wszystkie letnie 
(cóż chyba mamy inne wyobrażenie co do ciuchów na zimę) 

Na zakupach:
M: Popatrz znalazłem fajny sweter, prawie jak kurtka... 
Trochę drogi, ale ty kup sobie tę bluzkę (wskazuje) i będzie po równo, co? 
(sweter 119 zł, bluzka dla mnie 29...- ewidentnie będzie mi w niej ciepło, wiem chciał powiedzieć będzie 1:1  )
chwilę później, spotykamy znajomych 
BARTEK: Helo, how is your polish? 
M: "Nie bardzo dobrze, i speak TROCHE" 

M idzie do piekarni 
(Pani bardzo go lubi i wydaje się rozumie)
M: "Poproszę pięć o tutaj i jeszcze dwie, (rumieni się) zapomniałem siedem"
Innym razem:
M: "Szybka rybka i jeden chleb niekrojony"(rybka to nazwa jednego pieczywa, M bez żartów nie pamięta nazwy...)
P: Nie ma rybki masz wekę (śmiech)

Idę do piekarni ja:
P: A gdzie mąż?
K:Ja też mogę czasami przyjść...

Spacerujemy:
M: Mokra woda
K: Nie woda tylko trawa

W restauracji:
czyta menu: Dania z drobiu to dla mnie? 
K: tak dla Ciebie wybierz coś.
M: Ale tutaj pisze DZIK...
K: Faktycznie, chyba inaczej pojmują drób w tej restauracji

Inna restauracja:
M: Shaoerma proszę
Kelner: Drobiowa czy wieprzowa? 
M: z kurczaka
Kelner: "Boże przepraszam najmocniej, jak mogłem pytać w ogóle" 

Rozmowy w domu:
K: Mówili w pogodzie, że pojutrze śnieg
M: "Witaj w Polsce Maher" 

Rozmawiamy o bratanku 
Ktoś mówi "Aleksander, po chwili dodaje dla Aleksandra" 
M poprawia: " Aleksandra is girl, so Aleksander" 
Cóż w sumie ma chłop rację, dopiero tłumaczyliśmy, że Aleksandra to dziewczynka a Aleksander chłopiec...

M w sklepie:
M: 4 zimne tyskie i 2 zimne żywiec proszę
Ekspedientka:( mówi coś szybko czego M nie rozumie)
M: Powoli proszę, nie rozumiem szybko. 

M zamawia piwo w knajpie
Kelnerka: Coś do picia?
M: Chcesz piwo? 

W domu:
M słyszy jak mama w kuchni mówi, że coś jest ZA DUŻO
Ja sprzątam łazienkę, M przychodzi i pyta 
M: Co to jest za dużo?
K: tłumaczę i wygląda na to że zrozumiał
M: Tworzy samodzielnie słowo "ZA MAŁO" i śmieje się
K: pytam o co chodzi, czemu się śmieje
M: zdziwiony, że stworzył słowo za mało i nie jest ono śmieszne, baaa nawet ma znaczenie...

Jesteśmy na weselu,
 siedzimy przy stole, każdy z każdej strony ciągle mówi "na zdrowie" do mahera...
M: "Nie mogę już więcej, mogę udawać?"


I tak w kółko
UCZYMY SIĘ MÓWIĆ PO POLSKU. 
Widać 7 miesięcy mieszkania w Polsce to jest nic... 

Nauka polskiego do łatwych nie należy

Natomiast słowo KUR** rozumie doskonale i potrafi użyć w odpowiednim momencie. 

1 października 2009

Urodziny....


  
Dzisiaj Maher obchodzi swoje urodziny dlatego też mała wzmianka o tym fakcie na blogu. Życzenia złożę osobiście jak tylko wróci z pracy, a popołudniu mała impreza w rodzinnym gronie. Tort upieczony czeka w lodówce, a prezent jeszcze schowany...
 
Taki to prezent dostanie mój fan piłki nożnej :)
W środku? Niespodzianka :)
Zdrowie Solenizanta  martini 

13 września 2009

Fotorelacja pierwszy wspólny wyjazd.

