31 grudnia 2008

Natchniona...


Pomiędzy siedzeniem nad notatkami, dorabianiem notatek, odrabianiem zadań, czytaniem podręczników i innych książek udało mi się napisać „wiersz”. Nie jest to nic specjalnego i w zasadzie nie ma się, czym chwalić, ale różne rymy tego typu chodziły mi po głowie kilka dni, więc postanowiłam je zapisać.

Pod znakiem Panny się urodziła,
Jako osoba uprzejma i miła,
Po trupach do celu nigdy nie dążyła
Choć swe cele życiowe wyraźnie określiła.
Problemów z nauką nigdy nie miała
I książki zawsze z chęcią czytała,
Po zdaniu matury studia rozpoczęła
Lecz nie tylko nauka ją pochłonęła
Mimo iż studiuje turystykę
To lubi też matematykę
Logiczne myślenie jest jej bliskie
Dlatego problemy rozwiązuje prawie wszystkie
Lubi innych kultur poznawanie
Podróże to jej główne zainteresowanie
Sprzątanie, pranie, prasowanie
To także jej domowe zadanie
Gotowanie też jej spasowało
Więc rodzina korzysta z tego śmiało
Czuje różnice pomiędzy sobą a rówieśnikami
I lepiej dogaduje się z chłopakami
Szczęśliwie zakochana i zaręczona
W przyszłości swego wybranka żona. 

Przeczytałam ostatnio książkę napisaną przez marokańskiego pisarza Mohammeda Mrabet- "Love of a few hairs". Książkę czytałam w języku angielskim i jest ona pisana zwykłym prostym językiem, ale na prawdę warto ją przeczytać. Z tego, co się orientuję książka jest też przełożona na język polski, więc zachęcam do poczytania, jeśli ktoś nie ma możliwości czytania po angielsku.

22 grudnia 2008

Święta, święta...


Zaczęła się u mnie w domu gorączka świątecznych przygotowań. Porządki oczywiście były robione odpowiednio wcześniej, żeby ze wszystkim zdążyć na czas. A tak konkretnie, to zaczęło się już wczoraj, kiedy to postanowiłam znieść ze strychu choinkę i trochę ją odświeżyć. Choinka została wykąpana w wannie, a następnie osuszona w pobliżu grzejnika. Bombki starannie powycierane z kurzu i zaczęło się ubieranie drzewka. Tradycyjnie stroiłam choinkę samodzielnie nie  mając oczywiście żadnej koncepcji jak ułożyć ozdoby. Choćbym się jak starała to nigdy nie wyjdzie mi identyczna choinka jak sprzed ostatniego roku. W oknie powiesiłam świecącą gwiazdę, którą dzieci pokazują palcami idąc z rodzicami na spacer. Wieczorem zabrałam się za klejenie świątecznych pierożków z kapustą i grzybami, jak również zrobiłam też trochę uszek do barszczu. Zupka z suszonych grzybów zostanie podgotowana dopiero jutro, żeby w Wigilię było łatwiej się wyrobić. Jutro też zostaną przygotowane do zupy płatki makaronowe. Dodatkowo podgotuję groch i kompot z suszonych śliwek. Karpia będziemy smażyć tuż przed sama kolacją wigilijną, żeby został podany na gorąco bez żadnego odgrzewania.Dzisiaj od rana biegałam po sklepach i złościłam się w kolejkach wyklinając ludzi, że nie mają, co robić tylko na spacer przychodzić do hipermarketów.Jako, że byłam na zakupach z ciężarną sąsiadką i jej 2 letnim synkiem, to czuję się jak po pracy w kopalni. Sąsiadka powinna urodzić w Wigilię (miejmy nadzieję,że dotrzyma jednak do Nowego Roku), więc nie jest w stanie zapanować nad małym biegającym wszędzie brzdącem. Biegałam, więc za brzdącem pchając przed sobą wózek pełen zakupów i starając się wymijać ludzi stojących na środku w niewiadomym celu. Wróciłam przed chwilą do domu i już muszę się pomału zabierać zapieczenie ciast, bo jutro raczej nie znajdę na to czasu. Na Wigilijnym stole znajdzie się więc jeszcze makowiec i torcik z mojego pomysłu.  Miała być w tym roku skromna Wigilia dla 3 osób, ale jednak pozostanie nas przy stole pięcioro. Brat z bratową postanowili zostać u nas na Wigilii, a dopiero później pojechać do rodziców bratowej. Prezentów nie musiałam kupować, bo nie ma u nas w domu takiej tradycji. Co prawda wszyscy by się cieszyli dostając jakiś skromny upominek, ale mój tato nie lubi dostawać prezentów, więc nie ma ich pod choinką. Trochę to smutne, ale można się przyzwyczaić. Najgorzej było zrozumieć taką decyzję będąc małym dzieckiem i widząc pozostałe dzieci w rodzinie obdarowane prezentami.  Po Zjedzeniu kolacji Wigilijnej wybierzemy się z życzeniami do rodziny mojego taty. Kolejne dni świąt spędzimy tradycyjnie na odwiedzinach rodziny, wspólnym świętowaniu i kolędowaniu.
      
