26 grudnia 2011

Siostrzenica...

Chciałam tylko poinformować, że dziś czyli w dniu 25 grudnia 2011 roku na świat przyszła siostrzenica Mahera. Maleńka Tasnim jest już ze swoimi rodzicami i podobno wygląda identycznie jak jej 3.5 roku starszy braciszek Mohaned. Gratulujemy rodzicom maleńkiej perełki i życzymy jej dużo zdrówka i samych radosnych chwil. 

25 grudnia 2011

Życzenia...

Wpadłam tylko na chwilkę, żeby złożyć wszystkim czytelnikom życzenia świąteczne. My Wigilię i święta spędzamy w tym roku w nowym domu brata. Wszystko przez to, że nasz dom jest posprzątany jedynie powierzchownie, a sterty kurzu i pyłu piętrzą się dosłownie wszędzie i nie ma warunków na zrobienie wigilijnej kolacji. Nie mamy w tym roku również choinki, bo nie było możliwości się do niej dostać. Na dworze zamiast śniegu pada deszcz i jakoś tak słabo czuje się tą atmosferę świąt. 

Tradycyjnie jak co roku sypią się życzenia wokół.
Większość życzy świąt obfitych i prezentów znakomitych, a ja życzę, moi mili, byście święta te spędzili tak jak każdy sobie marzy,
że mu kiedyś się przydarzy.
Może cicho bez hałasu wyjeżdżając gdzieś do lasu,
może w gronie swoich bliskich jedząc karpia z wspólnej miski,
może gdzieś tam w ciepłym kraju czując się jak Adam w raju,
może lepiąc gdzieś bałwana, jeśli śnieg popada z rana.
Może tak jak to lubicie licząc dziury na suficie,
sami zresztą chyba wiecie, gdzie najlepiej się czujecie.
Takie dla Was mamy życzenia w dniu Bożego Narodzenia. 

Kasia i Maher

22 grudnia 2011

Jest pięknie...

W święta powinniśmy być już u siebie. Właśnie robione są ostatnie wykończenia i jest już na prawdę pięknie. Miałam nadzieję, że właśnie tak będzie, ale bałam się, że coś może nie wyjść bądź inaczej wyglądać w wyobraźni niż w rzeczywistości. Jesteśmy na prawdę zadowoleni z efektów końcowych. Wiadomo, że wielu rzeczy jeszcze brakuje, ale są to rzeczy, które z czasem będziemy robić samodzielnie. Nie ma karniszy, żaluzji, firan, co jednak na chwile obecną w zupełności nam nie przeszkadza. Brak też drzwi do salonu i drzwi wejściowych bo firma źle wymierzyła i będą dopiero po Nowym Roku, ale jakoś i bez nich przeżyjemy. Nie ma też żadnych mebli i przez najbliższy miesiąc na pewno nie będzie, ale to też nie sprawia nam problemu. 




To nasza sypialnia. Już są kolorki takie jakie miały być oraz efekt świetlny. Jest już też skręcone łóżko, czyli wszystko jasne, gdzie dzisiaj śpimy.  





Łazienka jest praktycznie skończona. Jedynym mankamentem jest brak ciepłej wody, ale u rodziców w łazience jej nie brakuje, więc będziemy korzystać jeszcze u nich. ( piecyk gazowy jest przeniesiony na strych i wymaga specjalisty do pierwszego odpalenia, a ten będzie dopiero po świętach)



A tak prezentują się kolejno sufity w przedpokoju i kuchni. Mnie się podoba. A Wam?








13 grudnia 2011

Widać już efekty...

Pomału zaczyna być coś widać. Część prac jest już skończona, ale tak na prawdę ich nie widać. Ja  widzę to wszystko dopiero jak zaczyna nabierać rzeczywistej formy i koloru. Ma być takie jak zaplanowaliśmy i to będzie mnie cieszyć. Na razie wszędzie mamy pełno pyłu i cierpimy na masakryczną chrypkę. ( żebyście wiedzieli jaki seksowny głos ma Maher z tą chrypą )
Po kilku dniach ślęczenia nad wzornikiem kolorów wybraliśmy odpowiednie odcienie do wszystkich pomieszczeń. Mam nadzieję, że w pewnym momencie żadne z nas nie zmieni zdania, bo wtedy czekałaby nas kolejna przeprawa przez te kolory a ja dostaję już od nich oczopląsu. Kolory będą stonowane, ale będą też wyjątki :)
W końcu zdecydowaliśmy się też na konkretne łóżko i małą ilość mebli w sypialni, w związku z czym drzwi salonowe przesuwają się jeszcze trochę, żeby w salonie mogły powstać szafy wnękowe. Zobaczymy jak moje wizje projektanckie wyjdą w rzeczywistości. 
Tak więc po kilku dniach poszukiwań i tworzeniu planów idealnej sypialni zamówiliśmy łóżko, materac i pościel. Na reszcie będziemy mieli prawdziwe wielkie łoże małżeńskie jakie zawsze się nam marzyło :) 