Na wstępie powiem, że chciałam wkleić zarówno zdjęcia jak i filmiki, ale niestety chyba nie potrafię tego zrobić, bo nigdy mi się jeszcze nie udał taki wyczyn, jakim jest wklejenie filmiku na blogu. Na youtube nie chcę wklejać wszystkiego, bo to nie to samo, co bezpośrednio tutaj. Tak więc wkleję Wam kilka zdjęć i będziecie musieli się tym zadowolić, albo ktoś pomoże rozwiązać mój problem z filmami...

 
Szczęśliwi przed pierwszym wspólnym lotem.

 
Wypady do kawiarni ze znajomymi,
plus stały element dnia zakup świeżego Jaśminu.

 
Skoro w hotelu jeść nie dają,
 to trzeba sobie zakupić coś do zjedzenia...

 
Jedno z nielicznych wysprzątanych miejsc w hotelu
-pomysłowa i nawet działająca fontanna  hehe

 
Pierwsza i ostatnia wizyta nad morzem,
 ot cała "piękna i piaszczysta plaża".
 Z całym szacunkiem ale jak wejść do tego morza?
Skoczyć? -Chyba tak...Zdecydowanie lepsze były
nieturystyczne plaże.

 
Dłonie z henną

 
Stopa z henną

 
I wzorki do porównania

 
Tradycji nadszedł czas...

 
Skórujemy...

 
"I ja też tu byłem,
ale tego nie robiłem"

 
Niektórzy barana skórują,
inni już balują :)

 
Szykujemy jedzonko do poczęstowania gości

 
Niektórzy czekają na "państwa młodych"
od rana

 
"Są i Państwo młodzi"

 
Jest też torcik dla małego solenizanta

 
I mały solenizant z torcikiem

 
I pozujemy do zdjęcia z dziadkiem
(tun. Żadek)

 
A tutaj jestem smutny,
bo ciocia z wujkiem wyjeżdżają.

 
I nasze nocne wojaże po kawiarniach

 
I trochę relaksu za dnia...

 
A tutaj przedstawiam opcję
 "all inclusive"
 hehe  

29 sierpnia 2009

Pobyt w Tunezji ( pierwszy wspólny wyjazd)...