Ot moja arcydzieło w postaci ubranej choinki.
A teraz chciałabym złożyć świąteczne życzenia wszystkim moim blogowym znajomym jak również wszystkim osobom, które odwiedzają mojego bloga, ale się nie ujawniają.Życzę więc Świąt bez zmartwień, z barszczem, grzybami i karpiem. Z gościem co to niesie szczęście, na którego zawsze czeka miejsce. Niech się Wam w Święta nuci kolęda, a gałązki świerkowe niech Wam pachną na zdrowie.

Cudownych Świąt Bożego Narodzenia
Rodzinnego ciepła i wielkiej radości,
Pod żywą choinką zaś dużo prezentów,
A w Waszych pięknych duszach wiele sentymentów.
Świąt dających radość i odpoczynek,
oraz nadzieję na Nowy Rok,
żeby był jeszcze lepszy niż ten,
co właśnie mija.

17 grudnia 2008

Tunezyjskie realia II...


Pisałam ostatnio o tym jak wygląda dom rodziny Mahera, a jednocześnie większość tunezyjskich domów. Jak wiadomo, jakość życia wiąże się z poziomem gospodarczym kraju, a potrzeby jego obywateli zależą, od jakości życia, czyli wszystko kręci się w jednym punkcie. Tunezja, to kraj utrzymujący się głównie z turystyki, która powszechnie wrzucana jest do sektora usług w gospodarce, gdyż większość rzeczy sprzedawanych w turystyce ma charakter usługi. Zatrudnienie w Tunezji w dziale turystyki jest naprawdę duże a na pewno zdecydowanie większe niż podają to statystyki, które przecież nie wliczają osób pracujących „na czarno”. W Tunezji średnio, co 3 pracownik hotelu nie jest zatrudniony, a pracuje, jako „praktykant”.  Wiadomo też, że W Tunezji turystyce towarzyszy sezonowość, co wiąże się z zamkniętymi hotelami po zakończeniu sezonu i brakiem pracy dla tychże ludzi, co w nich pracowali. Oczywiście nie wszystkie hotele się zamykają, ale większość tak właśnie robi, bądź redukuje liczbę pracowników do jak najmniejszej liczby ( 1 kelner, 1 kucharz, 1 sprzątaczka, 1 animator, 1 recepcjonista, 1 ochroniarz). Ludzie, którzy pracowali w sezonie w turystyce nie są w stanie znaleźć pracy w innym dziale gospodarki, bo po prostu nie ma już żadnych wolnych stanowisk, które mogliby oni objąć. W kraju tym nie ma wolnych miejsc pracy dających możliwość stałego zarobku przez okrągły rok. Jeśli takowe się pojawią, to jest na niego tyle chętnych, że konieczna jest korupcja. Każdy chciałby mieć taką pracę, bo przecież nie musiałby się martwić o to, w jaki sposób będzie żył, kiedy skończy się sezon turystyczny. Jeśli ktoś pracuje na takim w miarę stałym stanowisku, to robi wszystko, aby go nie utracić przez jak najdłuższy czas. Zdarza się, że Tunezyjczycy pracują na tych stanowiskach przez całe swoje życie, bez możliwości rozwoju. Boją się ryzyka związanego ze zmianą pracy.
My, jako turyści wyjeżdżamy do tego ciepłego kraju i rozkoszujemy się błękitną wodą i ciepłymi promykami słońca. Niejednokrotnie nie zauważamy tejże trudnej sytuacji tamtych ludzi, a nawet, jeśli ją widzimy i staramy się pomóc, żeby nie stać i nie patrzeć na to wszystko z boku, to nasza pomoc jest jak kropla wody w morzu potrzeb. Kraj ten najprawdopodobniej potrzebuje kompletnej przemiany. Czymże jest obecny rząd, który pomimo republiki może robić wszystko, na co ma ochotę, a ludzie żyją w ciągłym strachu nawet o własny dom? Przecież tam rodzina prezydenta może przyjść do Twojego domu i powiedzieć Ci „wyprowadzaj się, bierzemy ten dom”. Nie otrzymasz za to żadnej zapłaty a żyć gdzieś będziesz musiał. Dlaczego zięć prezydenta może postawić sobie bramki na autostradzie i pobierać z tego opłaty? Dlaczego rząd ma prawo zamknąć sobie ulice, kiedy chce z niewiadomej przyczyny? Większość rzeczy w tym kraju jest dla nas niezrozumiała i jest totalnym absurdem. Mieszkańcy tego kraju uważają tak samo, ale boją się sprzeciwić, czy cośkolwiek głośniej powiedzieć. Nie ma wolności słowa!
Żyją w takich warunkach i już do nich przywykli, ale nie jeden śni po nocach o ładniejszym i wygodniejszym mieszkaniu dla całej rodziny. Jest też grono osób, które mogłoby mieć takie mieszkanie, ale najzwyczajniej w świecie boją się jego zagarnięcia przez rząd, toteż nie ryzykują i żyją w standardowych warunkach. Powiem Wam szczerze moi czytelnicy, że przykro jest patrzeć na tych ludzi i być bezsilnym…