A tutaj kilka fotek z posuwających się prac remontowych:



Kuchnia i pierwsze widoczne kolorki. ( w kuchni nie będzie tradycyjnej lampy tylko oświetlenie sufitowe. Jak dla mnie to pomieszczenie, w którym spędza się 70% czasu i powinno być dobre oświetlenie)



Tutaj widok na łazienkę. Oczywiście jeszcze wszystko w proszku, ale ogólny zarys i kolorystyka jest już widoczna. Miałam pewne wizje i wiedziałam, że ma być w łazience wszystko (kabina prysznicowa, wanna, toaleta, bidet, umywalka i wnęki, które strasznie mi się podobają), nie miałam natomiast wizji kolorystycznej.  W końcu wybraliśmy czerwień, biel i czerń. Oświetlenie również sufitowe i dodatkowo wnęki podświetlane ledami. 



Ściana w sypialni również przygotowana. Kolory są stare, będą zupełnie inne. Księżyce i słońce będą nad naszymi głowami oświetlone ledami, po bokach 2 szafki nocne. Oświetlenie w sypialni nie musi być mocne. 


A tutaj sufit w przedpokoju. Nabrał już rzeczywistej struktury i koloru, ale jeszcze nie jest skończony :)  
Wejście do salonu jak widać jest już poszerzone. 






2 grudnia 2011

Demolka / Remontujemy....

Zaczęło się i u nas. 2 ostatnie dni biegaliśmy pakując nasze rzeczy do kartonów i wynosząc je na strych. Maher demolował ściany zrywając boazerię, odkręcał lampy i karnisze. Znosił też stare meble kuchenne do garażu, które zabierała sobie biedna rodzina z naszych okolic. Nasze łóżko zostało rozkręcone i również wyniesione na strych, natomiast materac w sam raz zmieścił się w wolnym pokoju u rodziców i tam teraz będziemy spać. Wszedł też telewizor na nocnej szafce i mam nadzieję nie strącimy go w nocy ruszając nogami.... A ekipa zaczęła już swoją pracę.

Chcecie zobaczyć jak na chwilę obecną wyglądają nasze 4 ściany? :)



Tutaj wstawiona szyna podtrzymująca, żeby można było wybić ścianę, w celu przesunięcia drzwi do salonu, oraz ich poszerzenia.



A tutaj widok na łazienkę stojąc w salonie :) ( naszym wcześniejszym pokoju)

My nadal krążymy po sklepach, bo co chwila coś jest potrzebne, a lepiej żebyśmy to my jeździli za tym co kupić trzeba a robotnicy robili, niż jeździli z nami na zakupy. 
Stolarz pomierzył ściany, porobił próbne projekty i w zasadzie może zacząć przygotowywać meble, bo też to wszystko trochę czasu zajmie. 


15 listopada 2011

Zostaliśmy sami :)...


Cześć i czołem.
U nas ostatnio dnie przebiegają nam między palcami. Nawet nie wiem kiedy ucieka nam kolejna doba. Jako, że wszystkie ekipy budowlane skończyły już swoje prace "na budowie", to trzeba było przygotować dom do stanu używalności. Pucowanie okien, podług trochę czasu zajęło, i pozbawiło większość osób wszelkiej energii, ale efekt końcowy jest na prawdę zadowalający. Patrzę na te piękne kolorowe pomieszczenia i już na prawdę nie mogę się doczekać swoich :)
Po gruntownym posprzątaniu domu nie było na co czekać i na 11 listopada zaplanowaliśmy część przeprowadzki. Tempo jednak było takie, że przez cały dzień zdołaliśmy popakować wszystko w kartony, porozkręcać meble i przewieźć wszystko, a tam druga "ekipa" czyli rodzina bratowej robiła dokładnie odwrotne czynności. Nikt nie sądził, że tak szybko to pójdzie, ale faktycznie w ciągu jednego dnia brat się wyprowadził i zostaliśmy na piętrze całkiem sami. Nasz "pełny" pokój i puste ściany w pozostałych pomieszczeniach. Jak na razie jest strasznie głucho, pusto i jakoś tak dziwnie, ale już niedługo i do nas wpada ekipa remontowa i będą robić DEMOLKĘ. 

10 października 2011

Co nowego po powrocie?...