Przede wszystkim, to chciałabym przeprosić za długie milczenie z mojej strony, ale niestety natłok obowiązków nie pozwolił mi na wcześniejsze skrobnięcie kilku słów na blogu. Teraz postaram się, co nieco opowiedzieć, a zdjęcia, jeśli się zdecyduję to pokażą się innym razem.
Podróż nasza nie obyła się bez niespodzianek i „atrakcji”, dlatego czasu na nudę nie mieliśmy. Po pierwsze problem przy odprawie celnej, bo nikt Maherowi nie wbił pieczątki w paszport jak przyleciał w marcu!! Następnie przed wylotem przytrzymali nas 2 godziny w samolocie, ze względu na awarię systemu na terminalu i braku części pasażerów z tegoż powodu. Możecie sobie wyobrazić, co się działo w tym samolocie w tym czasie? Chyba nie… Wrzask malutkich dzieci z każdej strony, bo przecież nie wiedzą, co się dzieje. Marudzenie kilku Rosjanek, że fotele za małe i się nie mieszczą… Jak dolecieliśmy na miejsce to mieliśmy głowy wielkości szafy dwójki.. Ja osobiście miałam serdecznie dość. Droga do hotelu to była porażka, wszędzie ogromne korki związane z niesamowitą ilością turystów z Algierii, wychodzących z aut na środku jezdni i odprawiających dziwne tańce, czy po prostu rzygających przez szybę… W hotelu po zameldowaniu odprowadzono nas do śmierdzącego malowaniem pokoju, po czym zeszliśmy na kolację, ale zamknięto nam dosłownie drzwi przed nosem. Trzeba, więc było się zbierać i wyjść na miasto, żeby coś zjeść, pomimo że mieliśmy opcję ALL w hotelu… Pierwszy raz spotkałam się z czymś takim, żeby restauracja nie poczekała na klientów z posiłkiem skoro wiedzieli, że mamy przyjechać. W zasadzie nie z naszej winy samolot nie odleciał o czasie i nie z naszej winy staliśmy w korkach. W kolejnych dniach jednak wszystko, co związane było z hotelem przechodziło ludzkie pojęcie… Nie naleją nam picia, bo nie mają czystych szklanek, a za 20 minut zamykają bar to nie opłaca się myć. Jedzenie na restauracji to istny kosmos. Rano jajecznica i dżem truskawkowy, w południe sałatki i jakiś sosik do ryżu, na kolację tylko jeden półmisek mięsa, więc kto pierwszy ten lepszy, ryż z obiadu, plus zgniły arbuz. Potrafili nam zmieniać, co chwilę stolik, aż na końcu turnusu dosadzili nam kogoś do stolika… Za wejście na basen proszę zapłacić, za materace też, za leżaki także. Po awanturze nie musieliśmy płacić za wejście.. Basenu chyba nigdy nikt nie sprzątał, bo własnej nogi w wodzie nie dało się zobaczyć. Na terenie hotelu wszędzie pełno śmieci i nikt ich nie sprzątał, a w barze informowano nas, że po wypiciu napoju proszę przynieść szklanki, bo nikt nie będzie chodził i ich zbierał… Generalnie hotel to jedna wielka porażka i stracone pieniądze, a znaliśmy ten hotel z dobrej strony jednak teraz na pytanie, dlaczego tak jest odpowiadali KRYZYS!. A hotel pełen ludzi, i nie było wolnych miejsc…
. Maherowi udało się na szczęście bez zbędnych przebojów załatwić papiery z pracy i odebrać zaległą wypłatę, chociaż jak tylko pojawił się w hotelu, to wszyscy myśleli, że wrócił do pracy. Obskoczyli go w koło i zadawali milion pytań na minutę, a jakież było zdziwienie, gdy odpowiedział, że przyszedł tylko po papiery…
Jak tylko mogliśmy, to jeździliśmy do rodziny i tam spędzaliśmy całe dnie mając też dobre obiadki. W sumie spędziliśmy prawie cały tydzień z rodziną. Niestety nie mieliśmy okazji pójść na wesela… Jedno odwołano, na następne nie mogliśmy pójść ze względu na nasze sensacje żołądkowe, a trzecie było w dniu naszego przyjęcia weselnego. Na naszym przyjęciu było tylko bagatela 70 osób(może trochę więcej, nie liczyliśmy dokładnie), bo reszta poszła na inne wesele w rodzinie. Nie zmienia to jednak faktu, że dla mnie było to naprawdę pokaźnych rozmiarów przyjęcie, z tradycyjnym zabijaniem barana, całodniowym gotowaniem przez mamę, siostry i ciotki, gruntownym sprzątaniem całego domu przez braci i generalnie całkowitym skakaniem wkoło nas… Oprócz tego podczas naszego przyjęcia siostrzeniec dmuchał swoją pierwszą świeczkę urodzinową. Były śpiewy, tańce i muzyka, na szczęście udało mi się przekonać rodzinkę, że orkiestry nie potrzeba i skończyło się na zwykłej muzyce stereo. Pojawiła się też nowa błyskotka na moim palcu w prezencie od męża. Teściowa próbowała też podarować mi swoją złotą kolię, ale po kilku dniach udało nam się ją przekonać, że zdecydowanie wystarczy nam, że przygotowują dla nas przyjęcie. W dniu przyjęcia, kiedy to przebieraliśmy się z Maherem w nasze stroje w zamkniętym pokoju, nagle usłyszeliśmy huk i poczuliśmy lecące szkło. Dziękować Bogu nic wielkiego się nie stało i skończyło się małymi skaleczeniami po pękniętej żarówce, która w ułamkach sekund na nas spadła.  W czasie wyjazdów z hotelu do rodziny zdążyliśmy też zaliczyć zepsucie się samochodu, złapanie gumy w połączeniu z brakiem rezerwy w bagażniku, szybkie szukanie miejsca gdzie może być toaleta w dniu SUKu, moje uczulenie na utrwalacz w hennie i bąble z wodą pod skórą i wiele innych ciekawych „przygód”, których nie sposób spamiętać.
Problemy żołądkowe jednak bardzo utrudniały nam funkcjonowanie. Maher przechodził rewolucje żołądkowe trochę lżej, ja natomiast momentami słabłam i prawie traciłam przytomność. W dniu naszego przyjęcia nie byłam w stanie ustać na nogach, całą drogę z hotelu do rodziców przespałam, a i w domu przez pierwsze 3 godziny nie robiłam nic innego jak tylko spałam. Maher co chwila wchodził do pokoju, w którym spałam, by przegonić schodzącą się na przyjęcie rodzinę do innego pokoju, aby pozwolili mi nabrać trochę sił. Jednak całej młodzieży nie przeszkadzało wcale by wrócić do tego pokoju po chwili i przegrzebać nasze torby, posprawdzać telefony, obejrzeć i skasować przypadkowo wszystkie zdjęcia w aparacie… Maher dostawał szału, co budziło śmiech wśród kuzynostwa. Najbliższej rodzinie nie było jednak do śmiechu. Wcześniej nikt nigdy nie ruszał naszych rzeczy. Mogły leżeć sobie gdzie chciały i jak chciały, a tutaj nagle przychodzi do domu dalsza rodzina i zaczynają się takie chore sytuacje. Ja wiem, że dzieciaki w wieku 13 czy 15 lat to może jeszcze inaczej myślą, ale wydawało mi się, że jakieś granice być powinny i osoby w takim wieku powinny je już znać. Wcześniej jak roczny siostrzeniec próbował, chociaż otworzyć zamek w torbie czy torebce to już wszyscy zwracali mu uwagę, że nie wolno, a tutaj takie numery z nastolatkami… Generalnie nic wielkiego się nie stało, ale szkoda zdjęć, które zdążyliśmy do tego czasu popstrykać, bo to zawsze jakaś pamiątka była.
Wydaje mi się, że opisałam całkiem sporo, być może coś pominęłam, ale raczej nie jestem w stanie opisać wszystkiego ze szczegółami, bo wyszedłby tutaj strasznie długi post a nie o to chodzi. Wiem, że opisane jest to trochę chaotycznie, ale nie jest łatwo uporządkować myśli tak jak było to po wcześniejszych wyjazd, gdzie nie było zbyt wielu „atrakcji i przygód”. Wyjazd ten zdecydowanie różnił się od wszystkich poprzednich. Dużo przyjemniej wraca się do domu z ukochaną osobą, nie myśląc o tym, że po powrocie wejdę do pustego pokoju i zacznie się tęsknota. Tym razem wróciliśmy razem do normalności i tak jest o wiele łatwiej. Nie było łez, smutku czy tęsknoty. Była radość ze wspólnego powrotu.