11 grudnia 2008

Realia życia w Tunezji ( na podstawie rodziny Mahera)


Rodzina Mahera mieszka w „górskiej” miejscowości, a raczej mieścinie zwanej Kharez. Owa wioska znajduje się w pobliżu Czerwonego Miasta-Korby, którego to nazwa pochodzi od czerwonej papryczki chili uprawianej przez mieszkańców.
Dom rodzinny Mahera to jednopoziomowe mieszkanie zbudowane na polu w kształcie kwadratu. W sumie znajdują się tam 4 pokoje, kuchnia i coś w rodzaju spiżarki. Pomieszczenia te są umieszczone w taki sposób, że w raz z murem z jednej strony tworzą zamkniętą przestrzeń- tzw. „dziedziniec”. Do niedawna w jednym z pokoi mieszkała tylko babcia Mahera. Po jej śmierci nie wiem, czy ktoś zajął ten pokój, czy może stoi jeszcze pusty. Wchodziło się tam jedynie chcąc spędzić trochę czasu z babcią, przynieść jej coś do jedzenia, bądź wziąć jakiś potrzebny garnek czy miskę, które stały w tym pokoju na jednej z betonowych półek. Babcia miała do dyspozycji jeden materac położony na dywanie, który przykrywał gołą betonową podłogę i miał za zadanie, chociaż trochę chronić przed zimnem. Tylko i wyłącznie w jednym pokoju widziałam łóżko-duże 2-osobowe, pomalowane na niebiesko, jak większość rzeczy w Tunezji. W pokoju tym znajdowała się również lodówka, wyglądająca zupełnie przyzwoicie i nawet całkiem nieźle zaopatrzona-przynajmniej latem sprawiała takie wrażenie, bo było w niej dużo jogurtów i owoców, jak również pełno butelek po wodzie mineralnej z dolewaną do nich „kranówą”. Obecnie na łóżku tym śpi jeden z braci, przynajmniej tak zostałam poinformowana.
Kolejne 2 pokoje są mniej więcej tej samej wielkości i wyglądają bardzo podobnie. Jeden ma służyć na lato, a drugi na zimę. Chodzi tutaj głównie o poziom nasłonecznienia pokoi. Zimą oczywiście lepszy ten gdzie wpada więcej słońca i pokój może być, choć trochę ogrzany. Dywany na ścianach i podłodze są przenoszone z jednego do drugiego pokoju zależnie od pory roku. Przenoszony jest również telewizor, firanki, ramki ze zdjęciami, sztuczne kwiatki i inne pierdołki. W pokojach tych się śpi, je i spędza większość dnia. Siedzi się bądź śpi na materacach położonych na podłodze. Osobiście nie próbowałam tego komfortu spania, bo nigdy nie miałam okazji zostać tam na noc. Najprawdopodobniej zimą, kiedy temperatura spada w nocy do 0 bądź czasami poniżej 0 trzęsłabym się z zimna i modliła o kolejny koc w celu przykrycia się. Za każdym razem nie wywyższając się siadam wraz z cała rodziną na tych materacach pomimo tego, że przynoszą mi krzesło…
W kuchni byłam tylko raz. Pamiętam tylko tyle, ile zdążyłam ogarnąć wzrokiem podczas mojej krótkiej wizyty w tym pomieszczeniu. Było dużo różnych warzyw wiszących na sznurkach, kuchenka gazowa i jakiś palnik, nad którym Mama Mahera piecze specjalni chleb arabski ( Pyszny-mój ulubiony. Jego wyrób wcale nie jest jednak taki łatwy. Trzeba mieć niezłą wprawę i odporne dłonie żeby nie czuć ognia, nad którym piecze się ten chlebek). Były też jakieś miski z kaszą, couscous, makaronem, ryżem i specyficznym tunezyjskim groszkiem.
Posiłki spożywane są w gronie całej rodziny, która aktualnie mieszka w domu. Przeważnie przygotowywane są przez Mamę Mahera-Saidę w czasie, gdy mężczyźni pracują na roli. W okresie wakacyjnym w przygotowaniu posiłków pomaga siostra Mahera-Fadoua. Jedzenie podawane jest na niskich stolikach. Ilość stolików zależy od ilości osób spożywających posiłek. W czasie ramadanu, gdy spotkała się cała rodzina podczas kolacji były to 2 stoliki lub więcej. Na każdym z nich znajdują się takie same potrawy. Najczęściej potrawy spożywane są bez użycia sztućców, ale jako że ja-Europejka to i sztućce zostały podane. Zdarzyło się raz, że jedliśmy wszyscy z jednej miski, jednak podczas kolejnych moich wizyt wyciągany był serwis i każdy jadł z własnego talerza. Po spożyciu posiłku przynoszona jest w miseczce woda do obmycia rąk i ściereczka do ich wytarcia.  W okresie Ramadanu, jeśli wypada on w upalnym lecie, zdarza się że dywany i stolik z telewizorem wynoszone są na „dziedziniec” i posiłek jest spożywany na świeżym powietrzu.
W spiżarni nigdy nie byłam. Zdążyłam jednak przelotem zauważyć, że w okresie letnim jest tam wiele różnych artykułów spożywczych, a w okresie zimowym regularnie ich ilość się zmniejsza.
W jednym z rogów dziedzińca, znajduje się drewniana budka, która jak się domyślam jest toaletą. Nie zdążyłam się z nią jeszcze zaznajomić, a pytać jest mi momentami głupio.
Do domu przylega również budynek gospodarczy, coś w rodzaju obory. Zwierzęta, które tam mieszkają nieustannie się zmieniają, więc nie jestem w stanie ich wymienić. Na ziemistym podwórku bez deka trawy rośnie też wielka Palma, która rozwesela całe to otoczenie i nadaje mu jakiejś innej barwy.  Pomimo bliskości obory od domu, nie zdarzyło się bym poczuła jakiś nieprzyjemny odór.  Do najbliższego sąsiada, czy sklepu nie jest w cale blisko.
Mama Mahera stara się mnie namówić podczas każdej mojej wizyty, bym została w tym domu na dłużej. Koniecznie chce mnie przekonać do chociażby dwóch dni, ale Maher skrupulatnie zabiera mnie do domu rodzinnego w takie dnie, bym nie mogła tam zostać. Tłumaczy również swojej mamie, że to nie są warunki dla mnie i, że ja jestem przyzwyczajona do innych standardów. Maher to doskonale rozumie, bo On sam jest już przyzwyczajony do innych warunków i nie wyobraża sobie np. dnia bez normalnej tradycyjnej kąpieli. W Kharez natomiast zupełnie normalna jest kąpiel, a raczej mycie się w małej misce wody. Przeraża mnie codzienne ręczne pranie ubrań w misce z zimną wodą. Nie byłam również w stanie prać co jakiś czas ręcznie tych wszystkich dywanów i materaców… Nie wiedzą co to odkurzacz!
Ja osobiście nie mam nigdy nic przeciwko zostania w tym domu na dłużej, chociażby po to żeby nie robić Mamie przykrości, ale to sam Maher nie lubi tam zostawać i nie chce pozwolić na tym bym czuła się nieswojo i niekomfortowo.

6 grudnia 2008

Ponarzekam sobie trochę...


Tak sobie myślę, że pasowałoby tutaj, co skrobnąć i podzielić się jakimiś nowinkami i przemyśleniami. Ostatnio walczymy z Maherem, żeby mieć ze sobą jakiś lepszy kontakt i tak jesteśmy już na etapie „mam Internet na swoim komputerze, jak tylko siedzę w pobliżu hotelu gdzie pracuję, bądź pracuję i mogę mieć ze sobą komputer”. Jest dobrze, bo pisać sobie już możemy i Maher może mnie nawet widzieć. Problem jest taki, że Maherowa kamerka jest w kawiarence internetowej i uprzejme panienki, które tam pracują i ostro zarabiają na tejże kamerce poinformowały Mahera, że zgubiły jego CD ze sterownikami. Ten mój kochany facet oczywiście uwierzył i kamerkę zostawił uważając, że bez owego CD jest ona bezużyteczna. Ruszyłam, więc do działania i wyjaśniłam, że kamerka ma zostać stamtąd zabrana nawet bez CD, bo ja nie życzę sobie żeby ktoś zarabiał na jego sprzęcie (kamerka kosztowała 30 zł, a tam jej wartość to około 100 dolarów i tańszej się nie kupi, więc mało kogo na nią stać). Pościągałam wczoraj sterowniki do kamerki i dzisiaj kiedy ta zostanie zabrana z kawiarenki zostaną one przesłane do Mahera. Miejmy nadzieję, że wszystko będzie działać i będziemy się mogli widzieć, słyszeć i pisać bez problemów i oporów.
Co do wizy, to pewne jest, że na styczeń nie ma najmniejszych szans, bo osoby pracujące w polskiej ambasadzie w Tunisie stwierdziły iż zaproszenie ważne do 10 lutego 2009 roku jest już nie ważne… Pytając „dlaczego?”, otrzymałam odpowiedź: „bo tak”.
Na całe szczęście, w Krakowie w urzędzie do spraw cudzoziemców pracują normalni i wyrozumiali ludzie. Zaproszenie teoretycznie możemy wyrabiać dopiero po 10-tym lutego i czekać na niego około miesiąca, a później reszta papierków. Jednakże, jako że z niezrozumiałego powodu zostaliśmy potraktowani tak, a nie inaczej przez polską ambasadę, to zaproszenie zostanie nam wydane wcześniej i będzie na okres 20 luty do 20 maj 2009. Napisałam również maila do Tunisu, żeby przyznali nam termin na składanie wniosków wizowych, bo tak właśnie życzy sobie tamtejsza ambasada (zostałam o tym poinformowana jak dzwoniłam, żeby się dowiedzieć o zaproszenie, jak również poinformowano mnie, że obecnie terminy te są na styczeń) Cierpliwie czekałam 3 dni na jakąś odpowiedź, aż w końcu postanowiłam zadzwonić i dowiedzieć się co się znowu dzieje… Jakieś 10 razy został odebrany mój telefon i słuchawka odłożona na biurko. Ambasada nadal jest czynna 2 dni w tygodniu po 2 godziny-pozostawiam to bez komentarza, bo już sił na tych ludzi nie mam. Dowiedziałam się, że maila sprawdzane są w miarę możliwości „i jak tylko dokopią się do mojego maila, to zostanie wysłana do Nas odpowiedź z datą i godziną do składania wniosku”. Wiąże się to z tym, że termin ten będzie nie wiadomo kiedy i może nawet koło marca, bo przecież nie wiadomo kiedy się dokopią, a później tylko ponad miesiąc czekania na decyzję. Oznacza to, że nie ma możliwości trafić w odpowiedni termin w zaproszeniu, bo nigdy nie wiadomo kiedy można się spodziewać terminu w ambasadzie. Jak to skomentował mój tato- „państwo w państwie”. Brak mi słów na tych ludzi. Zero pomocy i zero szacunku dla petentów.  Jakim sposobem pracują oni w takich placówkach? Co byłoby, gdyby ktoś zgubił paszport, będąc na wczasach? Wnioski o wydanie paszportu można składać tylko w czwartki (dzień transferów do Polski), również za wcześniejszym ustaleniem terminu za pomocą maila… Nie ma możliwości skontaktowania się z ambasadą w innych dniach i godzinach niż podane na stronie internetowej!
Tymczasem posłucham lekarza i pójdę położyć moją stopę jakoś wyżej, bo ciągle pulsuje i rwie po zerwaniu paznokcia.. Znów nie mogę normalnie chodzić, a Maher biadoli co chwila, że chciałby być teraz ze mną, jak również, że jego też boli, jak tylko sobie wyobrazi co ja przeżywam i jaki to musi być ból... Cóż, nikt nie mówił, że życie jest piękne, kolorowe i niebolesne. 
Miłej soboty i bogatego Mikołaja życzę! 

1 grudnia 2008

Relacja-opis pobytu Mahera w Polsce...


Tak jak obiecałam, postaram się naskrobać coś o pobycie Mahera w Polsce. Kiedyś pisałam już o problemach z Alitalią i przylotem Mahera z Włoch do Warszawy, więc nie będę się już powtarzać i zacznę od kolejnych dni.
11.11.2008
Po powrocie z Warszawy wszyscy byliśmy zmęczeni, więc tylko „mały drink” z rodzicami na lepszy sen kąpiel i z ogromną ulgą położyliśmy się do łóżek. Oboje z Maherem doceniliśmy komfort spania w łóżku, po poprzedniej nocy spędzonej na lotnisku czy tez w samochodzie w moim przypadku.
12.11.2008
Pojechaliśmy do urzędu miasta w celu zameldowania Mahera, jako że jest taki obowiązek niezależnie od tego na ile dana osoba przyjeżdża, a później drobne zakupy w hipermarkecie z racji tego, że Maher potrzebował parę kosmetyków a i artykuły spożywcze do domu tez były niezbędne. Pomimo iż w Tunezji jest coś takiego jak Carrefour, to Maher widząc ogrom naszego krakowskiego Tesco zaniemówił. Później niestety się „oswoił” i musiałam pozwolić na obejście Tesco od półki do półki w celu sprawdzenia i porównania cen do Tunezyjskich. Wyszło na to, że mamy wiele artykułów tańszych niż w Tunezji pomimo lepszych zarobków. Największe wrażenie robiło na nim jednak stoisko z alkoholami. Generalnie wszystkie sklepy z alkoholami robiły na Nim wrażenie, bo w Tunezji po prostu nie wszędzie da się kupić alkohol. Wieczorem poszliśmy na basen, później tradycyjnie wieczorna kąpiel i do łóżeczka obejrzeć film.
13.11.2008
Wzięliśmy Mahera na tak zwany po arabsku SUK, czyli nasz polski plac handlowy. Zakupiliśmy ciepłą kurtkę u miłego pana, który był w tym roku w Tunezji, ale w innym mieście niż pracuje Maher. Maher zapraszał w miedzy czasie ludzi na stanowisko tegoż uprzejmego pana, czego skutkiem były 3 kurtki sprzedane w 10 minut a nasza z dużą obniżką cenową. Miły pan stwierdził, że z chęcią zatrudni Mahera do zapraszania ludzi na stoisko… Popołudniu wspólnie gotowaliśmy i robiliśmy sałatkę warstwową ( czytaj: Maher cierpliwie kroił wszystko, co potrzebne w drobną kosteczkę a ja rozporządzałam, co i jak) Później oglądanie moich zdjęć z przedziału wiekowego od niemowlaka do teraz, więc trochę zajęcia było. Późnym popołudniem wizyta w Galerii Krakowskiej i bezcenna mina Mahera na „puchar lodów rodzinnych”. Wieczorem znów jakiś film i sen.
14.11.2008
Kolejny plac do zaliczenia. Tym razem CHT w celu zakupienia butów, jako że wcześniejsze nie nadawały się do użytku po 3 dniach spędzonych na lotnisku… Nie mieliśmy za wiele czasu, jako, że ja musiałam się spieszyć na uczelnię. Maher spędził ten czas z moimi rodzicami i bratem w pizzerii jedząc pizze i popijając piwem… Wieczorem ja wymęczona po uczelni marzyłam tylko o znalezieniu się w ciepłym łóżeczku i wtuleniu w ukochaną osobę.
15.11.2008
Mój kolejny dzień na uczelni od samego rana. Maher odwiedza naszych znajomych poznanych rok temu w Tunezji a wieczorem „zwiedza” Wawel i słucha historii o wieży Mariackiej jak również Sukiennicach będą na rynku. Wraca do domu już po moim powrocie z uczelni. Wieczór spędzamy z sąsiadami na wspólnych rozmowach. Generalnie miły wieczór.
16.11.2008.
Pierwszy i mam nadzieję jedyny opuszczony przeze mnie dzień na uczelni. Rodzinny wyjazd do Zakopanego. Maher zachwycony polskimi górami chodził i rozglądał się dookoła. Na Gubałówce przywitało nas piękne słońce i 14 stopni ciepła. Poszaleliśmy troszkę na quadach i powygłupialiśmy się do wspólnych fotografii. Spotkaliśmy tez miłego Pana od kurtek z placu. Zaliczyliśmy tez Krupówki, kupiliśmy ciepłe góralskie kapcie dla mamy Mahera, popstrykaliśmy się trochę zdjęć i wracaliśmy przez Czorsztyn z odwiedzinami u naszych znajomych. Oczywiście Pokazaliśmy też Maherowi skocznie, ale tylko widok z Gubałówki, bo nie był tym szczególnie zainteresowany nie wiedząc, o co w tym chodzi i co to konkretnie jest. Wróciliśmy do domu późnym wieczorem, a w drodze zaliczyliśmy „Krakowiaków i Górali” w celu zjedzenia jakiegoś późnego obiadu. Wieczorem tradycyjnie jakiś film, rozmowy i sen.
17.11.2008
Obiecałam koleżankom z wcześniejszej pracy, że przedstawię im Mahera jak tylko przyjedzie do Polski, więc musiałam dotrzymać słowa. Przy okazji odwiedziliśmy Fantasy Park, pograliśmy w kręgle a później kolejna wizyta na rynku, bo Maher chciał go zobaczyć także za dnia. Tym razem to ja słuchałam opowieści na temat Wieży w kościele Mariackim i powiem Wam, że Maher opowiedział wszystko ze szczegółami, więc pamięta. Wieczorem kolejna wizyta sąsiadów i szkolenie języka polskiego przez Mahera. Film i sen…
18.11.2008
Odwiedziliśmy moją babcię, a później pospacerowaliśmy trochę po moich okolicach. Maher zdążył już poznać wszystkie możliwe ulice na moim osiedlu i nie ma możliwości żeby się tu zgubił. Generalnie to poznawał gdzie jest i co jest w pobliżu na całym Krakowie, ale tutaj mógłby być jeszcze problem z samodzielnym Jego wyjściem na miasto. Wieczorem odwiedziliśmy nas kolejni znajomi, których Maher poznał rok temu w Tunezji. Maher oglądał też wieczorem jakiś mecz z moim tatą. Wieczór tradycyjnie, kąpiel, film i sen.
19.11.2008
Tego dnia odwiedziliśmy Kopalnie Soli w Wieliczce. Wybraliśmy grupę z angielskim przewodnikiem i zwiedzaliśmy kolejne komory słuchając ciekawych historii. Przyznam się, że połowy z nich nie słyszałam będą w tej kopalni, jako dziecko i mając polskiego przewodnika. 3-Godzinna wycieczka pod ziemią spowodowała ból głowy zarówno mojej jak i Mahera jak również ból stóp od ciągłego schodzenia w dół. Po wycieczce przyznam się szczerze, że nie pamiętam, co robiliśmy. Wieczorem pograliśmy w karty z dużą doza śmiechu.
20.11.2008
Tym razem nie pamiętam, co robiliśmy do południa. Jedno jest pewne, że na nudę na pewno nie narzekaliśmy. Wieczorem pojechaliśmy z rodzicami na zakupy przed imieninami mamy. Wieczór spędzony z kolejnym filmem i wspólnymi rozmowami.
21.11.2008
Cały piątek spędziliśmy w zasadzie w domu na porządkach i przygotowaniu sałatek na imieniny. Maher pomagał mi dzielnie w sprzątaniu, więc nie zdążyłam się specjalnie zmęczyć. Popołudniu przygotowywaliśmy stoły na imieniny i wszystko, co ze stołami jest związane (mycie zastawy, sztućców, układanie serwetek i rozkładanie tego wszystkiego na stołach). Generalnie zajęcie niezbyt ciężkie, ale pracochłonne. Wieczorem obydwoje czuliśmy już zmęczenie i z chęcią wyłożyliśmy sie w łóżeczku przy kolejnym z serii horrorów.
22.11.208
Poranne pobudka i pierwszy śnieg widziany przez Mahera. Ostatnie zakupy na SUKu podczas tej wizyty w Polsce i dalsze szykowanie w domu imieninowej imprezy. W związku z dużą ilością opadów śniegu Maher zaliczył również pierwsze jego odgarnianie. Wieczorem wspólne kelnerowanie przy stole pełnym gości.
23.11.2008
Prawie cały dzień spędzony na dworze. Odgarnianie śniegu i budowanie bałwana. Robienie orła na śniegu i bieganiem razem z psem. Po południu zarówno Maher jak i pies nie mieli już siły, więc zabawy się skończyły. Kolejna wizyta sąsiadów i szkolenie języka polskiego.
24.11.2008
Zakupy ulubionych polskich serków dla Mahera i innych potrzebnych rzeczy. Następnie rezerwacja biletów na pociąg do Warszawy, pakowanie walizki i późnym popołudniem obiad w niezdrowym KFC. Wieczorem szybkie przygotowanie wszystkiego na poranna drogę do warszawy. Kąpiel i sen tym razem już bez filmu.
25.11.2008
Pobudka o 4 rano i wyjazd na dworzec. 3 Godzinna podróż do Warszawy a następnie podróż z Warszawy do lotniska na Okęciu, co też zajmuje trochę czasu autobusami. Odprawa na lotnisku i szybkie pożegnanie żeby nie było żadnych łez. Mój powrót do Krakowa i Mahera lot do Rzymu. Tym razem wszystko się udało Maherowi z samolotami.  Wrócił do Tunezji na 1: 30 w nocy, w domu był przed 4, a rano pojechał poopowiadać swoim rodzicom jak było.

Podsumowując pobyt Mahera w Polsce, to było bardzo dużo różnych sklepów, galerii i wszystkiego, co związane z zakupami, cowieczornych seansów filmowych w języku angielskim, wspólnej nauki języków i trochę zwiedzania Krakowa. Co do zwiedzania, to mieliśmy zaplanowane o wiele więcej, ale niestety się nie udało. Albo pogoda nam na to nie pozwalała, albo cos, co chcieliśmy odwiedzić było zamknięte…. No cóż może uda Nam się następnym razem. A kto wie, jeśli Maher dostanie papiery z pracy, to mógłby starać się o wizę jeszcze na styczeń….