Czas po powrocie biegnie dość szybko. Nim się obejrzymy to zacznie się remont naszego mieszkania. Co prawda jeszcze troszkę czasu do tego trzeba, ale dom brata jest już na wykończeniu i lada chwila zaczną się wyprowadzać. Narzekaliśmy wszyscy na wspólne mieszkanie, ale im bliżej ich wyprowadzki tym smutniej się robi, że mały bratanek, który jest naszą małą iskierką zniknie z domu. Jak na razie nie daje się przekonać do tego, że ten dom nazywany przez wszystkich "budową" ma być jego nowym domkiem, ale pięknie urządzony przez ukochanego dziadziusia ( z pomocą cioci i wujka) pokoik jest jego dumą i wszystkich informuje, że to jego nowy pokój. Miejmy nadzieję, że nie będzie płakał za swoim dotychczasowym domem i przeprowadzi się bez smutków.
A co wtedy z nami? Ano tak jak już wcześniej wspominałam szykujemy się do remontu. Dla wielu osób słowo remont kojarzy się nawet z malowaniem, ale u nas będzie to ogromny bałagan, który nie powinien trwać zbyt długo. Jak na razie chodzimy po sklepach, rozglądamy się, podglądamy co się nam podoba i tworzymy wizje własnego gniazdka. Wiadomo, że nie zmienimy całego układu piętra, ale trochę ścian poprzesuwamy...
Mamy już zamówione panele na podłogę i wszystkie drzwi które będziemy potrzebować, bo na to czeka się najdłużej. Już nie mogę się doczekać kiedy i u nas zacznie się coś "dziać". 

26 września 2011

Tunezja wrzesień 2011 -relacja....


Wyjazd do Tunezji był jak najbardziej udany. Śmiało zaryzykowałabym stwierdzeniem, że był najlepszym wspólnym wyjazdem. Może dlatego, że spędzaliśmy wyjątkowo dużo czasu razem sam na sam. Zacznę jednak od tego, że po przylocie zostaliśy przetransportowani do hotelu, a tam niemiłe zaskoczenie. Pan na recepcji nie dość, że pijany i siorbiący kolejnego drinka, to wielce zaszokowany, że w ogóle turyści mieli przyjechać w tym dniu. W końcu dogrzebał się do jakiegoś zeszytu, znalazł adnotacje, że faktycznie mieliśmy przyjechać, ale 2 godziny wcześniej! W związku z tym wyskoczył z informacją, że ma tylko jeden wolny pokój i zaczął tłumaczyć jak do niego dojść. Jak już w końcu po ciemnych korytarzach hotelu dotarliśmy do poszukiwanych drzwi pokoju, to po ich otwarciu załamaliśmy ręce. Nie żebym była specjalnie wymagająca, ale nie sądziłam, że dostane pokój z agregatem? czy pieron wie czym do obsługi klimy w całym hotelu. Zalegliśmy na łóżku, ale w huku nie dało się zasnąć ani na chwile. Mężowski nie wytrzymał i zaraz po 6 rano wpadł na recepcje robiąc aferę. O dziwo trafił na kierownika i jakimś cudem wolne pokoje się znalazły. Ba! Nawet wybór dostaliśmy :)

Po śniadaniu wyszliśmy obejrzeć hotelowy basen, ogród i plażę. Niestety pierwsze napatoczyliśmy się na mnóstwo glonów w basenie i tu jedyną możliwością było pstryknięcie fotki. Jak się okazało to nasze działanie podziałało, bo już na drugi dzień znalazła się osoba sprzątająca basen :)
                                                              
Wyjazd ten był od początku omawiany przez nas pod względem wypoczynku, więc zamierzaliśmy korzystać z uroków basenów, plaży i zwykłego nic nierobienia. Maher ograniczył wizyty u kolegów, oraz ich wizyty u nas w hotelu do minimum. Oczywiście nie jedna osoba uśmiałaby się słysząc jak to minimum wygląda, ale biorąc pod uwagę poprzednie wyjazdy i fakt, że wtedy praktycznie non stop ktoś był z nami, to teraźniejsze wspólne wieczory ze znajomymi, czy rodziną były na prawdę fajne. Chyba jeszcze nigdy nie byłam na tylu wieczornych animacjach w jednym hotelu, bo wcześniejsze wyjazdy były zawsze bardzo intensywne. Tym razem postawiliśmy na to, że my się nie ruszamy z hotelu zbyt wiele, jeśli ktoś chciał spędzić z nami wieczór, to po prostu do nas dołączał po kolacji. Poznaliśmy 3 przemiłe Słowaczki, z którymi mamy nadzieję kontakt nie zginie.
Znalazł się też dzień na poznanie w realu Magdy i jej męża, z którymi miałam kontakt przez internet. Panowie umówili się przez telefon na wspólna kawkę i razem spędziliśmy jedno przedpołudnie. 
                                            
Oczywiście wizyty u najbliższej rodziny nie mogło zabraknąć i spędziliśmy z Nimi kilka dni. Zahaczyliśmy też o wesele, ale miałam okazje być na nim tylko kilka godzin. Mężowskiego wyciągnięto w pobliże Pana młodego, a ja został z siostrami. Jak zwykle całowaniu na powitanie nie było końca, aż w końcu siostrzeniec Mahera zasnął u mnie na ręka i mogłam ograniczyć się do skinięć głową :) Drugi dzień wesela mnie ominął ze względu na coroczne dolegliwości żołądkowo-biegunkowe. Mąż pojechał na wesele sam z kolegą, żeby później samotnie nie wracać po nocy do hotelu ( chyba ma już jakieś bardziej europejskie myślenie, bo bardziej strachliwy jest niż jak mieszkał w Tunezji). Wrócił koło 3 nad ranem i oczywiście nie było końca opowieściom, oraz o tym, że przez kilka godzin nie było na weselu prądu, czyli jednym słowem miałam szczęście że nie musiałam tam siedzieć. 

W czasie pobytu chcieliśmy się spotkać z kuzynką Mahera, która wyszła za mąż za Belga i tam też mieszkają. Mamy kontakt internetowy, ale chcieliśmy się spotkać na żywo. Niestety wszędzie byliśmy dzień później od niej, a jak w końcu złapaliśmy jakiś kontakt z nią, to wakacje zbliżały się ku końcowi. W dniu wyjazdu siedząc w jakiejś restauracji zobaczyliśmy zatrzymujące się auto na belgijskich rejestracjach, zdążyliśmy rozpoznać że to właśnie kuzynka, kiedy już odjechali nie znajdując czego szukali ( szkoły języka arabskiego). Na marne próbowaliśmy sie do nich dodzwonić, żeby tak nie pędzili, bo w aucie głośna muzyka i telefonu nie słyszeli. Popruli prosto na plaże do Monastiru i nie było sensu żeby wracali kiedy się zorientowali, że mają kilkadziesiąt nieodebranych połączeń :P

Siostrzeniec Mahera oczywiście w dalszym ciągu zazdrosny o swoją ciocię i nie odstępował mnie na krok kiedy tylko byliśmy gdzieś razem. Nie ma żadnej mowy o tym by jakiekolwiek inne dziecko mogło do mnie podejść do mnie bliżej, bo zaraz jest awantura, że "to jego ciocia".
Ciocia oczywiście nie pozostawała dłużna, z Polski nawiozła zimowych ciuszków oraz różne cuda, z których maluch miał się ucieszyć. Ciężko jednak nazwać to cieszeniem się, bo to była istna euforia, kiedy razem z maluchem przyklejaliśmy różne nalepki na kartkę, dorysowywaliśmy inne elementy kredkami czy farbami ( do malowania palcami) i tworzyliśmy w ten sposób rysunki. A jakież było zdziwienie wśród całej rodziny, że przecież ten 3 latek potrafi się tak zająć... ( dla nich to nie było normalne dać 3 letniemu dziecku kredki, bo przecież do szkoły pójdzie za 2 lata dopiero....) W grudniu mały Mohaned zostanie starszym bratem i zapewne w przyszłym roku będzie się musiał podzielić swoją jak na razie jedyną ciocią.
                                                     
                                                
Wolne dni tak jak wcześniej pisałam spędzaliśmy wylegując się na słonku i zażywając kąpieli w wyjątkowo ciepłej wodzie. Nie byłabym sobą, gdyby nie zabrała na wakacje kilku książek. Niestety wyjeżdżając wydawało mi się, że 6 książek to będzie aż za nadto, ale na miejscu okazało się, że pod koniec drugiego tygodnia nie miałam co czytać....
Myślę, że to by było na tyle. Relacja jest dość obfita i chyba nie wymaga szerszego uzupełniania.
                                                         


3 września 2011

Już za kilka dni...


Kurcze, ja to mam szczęście. Napisałam długaśną notkę, ale oczywiście jakiś błąd na onecie i wszystko mi wcięło. Tak jak w tytule dzisiejszej notki, za parę dni pakujemy nasze walizki i wyruszamy do Tunezji. W końcu zdecydowaliśmy się kupić bilety i mamy nadzieję, że w kraju będzie spokój i żadnych poważniejszych wybryków nie będzie, co mogłoby wpłynąć na nasze bezpieczeństwo oraz swobodę poruszania się, bądź skrócenie pobytu. Wylatujemy ósmego września w późnych godzinach nocnych, więc pobyt rozpoczynamy w zasadzie od 9.09 .Rodzinka szczęśliwa, że w końcu poznała datę naszego przyjazdu.( czytaj: szczęśliwi, bo poznali datę otrzymania prezentów na które po cichu liczą) Oczywiście nie ominą nas wesela, mam tylko nadzieje, że będą trochę mniej nudne od ostatniego.
Wyjątkowo strasznie się denerwuję przed tym wyjazdem, ale mam nadzieję, że jest to spowodowane głównie dłuższą nieobecnością w kraju męża. Na domiar złego śnią mi się jakieś wulkany, które mam nadzieję mi sie nie wyśnią proroczo, bo w tym roku wyciągalibyśmy już forsę z własnej kieszeni, za przedłużenie pobytu, a to wesołe by już nie było...
U rodziny trochę sie pozmieniało, ale któż by za nimi nadążył. Tempo zmienia dziewczyn przez szwagrów jest tak zawrotne, że człowiek boi się dzwonić coby imion nowych dziewczyn nie pomylić. Zapowiadają się na przyszły rok 2 wesela, ale z nimi to nigdy nic nie wiadomo i wszystko może się zmienić. Więcej dowiemy się jak zajedziemy i trochę ze wszystkimi porozmawiamy.

W Tunezji spędzę moje piąte z rzędu urodziny i mam nadzieje, będą równie udane jak corocznie. W zasadzie to na prawdę się cieszę, że będą one w czasie wakacji, ze względu na to, że w Polsce nikt nie pamięta o tej nieszczęsnej dacie...
Przepraszam bardzo, że pisze tak strasznie chaotycznie i skacze z kamienia na kamień, ale przelewam moje myśli już po raz drugi, a w międzyczasie robię milion innych rzeczy typu: prasowanie, sprzątanie, gotowanie, pakowanie walizki mamy jak również staram się skoncentrować nad lista zakupów. Ciesze się niezmiernie, że nie dochodzi mi do tego wysłuchiwanie jęków Mahera na temat naszej polskiej pogody i przygrzewającego od jakiegoś czasu słoneczka. Oczywiście cóż ja na to mogę poradzić, ale ten typ już tak ma i ponarzekać musi. Na całe szczęście obsługuje dzisiaj jakiegoś grilla dla prezydenta krakowa, a ja mam wolny dzień na zrobienie wspomnianego wcześniej miliona rzeczy  ble 
(odnośnie walizki mamy, a w zasadzie rodziców, to niestety mama nie nabyła nigdy umiejętności pakowania się i najchętniej zabrałaby ze sobą całą szafę ciuchów, albo nawet dwie, dlatego odkąd potrafię to robić jestem skazana robić to za nią. Oczywiście rodzice nie jadą w tym roku z nami, tylko wyjeżdżają 1 dzień przed nami na urlop do Turcji)
Jutro równie intensywny dzień, bo z rana trzeba się zerwać i zaliczyć krakowską tandetę, później wyjazd do Katowic na spotkanie ze znajomymi i popołudniowe drugie urodziny bratanka. (przesunięte o 5 dni, żeby mogła uczestniczyć w nich cała rodzina)
Mały z dnia na dzień coraz bardziej nas zaskakuje. To, że mówi całymi zdaniami po polsku, i używa kilku zwrotów francuskich jest już na porządku dziennym. Ostatnio jednak pokazał swoje kolejne możliwości i przetłumaczył na język polski zdanie, które kierowałam do Mahera mówiąc po arabsku  Aaa 
Wujek będzie musiał się zacząć pilnować, bo maluch arabskie przekleństwa zna już jakiś czas, a niedługo zacznie ich używać tłumacząc je sobie na język polski....
Miłego weekendu kochani i do usłyszenia po moim powrocie  papa  hehehe 

27 lipca 2011

Po dłuższej przerwie...


Takiej długiej przerwy, to ja jeszcze chyba nie miałam, ale niestety, albo zawieszę bloga całkowicie, albo będę pisać sporadycznie. Po pierwsze w zasadzie nic specjalnego sie u nas nie dzieje, a po drugie, że czas biegnie jak na złamanie karku i nim się człowiek obejrzy, to minął kolejny tydzień i następny, i następny, w którym to planowałam oczywiście coś tutaj skrobnąć, ale jak zwykle czasu na to nie znalazłam. Później sama przed sobą się usprawiedliwiam, bo oczywiście wiem, że się martwicie i piszecie z pytaniami czy wszystko u nas O.K. Odpowiedź oczywiście jest twierdząca i wszystko u nas w jak najlepszym porządku. Pogoda dopisuje, więc ją wykorzystujemy, a kiedy deszcz i chmury, to nadrabiamy zaległości w domu, bo w końcu w tych czterech ścianach naszego pokoju też kiedyś posiedzieć trzeba :) W dalszym ciągu cieszymy się sobą jak dzieciaki i to jest w tym chyba najlepsze. Staramy się brać życie garściami, bo nigdy nie wiadomo co przyniesie nam kolejny dzień.
Niedawno do Polski przyjechał przyjaciel Mahera, który w marcu ożenił się z Polką. Mamy go całkiem blisko siebie, bo cóż to jest 50 km, do pokonania samochodem. W zeszły weekend było spotkanie, w ten też planujemy, zobaczymy czy pogoda nam dopisze, żeby sobie pogrillować. W zasadzie panowie mają ostatnią szansę na jakieś piwko, przed Ramadanem, więc trzeba to wykorzystać.
Cały czas kombinujemy jakby tu się wybrać do Tunezji. W zasadzie już prawie rok nas tam nie było, a to na prawdę nie lada wyczyn jak na nasze wcześniejsze wypady co 3  miesiące, ale wiadomo siła wyższa nas zatrzymała w domu, a teraz sezon z pracą więc wyrwać się ciężko. Myślę, że jakoś się nam uda we wrześniu, ale jeszcze nic nie rezerwujemy, bo jak wiadomo w tych krajach jeszcze wszystko się może wydarzyć. Jeśli Tunezja nie wypali, to wybędziemy do Turcji- takie przynajmniej są plany na chwilę obecną. Tęskni mi się już za tamtejszym klimatem, pięknym słonkiem i leżeniem na ciepłym piasku, jak również za totalnym nic nie robieniem. W planach jest tydzień z rodzinką i drugi tydzień tylko we dwoje w jakimś komfortowym hoteliku blisko plaży. Myślę, że nie powinno być problemów ze znalezieniem takiego miejsca, gdyż hotele świecą pustkami i każdy turysta jest na wagę złota, a ceny są na prawdę kuszące.
Coraz jaśniej wygląda też sytuacja z własnym gniazdkiem. Szkoda, że dopiero po ponad dwóch latach mieszkania w jednym pokoju, ale nie będę więcej na ten temat marudzić. Budowa domu brata ma się ku końcowi, zostało już niewiele do zrobienia, więc koło października powinniśmy mieć choćby łazienkę na własność, a później zaczną się remonty i jeszcze raz remonty, ale to już będzie tylko przyjemność patrzeć jak 100 metrowa kondygnacja zmienia się w zaprojektowane przez nas wnętrza. W zasadzie, to mamy już wszystko obmyślone co gdzie i jak, ale co z tego wyjdzie i ile decyzji zmienimy w trakcie remontów to się jeszcze okaże. Na pewno nie omieszkam się pochwalić panującym wtedy bałaganem jak również późniejszymi efektami.
Tymczasem pozdrawiam serdecznie i nie wiem kiedy napiszę kolejny raz. Myślę, że będzie to przed jakimś wyjazdem, niezależnie do którego kraju, no chyba, że jakiś tajfun wkradnie się w nasze kierunki i wywróci wszystko do góry nogami  język2 
Wiem, że napisałam trochę bez ładu i składu, ale pisałam notkę na szybko, więc proszę o wyrozumiałość i nie sprawdzanie interpunkcji i ortografii  wstyd 

17 maja 2011

Druga rocznica...


Kochani dzisiaj 16sty maja więc będzie troszeczkę inaczej.
Minęły nam 2 lata z obrączką na palcu, 4 lata wspólnej przeszłości, wspólnych łez, smutków i radości.  Czas leci do przodu i gdyby nie to, że patrzymy na kalendarz, to w życiu nie powiedzielibyśmy, że już tyle czasu spędziliśmy razem. W dalszym ciągu mamy wrażenie, że Maher przyjechał do Polski całkiem niedawno i nadal nie możemy się sobą nacieszyć. Chciałabym odpowiedzieć sobie na pytanie jak bardzo zmieniło się nasze życie po założeniu obrączek, ale nie jestem w stanie udzielić sobie jednoznacznej odpowiedzi. Z jednej strony nasze życie zmieniło się o 180 stopni, przede wszystkim ze względu na to, że zamiast myśleć w kategorii JA, to myślenie jest w kategorii MY. Wspólne życie wymaga od nas niesamowitych pokładów tolerancji, i zrozumienia, które jednak są już teraz tak naturalne, że gdyby człowiek się nad tym później nie zastanawiał, to nie wiedziałby jak wiele poświęcamy. Dwie różne kultury, dwie różne religie, dwa różne języki a my pośrodku tego wszystkiego budujemy własne życie, tworzymy wspólny język zrozumiały wyłącznie dla nas, a religia z kulturą  przeplatają się tworząc odrębną historię. 

6 kwietnia 2011

C.D. relacji z Tunezji z roku 2010


Po ogromnie długiej przerwie dokończę "cykl" opowieści z Tunezji. Może uda mi się to zrobić w nieco krótszej formie nie opisując wszystkiego aż tak dokładnie, aczkolwiek na pewno będzie ciężko streścić tyle wrażeń do jednej krótkiej notki. Zanim jednak zacznę, chciałam powiedzieć jeszcze, że nie piszę tutaj by mieć wielkie grono czytelników, które jest ze mną wyłącznie po to, żeby poczytać sobie o moim życiu. Pisze tutaj, aby mieć w przyszłości jakąś pamiątkę, żeby móc wrócić do swoich odczuć pisanych, a nie tylko zatrzymanych na kliszy. Nie będę jednak opisywać tutaj każdego dnia, bo jeden do drugiego jest podobny. Nie chce pisać o tym, co gotowałam na obiad, czy ile wydałam na dzisiejsze zakupy. Chce pisać o tym, co jest dla mnie ważne, wywołuje we mnie jakieś większe emocje i generalnie nadaje się na zapamiętanie. Osoby piszące blogi doskonale zdają sobie sprawę, że po jakimś czasie zanika wena do pisania, ciężko wykręcić trochę czasu na skrobnięcie własnej notki, za to znacznie łatwiej jest znaleźć czas na zajrzenie do zaprzyjaźnionych blogów i skomentowanie.
A teraz już na temat:
Jak już wcześniej pisałam, to kolejny dzień spędzony u teściów zaczął się o wiele później z racji tego, że już się nam wygodniej spało. Uspokajająco działała też wizja wynajęcia mieszkania, tym razem już bardziej komfortowego, jeśli w ogóle o komfortach można tu mówić. Śniadanko, kawka i pakowanie do samochodu naszych tobołów. Zabrał się z nami również najmłodszy z braci ciesząc się spędzeniem kilku kolejnych dni w mieście. Na całe szczęście tym razem mieszkanie, które znalazł nam kolega okazało się o wiele lepsze od poprzedniego. Były 2 pokoje, kuchnia połączona z salonem i łazienka. Znając już komforty "normalnych" domów w Tunezji przestaje mi brakować deski na toalecie, normalnego dużego łóżka małżeńskie czy innych pierdołek, bo da się temu wszystkiemu zaradzić. Ja brałam prysznic, a Maher w tym czasie biegał po supermarkecie, w celu zakupienia kilku drobiazgów ( papier toaletowy po pierwsze!, jakieś talerzyki, szklanki i wodę mineralną. Resztę poważniejszych rzeczy mogliśmy zakupić trochę później). Brat zajął jeden pokój, my drugi i zaczęliśmy się szykować na powrót do teściów. Mieliśmy zaplanowany wyjazd z rodzicami i bratem do jego dziewczyny na "oględziny". Byliśmy oczywiście przygotowani na tą okazję, więc brat dostał nowe spodnie i białą koszulę, w której miał wystąpić, a dla dziewczyny perfumy. Atmosfera na początku była dość gęsta, nikt z nas nie przypuszczał, że wybranką brata jest właśnie ta zawoalowana dziewczyna o cerze w kolorze ziemi. Piękny dom, szalone zwariowane dziewczyny- dwie siostry "wybranki" szwagra, dwoje braci równie szalonych jak siostry i ta jedna, znacznie wyróżniająca się od pozostałych. Wystawny obiad i rozluźnianie atmosfery przez moje i Mahera żarty. Na pożegnanie dostaliśmy wielki garnek  ciasteczek, bodajże z ciasta francuskiego formowanego na kształt róży. Bardzo słodkie, ale i bardzo smaczne. Niestety już w aucie, zaczęła się dyskusja na temat owej wybranki szwagra, która niestety nie spodobała się żadnemu z nas. Przede wszystkim dość spora różnica "wizualna" pomiędzy domem dziewczyny, a domem teściów, do którego dziewczyna miałaby przyjść. Po drugie skrytość i odsuwanie się od ludzi nie jest cechą, którą ceni sobie moja teściowa. Mimo wszystko po podsumowaniu przez wszystkich Mouldi miał wolną rękę. Wróciliśmy do teściów późno wieczorem, ale trzeba było się zbierać do drogi powrotnej do miasta. Brat oczywiście wrócił z nami, poszliśmy jeszcze tylko na szybką kolację do pobliskiej restauracji i zmęczeni polegliśmy na swoich łóżkach. Kolejny dzień spędziliśmy na plaży i morskich kąpielach, bo w końcu trochę relaksu też się nam należało. Pływaliśmy z Maherem śmiejąc się, że brat dostaje gęsiej skórki podchodząc tylko do wody, a nie mówiąc o wejściu do niej i pływaniu. Dla nas woda była rewelacyjna, więc chcieliśmy ją wykorzystać. Kolejne dni spędzaliśmy w zasadzie podobnie, czyli jeżdżąc z rana do rodziców, a popołudniu spotykając się z kolegami Mahera. W dniu moich urodzin miał być ślub kuzyna, więc teściowa już kilka dni wcześniej była u swojej siostry i pomagała w przygotowaniach. Pierwszy dzień "przyjęcia" (dzień przed ślubem) był dla mnie zaskakujący, jednak patrząc na to z teraźniejszego punktu widzenia, stwierdzam, że pierwszy dzień był tym fajniejszym dniem. Zajechaliśmy do domu Pana młodego (lat 42) około godziny 18. Oczywiście teściowa przefrunęła pomiędzy wszystkimi gośćmi i wprowadziła nas na dalsze pomieszczenia, gdzie w spokoju i ciszy zjedliśmy posiłek wraz z wspomnianym we wcześniejszej notce kuzynem i jego rodziną. Gromadka dzieciaków, które jeszcze mnie nie znały z zaciekawieniem wpadała do salonu, w którym siedzieliśmy i wyśpiewywała teksty typu "pani młoda, pani młoda" w moim kierunku, bo myślały, że to ja za chwilę wystąpię w stroju Pani młodej. Kto mógł, to próbował dzieciaki odgonić, ale te nie dawały za wygraną i musiały podotykać moje włosy i paznokcie. Później DJ puścił dyskotekową muzykę i część osób tańczyła, rozdawano słonecznik w "tutkach" z papieru ( przerażający był dla mnie fakt, jak wszyscy pluli jeden przez drugiego na podłogę, tymi łupinami z rozgryzanego słonecznika. Wyobraźcie sobie takie 150 osób co najmniej i lecące wszędzie łupki.), podawano napoje w plastikowych kubkach, a kto nie tańczył, to zwyczajnie stał podpierając ścianę, bądź siedział na jednym z wynajętych plastikowych krzeseł. Następnie kobiety zrobiły Panu Młodemu hennę na małym palcu u dłoni (chyba prawej, aczkolwiek teraz już nie pamiętam). Identycznie pomalowany palec miało też kilku chłopaków z rodziny Pana młodego, którzy generalnie są "w wieku do ożenku". Załapał się na to również Mouldi i paradował dumnie z palcem zawiniętym watą, żeby henna na następny dzień miała odpowiedni kolor. Na sam koniec imprezy w tym dniu najbliższa rodzina oraz inni chętni, obdarowywali żeniącego się chłopaka prezentami, a DJ głośno i wyraźnie mówił kto i co dał, a następnie było to skrupulatnie notowane w zeszycie. (Podobno ma to służyć temu, żeby idąc kiedyś do tej rodziny na wesele dać tyle samo, bądź więcej.) Po całej uroczystości wręczania datków i prezentów chłopaki zaczęli tańczyć, porwali przyszłego żonkosia w tany i podrzucali, nosili na rękach w rytm muzyki i generalnie celebrowali jego ostatni dzień wolności. Myślę, że już sam mój opis jest Wam w stanie uświadomić jak bardzo różni się wieczór kawalerski w Tunezji od naszego. Na pewno nie jestem w stanie opisać dokładnie tego co widziałam i czułam, ale miało to swój klimat.  (oczywiście NIE jestem ZA pluciem słonecznikiem po nogach sąsiada!) Po skończonej imprezie pomogliśmy gospodarzom posprzątać cały bałagan, żeby mogli się jako tako wyspać na dzień następny, co spotkało się z nie lada zaskoczeniem, że ja Europejka, zamiast frunąć do domu biorę się za miotłę. Pokazano mi mieszkanie przyszłej pary młodej, gdzie byłam mile zaskoczona, bogactwem całego domu. Podobał mi się wystrój, gust i przede wszystkim "europejskość" tego mieszkania. Wróciliśmy do domu późno w nocy, a raczej wcześnie rano, ale na szczęście nigdzie się nam nie spieszyło w dniu następnym, więc mogliśmy śmiało odespać zerwaną nockę.
Jak już wcześniej wspominałam dzień "głównego wesela" wypadał w dniu moich dwudziestych pierwszych urodzin i zapowiadał się dość interesująco. Dość wcześnie jak na dzień po balangach obudziło nas głośne pukanie do drzwi. Mąż szybko naciągnął na siebie jakieś ciuchy i poszedł zobaczyć kto się tak dobija. Okazało się, że przyjaciele Mahera nie zawiedli i wpadli urządzić mi imprezkę urodzinowa już z samego rana. Były kwiaty i prezenty, było happy birthday, był tort, a wszystko to szykowane w tajemnicy. Jednym słowem impreza urodzinowa o 9 rano pełną parą, ale znajomi wiedzieli, że popołudniu mamy jechać na wesele, więc chcieli się wyrobić. Niestety wszyscy są osobami pracującymi i koło południa musieli się zmyć na swoje miejsce, za to my wykorzystaliśmy ten piękny, słoneczny i upalny dzień na leżakowanie na plaży. Słoneczko dało o sobie znać na mojej skórze, na  całe szczęście mam skore która łapie od razu kolor brązowy zamiast koloru buraka i jako tako mogłam wyglądać na tym weselu, nie wyróżniając się od tubylców niczym, oprócz blond czupryny. Byliśmy zaproszeni na całą ceremonie na godzinę 18, ale pomimo usilnych starań i kilku telefonów do starszego brata Mahera, nie mogliśmy go zbudzić, a kiedy w końcu się nam udało, to było już zdecydowanie za późno, żeby się wyrobić na czas. Oczywiście wszyscy doskonale wiemy jak wygląda życie w krajach południowych, dlatego liczyliśmy na to, ze nasz  prawie dwu godzinny poślizg wiele nie zmieni i tak tez faktycznie było. Jakież było jednak moje zdziwienie, kiedy po przyjeździe nic wielkiego się nie działo. Podano nam tradycyjny kuskus i sos, oraz trochę owoców, a później dalej czekaliśmy, aż cokolwiek się zacznie dziać. Nasze znudzenie rosło proporcjonalnie do upływającego czasu i po kolejnych dwóch godzinach bezczynnego siedzenia i oczekiwania na cokolwiek byliśmy już totalnie zmęczeni samym siedzeniem. W końcu coś się ruszyło i na zbitej z desek scenie zaczęło się coś dziać. Wystawiono fotel fryzjerski, którego widokiem byłam niezmiernie zszokowana, ale w takim wypadku z ciekawością czekałam na dalszy rozwój wydarzeń. Po chwili wokół podestu zaczęli gromadzić się goście z rodziny Pana Młodego. