19 lutego 2010

Życie Tunezyjczyka w Polsce....


Napiszę wam, co nieco jak wyglądają realia życia w Polsce oczami Mahera, a dokładniej mówiąc, to kwestie pracy i pogody.  Oczywiście jest to wszystko to, co mąż mi mówi i czym się ze mną dzieli, bo co sobie w duchu myśli, to go przecież nie prześwietlę.  Od momentu przyjazdu Mahera do Polski w marcu 2009 pogoda nam dopisywała, więc nie było narzekania, którego tak się bałam. Początkowo nie było zbyt wiele czasu na cokolwiek, bo wiadomo formalności związane ze ślubem, formalności i papierzyska do karty czasowego pobytu, więc na nudę czasu nie było, a dodatkowo czas Maherowi wypełniała codzienna praca z moim tatą. Praca nie łatwa, bo w budowlance i siły trzeba mieć nie mało. (Czasami trzeba z któregoś piętra znosić gruz w wiaderkach, taczkować gruz na auto, ładować łopatą gruz, ziemię czy inne, a czasami tylko przywieźć piasek…) Wiadomo jednak, że żyć jakoś trzeba było, więc chłopina mój nie narzekał na pracę, czasami tylko trzeba było jakiś żel na bolące nogi kupić np. po jakimś 1000 schodów z wiaderkami pełnymi gruzu…, Kiedy Maher dostał kartę oczywiście zaczęły się poszukiwania pracy w zawodzie, ale słaba znajomość języka polskiego go wykluczała. Prace jednak miał codziennie, a że nie taką, o jakiej marzył to nic poradzić nie mogliśmy i póki, co nie możemy. Teraz niedawno załapał dorywczą pracę w obsłudze imprez, ale wiadomo nie jest to stałe źródło utrzymania. Mimo wszystko Maher zadowolony, bo ludzi go chwalą za profesjonalizm, dają spore napiwki i zachwycają się jego łamaną polszczyzną. Niestety nie jest tak różowo, że mąż mój włada językiem polskim po 11 miesiącach mieszkania w Polsce. O ile faktycznie w pracy mówi po polsku, to w domu ma blokadę, lub mówi tylko takie słowa, których jest pewien… Tak, więc nasze rozmowy wyglądają dość dziwnie, bo rozmawiamy w 3 zmiksowanych językach. Ot taki nasz własny kod językowy. Mimo wszystko nie ma możliwości powiedzenia czegoś, czego Maher nie zrozumie, bo chyba musiałabym jakimś slangiem mówić… Chociażby nie rozumiał każdego słowa, to sens ogólny zawsze rozumie…
Niedługo znów czekają nas formalności związane z kartą pobytu i faktycznie mam nadzieję, że to będzie tylko formalność, a nie jakieś utrudnianie nam życia.
Wrócę jeszcze do pogody, bo pewnie jesteście ciekawi jak ten ciepłolubny facet znosi naszą obecną zimę. Otóż nie wiem czy was zaskoczę, ale chyba się przyzwyczaił. Odśnieża podwórko dla rozrywki, z chęcią chodzi i dokłada drzewo do pieca, a na dwór zdarza mu się wyjść w samej bluzie. Mimo wszystko codziennie rano pyta ile jest stopni, a kiedy tylko nie ma wiatru twierdzi, że jest ciepło… Po ponad miesięcznym przestoju w pracy teraz znów trzeba było się ruszyć, bo praca odmarzła i tym razem trzeba wywozić śnieg. Tak, więc cały tydzień mąż mój ładuje po kilka aut dziennie śniegu i wraca z pracy z ogromnymi rumieńcami, niesamowicie zgrzany i cały umoczony. NIE choruje, co jest dla mnie ogromną nowością, bo przy pogodzie tunezyjskiej był wiecznie chory i podczas wyjazdu styczniowego też oczywiście się załatwił, a w Polsce cudowne ozdrowienie….
Głównym przeszkadzającym elementem dla Mahera jest fakt, że mieszkamy w jednym pokoju. Pokój nie mały, bo niecałe 40 m, ale z łazienki korzystamy na piętrze rodziców, z kuchni tak samo i chyba tylko to jest dla niego denerwujące. Jednak miejmy nadzieję, że niedługo się to zmieni, bo brat się wyprowadzi, albo to my stąd wybędziemy.
Jeszcze kwestia polskiego jedzenia, którym Maher się zachwyca. Pochłania praktycznie wszystko. Uwielbia zupy, pierogi, naleśniki, wszelkiego rodzaju kluski i różne inne cuda. Głównie to ja jestem prowodyrem do gotowania czegoś tunezyjskiego na obiad, bo Maherowi przecież polskie by wystarczyło. Kilka potraw nauczyłam się już gotować, a mąż chwali, więc nie jest źle.
Pewnie zapytacie, co z akceptacją? Nie zdarzyło się nam, by ktoś go wyzywał czy obrażał, oprócz jednej sytuacji, kiedy to wracaliśmy w styczniu z Tunezji. Na lotnisku w Warszawie, kiedy zmierzaliśmy na przystanek autobusowy żeby pojechać na dworzec, nachalny starszy pan taksówkarz zaczął szarpać Mahera, żebyśmy pojechali jego taksówką. Później wyszedł za nami z budynku i krzyknął do mnie, że na to mi był brudas, żeby autobusem jeździć musiała. Za bardzo śpieszyliśmy się na pociąg, bo można by było pana pociągnąć do odpowiedzialności chociażby za to szarpania jeszcze w budynku przylotów…. Więcej nie przyjemnych sytuacji nie mieliśmy. Rodzina i znajomi całkowicie Mahera zaakceptowali. Nieznajomi przeważnie myślą, że jest Włochem lub Hiszpanem, a po informacji, że Tunezyjczyk są mile zaskoczeni.
To chyba tyle, jeśli macie jakieś pytania, to proszę się nie krępować.

6 lutego 2010

Brak wolnego czasu...

Wróciliśmy w terminie, wszystko jest O.K. Czasu brak. Moja SESJA (jutro pierwszy egzamin) i plany przyszłościowe zjadają nasz czas. Rozpisze się bardziej jak znajdę więcej czasu. Trzymajcie póki co kciuki, za wszystko co z nami związane. Szykuje się obrót życia o 180 stopni, jeśli wszystko będzie po naszej myśli. Więcej nie zdradzę, bo jeszcze nie czas.

 
Z malutkim barankiem
 
Mozaikowo
 
A tu wujek z siostrzeńcem