27 lipca 2009

30 lipca...

Właśnie zarezerwowałam wycieczkę. 30 lipca lecimy do Tunezji. Wylot z Krakowa o 14:30 liniami litewskimi  nie powiem
Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze i nikt nigdzie nie będzie robił problemów z lotem czarterowym Tunezyjczyka do Tunezji...
Lecimy na 2 tygodnie, do tego skwaru. Będziemy się szamotać z urzędami w pierwszym tygodniu a w drugim relaksować i nabierać sił na kolejne batalie z urzędami w Polsce...

Cześć, czołem, PA

21 lipca 2009

Jak nie urok to...

U nas chyba nigdy się nie ułoży na tyle, żeby wszystko było w porządku i bez przeszkód. Mamy już kartę konsularną. Mamy też zrobione zakupy na Tunezję. Nie mamy jednak kupionej wycieczki, a 30 lipca coraz bliżej. Udało mi się załatwić 2 tygodnie urlopu, ale póki co wstrzymujemy się z zakupem wycieczki, bo ceny są kosmiczne a warunki niezbyt ciekawe. Na podejrzane biura podróży z niskimi cenami się nie skusimy, bo wolelibyśmy wylecieć, spędzić miłe wakacje i wrócić bez stresu. Niestety w normalnych biurach ceny do atrakcyjnych nie należą (około 3 tys/os na 2 tygodnie HB ) Mamy nadzieję, że trafimy na jakiegoś ciekawego lasta, bo w innym wypadku czarno to widzę.
Na uczelni całkiem dobrze. W dalszym ciągu tylko do przodu. Zostały mi jeszcze 4 egzaminy w ten weekend.Jak zdam 2 z nich, to będę szczęśliwa. 2 mogą zostać na wrzesień, bo teraz na pewno się nie wyrobię.
Jak na razie to jedyna rzecz, której marzę, to ODPOCZYNEK.
Trzymajcie kciuki, żeby udało nam sięznaleźć sensowne ceny na wyjazd.

14 lipca 2009

Asceza to dobre rozwiązanie...


Nigdy nie wolno cieszyć się zawczasu. Przekonaliśmy się o tym po raz pierwszy, bo zawsze do wszystkiego podchodziliśmy z ogromnym dystansem. Tym razem postanowiliśmy odetchnąć, kiedy z wielkim hukiem spadliśmy do rzeczywistości. Karta pobytu jest już w rękach. Miała być też karta konsularna, ale bezmyślność ludzka nie zna granic. Mieliśmy pojechać po nią do Warszawy, ale Pani w ambasadzie o głosie anioła stwierdziła, że wyśle nam formularz, a my go odeślemy z innymi dokumentami i opłatą za kartę i list. Wszystko byłoby fajnie gdybyśmy wczoraj nie dostali listu… List owszem przyszedł, ale w środku był wyłącznie wykaz dokumentów, które są potrzebne do karty!!!!!!!!!!!! Normalnie myślałam, że wyjdę z siebie. Sądziłam, że już w tym tygodniu będziemy mieć obydwie karty w ręku, żeby móc się swobodnie rozglądać za sensownymi cenami wycieczek, bo do 30 lipca niedaleko… A tu masz Ci babo placek, dzisiaj znów musze dzwonić do ambasady i zapytać, o co chodzi, a później pozostaje nam chyba tylko kurier dostarczający dokumenty, bo bez karty w ręku nie odważę się rezerwować wycieczki.
Jestem ostatnio strasznie przemęczona. Rano do pracy, więc zdążam jeszcze włączyć jakieś pranie, ogarnąć trochę dom i siebie i wychodzę. Wracam po 17, zjadam obiad i zabieram się za jakieś porządki, prasowanie itp. Następnie nauka, a wieczorem jak przykładam głowę do poduszki, to nie czuje nawet, kiedy zasypiam, ale nie dziwcie mi się, bo nie pamiętam, kiedy miałam dzień wolny. Ostatnio nawet szkołę mam, co tydzień. Cały weekend od, 8 do 21, więc nawet w weekendy dychnąć nie mogę i czuje się jakby mnie ktoś przez wyżymaczkę do prania przecisnął… Naprawdę potrzebuję relaksu. Takiego pełnego luzu, który pozwoli nabrać sił na kolejne zmagania ze szkołą, pracą, papierami, urzędami…
W ubiegły weekend mieliśmy mieć 3 egzaminy. Dwa egzaminy zostały odwołane i przeniesione na za dwa tygodnie, czyli na ostatni weekend sesji (wtedy będę mieć aż 4 egzaminy).  Pominę fakt, że uczyłam się na nie i będę musiała to zrobić jeszcze raz, bo moja pamięć do idealnych nie należy. Jest dobra, ale na prawdę wyjątkowo krótka. Zdałam za to jeden egzamin, jako jedna z baaaaaaardzo nielicznych osób. Rano przed egzaminem kombinowałam nawet, co by tu zrobić, żeby nie pójść i nie płacić za poprawkę, a tu jednak proszę bardzo- ZDANE!. Zostało mi jeszcze 5 egzaminów, z czego 3 chciałabym zaliczyć w pierwszym terminie, a dwa mogą zostać na wrzesień, co by mi się nie nudziło i żebym się nie rozleniwiła…

6 lipca 2009

Znów pod górkę...

Dziękuję za kciuki. Egzamin zdany na4.5, więc nadal wynik w starciu JA-SESJA jest jak najbardziej pozytywny z mojej strony. Pozostało jeszcze 6 egzaminów i chociaż4 chciałabym zdać w normalnym terminie....

Kopnął nas też zaszczyt, bo dostaliśmy kilka zaproszeń na śluby w Tunezji. Rodzinka Maherowa-kuzyni i kuzynki postanowili pozakładać rodziny. Oczywiście będzie wielka obraza majestatu jeśli na któryś ślub pójdziemy a na inny nie. Niestety jest to ciężki orzech do zgryzienia, bo na tydzień urlopu udało mi się przekonać szefową pomimo że pracuję tu od niedawna, ale na 2 tygodnie nie sądzę by się zgodziła.Dodatkowo teść chce wyprawić nam przyjęcie, tak żeby się  mogła zebrać cała rodzina ze względu na to, że nie byli na ślubie. Na to wszystko potrzeba czasu, a my pomimo chęci niewiele możemy zdziałać. W dodatku w dalszym ciągu nie mamy w ręce karty pobytu,więc nie możemy też wyrobić karty konsularnej, a wszystko to potrzebne jest do wyjazdu. Pasowałoby nam pojechać 30 lipca, a tu wszystko się ciągnie jak guma do żucia. W czwartek możemy dopiero dzwonić z pytaniem, czy będzie karta w przyszłym tygodniu.Paranoja jakaś, znów się nam to wszystko zatrzymało, bo jedno wstrzymuje drugie... buuu  buuu  buuu  Ja chcę do Tunezji!!!!! Chce odpocząć,zrelaksować się i mieć komfort psychiczny, że wyjedziemy razem i razem wrócimy.

3 lipca 2009

Egzaminowo...

Dzisiaj kolejny egzamin. Nie umiem zbyt wiele, a nawet zaryzykowałabym stwierdzenia, że nie umiem nic... Nie mam głowy do historii i nie potrafię się tego uczyć. Jedyne co pamiętam to rok przystąpienia do NATO i co to jest CEFTA, ewentualnie jeszcze jakiegoś autora traktatu czy coś... Kosmos będzie dzisiaj, bo liczę na jakieś wyjątkowe szczęście a jak nie, to dzień dobry pierwsza poprawko we wrześniu.....

Język angielski z zeszłego tygodnia zmienił wynik w starciu JA-SESJA na 4-0. Angielski zaliczony na 5.

Zmienił się też troszkę harmonogram egzaminów, ale mimo wszystko nie zmienia to sytuacji, że weekend 10-12 lipca będzie strasznyyyyyyy.

U nas generalnie dobrze..

23 czerwca 2009

"Pora deszczowa" w Polsce...


Siedzę właśnie w pracy i słucham odgłosu deszczu bębniącego w parapet. Z zamyślenia wybija mnie dzwonek telefonu oznaczającego, że dzwoni Maher.
-Kochanie odebrałem decyzję...
-No i co, i co , co piszą?
-Nooooo, nie rozumiem, ale jest data 8 czerwca 2010.

No to wszystko już jasne. Mniej więcej do kwietnia przyszłego roku będziemy spokojni, a później złożymy dokumenty o przedłużenie karty czasowego pobytu. Teraz czekamy aż dostaniemy telefon z urzędu, że można przyjść po odbiór karty. Później wyrobimy kartę konsularna na podstawie KCP a później może słoneczna Tunezja chociażby na tydzień...

Jak dziś pamiętam dzień w którym odbieraliśmy papiery do ślubu w ambasadzie tunezyjskiej i przemiła Pani z głosem anioła stwierdziła, że nawet nie ma po co składać dokumentów w urzędzie bo i tak nie przedłużą Maherowi pobytu... Cóż, czy mam jej udowodnić, że nie miała racji?

Z nowości powiem tyle, że weekend spędziliśmy na oklejaniu mieszkania folią. Zmieniamy wystrój naszego pokoju, korzystając z okazji, że mój brat postanowił pomalować swoje pokoje przed narodzinami pierworodnego. W związku z tym na kilka dni musieliśmy się przenieść ze spaniem na piętro rodziców- na podłogę. Wstałam dzisiaj wyjątkowo „połamana”.
Jutro po pracy idę na "wycięcie kawałka palucha" Niestety 3 raz w ciągu roku wrósł mi się paznokieć, który tak na prawdę po ściągnięciu ostatnim razem nie zdążył jeszcze całkowicie odrosnąć. Boję się jutrzejszego zabiegu jak chol***, wiem jaki będzie później ból... Niestety bez tego się nie obejdzie, bo nie mogę już chodzić. Paluch wielkości dwóch, bordowo-żółty, ból niesamowity, chodzić nie mogę, a o założeniu pełnych butów nie ma mowy... 

Na uczelni nie jest źle. W starciu Ja-Sesja jak na razie 3-0.
Następne egzaminy:
-angielski 28 czerwiec
-koncepcje integracji europejskiej 3 lipiec
-makroekonomia 11 lipiec
-filozofia 12 lipiec
-międzynarodowe stosunki gospodarcze 11 lipiec
-międzynarodowe stosunki polityczne 11 lipiec
-demografia 17 lipiec
-geografia turyzmu 24 lipiec

15 czerwca 2009

Przesłuchanie...

9 czerwca punktualnie o 9 rano wezwano nas w urzędzie do spraw cudzoziemców na przesłuchanie. Najpierw do pokoju weszłam ja i został zbombardowana serią pytań. Po 20 minutach mnie wypuszczono i do pokoju przesłuchań wszedł Maher z moim bratem w roli tłumacza. Skończyli go przesłuchiwać po 25 minutach więc obydwoje zmieściliśmy się w godzinie. Byliśmy z tego powodu zszokowani, bo wiedzieliśmy, że raczej na mniej niż 2 godziny w oddzielnych pokojach nie ma szans....
Pytania jakie nam zadawali to m.in.
-kiedy się poznaliśmy
-jak doszło do spotkania
-w jakiej miejscowości się spotkaliśmy pierwszy raz
-kto był ze mną w Tunezji
-ile razy byłam w Tunezji +dokładne daty
-ile razy Maher był w Polsce +daty
-jaki mieliśmy kontakt
-ile czasu upłynęło od mojego ostatniego wyjazdu do jego przyjazdu
-czy jego rodzice żyją
-w jakim języku z nimi rozmawiam
-w jakim języku Maher rozmawia z moimi rodzicami
-czy mam rodzeństwo +imię
-czy Maher ma rodzeństw i ile
-w jakiej miejscowości mieszkają
-nasz adres gdzie mieszkamy
-ile kondygnacji ma nasz dom
-ile pokoi mamy dla siebie
-kto z nami mieszka
-ile osób dokładnie mieszka w domu
-czy jego rodzice żyją
-imiona rodziców
-czy mamy w domu telefon stacjonarny i czy mamy go w pokoju
-numer telefonu komórkowego mojego i Mahera
-po której stronie wchodząc do pokoju mamy załącznik światła
-kto śpi od ściany
-ile mamy łóżek w pokoju
-Czy mamy w pokoju Telewizor i jakiej firmy
-czy mamy stół w pokoju
-czy mamy krzesła w pokoju
-jaki był ostatni prezent który dostałam od Mahera
-co on dostał ode mnie ostatnio
-w jakim języku się porozumiewamy
-jak doszło do decyzji o ślubie
-czy mamy rozdzielność majątkową
-czy mamy konto w banku, osobno czy wspólne, w jakim banku?
-czy ja pracuję
-gdzie pracuję, co robię
-co robię oprócz pracy
-na którym roku studiów jestem
-co studiuję
-jaką szkołę ukończył Maher
-co ostatnio wspólnie robiliśmy, jakieś wyjście
-czy Maher szukał pracy, czy szuka
-czy mamy dzieci wspólne, lub któreś z nas ma dzieci
-czy to nasze pierwsze małżeństwo
-czy ja chcę żeby dostał kartę
-czy byliśmy gdzieś wspólnie za granicą
Więcej pytań nie pamiętam. Decyzję mieliśmy dostać po tygodniu od przesłuchanie, a więc w środę. Znamy ją już dzisiaj, ale wstrzymam się z jej ogłoszeniem do momentu dopóki nie będę mieć papierka w ręku.

3 czerwca 2009

Relacja ze ślubu i inne...


Z góry przepraszam za dość długą nieobecność, na blogu. Starałam się jak mogłam żeby, chociaż zamieścić dla Was kilka fotek, a z opisaniem musiałam niestety poczekać. W zasadzie nie ma wiele opisywania, ale coś postaram się na ten temat powiedzieć. W dniu ślubu stres zamiast zjadać nas oboje, to przeniósł się całkowicie na Mahera. Było mu przykro, że jest sam, że nie ma nikogo z jego rodziny, ale jednocześnie był szczęśliwy, że bierzemy ślub. Z nerwów w urzędzie stanu cywilnego zapomniał nawet, że niewiele mówi po polsku i gadał jak najęty. ooo  „Zimno CI Kasia? Nie zimno, gorąco”. Przywitała nas Kierownik USC, Pani tłumacz też już była na miejscu, nasi goście również, więc rozpoczęła się ceremonia. Wszystkie słowa kierownika USC były tłumaczone na francuski. Maher złożył swoją przysięgę po francusku, skrócił moje dwa imiona do wyłącznie jednego, a następnie zaczął powtarzać moją przysięgę, bo Pani tłumacz nie powiedziała, że teraz już ma nie powtarzać. Później życzenia, prezenty, zbieranie grosików, którymi nas obrzucono (Maher zebrał również te, co były pod wycieraczką, te, co wpadły mi za sukienkę wyciągnęliśmy dopiero w domu  wstyd ). Deszcz oczywiście nas nie ominął, ale padało wyłącznie jak byliśmy w domu lub w samochodzie. Będąc na zewnątrz przestawała padać. Całe szczęście, bo przynajmniej udało się, jako tako strzelić parę fotek. W domu rodzice przywitali nas chlebem i solą. Maher ucałował chleb bez żadnego gadania… Następnie szampan i rozbite kieliszki, a później już tylko „gorzko, gorzko” i dalej już z górki. Szczerze mówiąc nie wiem, kiedy minęło nam 12 godzin od samej ceremonii do wyjścia ostatnich gości, ale teraz już wiem, że w dniu własnego ślubu czas leci inaczej.
Co do spraw urzędowych, to Maher otrzymał przedłużenie wizy, a raczej wizę proceduralną do 19 sierpnia, więc nie musiał 20 maja wracać do domu. 9 Czerwca czeka nas przesłuchanie do karty czasowego pobytu. Żyjemy  w stresie i tak naprawdę to chcielibyśmy mieć już chwilę spokoju i odpoczynku z tymi wszystkimi urzędami.  groza Bardzo Was proszę o kciuki 9 czerwca od 9 rano ( nie mam pojęcia, do której, ale przez 2 godzinki to na pewno).
18 maja zaczęłam prace w agencji reklamowej, dlatego też nie miałam czasu na naskrobanie tutaj czegoś. Ledwo łapię oddech. Rano szybko jakieś pranie, małe sprzątanie, śniadanie i wychodzę przed 8. Wracam z pracy koło 18, jem obiadek, albo kolację, zależnie od tego czy Maher czekał na mnie z obiadem czy nie, a później przeważnie jest jeszcze coś do załatwienia i tak mi leci dzień za dniem, że nawet nie jestem w stanie się połapać na kalendarzu.  Nie wspomnę już o zbliżającej się sesji (już od 12 czerwca, aż do końca lipca). Nie mam pojęcia jak teraz pogodzę takie godziny pracy z nauką, ale mam nadzieję, że jakoś dam radę  nie powiem . To chyba na tyle, bo naprawdę nie wiem, co mogłabym więcej napisać.

21 maja 2009

Międzykulturowo, ślubnie, zdjęciowo....



Przysięgamy
 
"GPS założony"
 
"Grosz do grosza..."
 
Nie da się uniknąć różnicy koloru
                                                             
                                                             
                                       
                                       
 
Prezenty  prezent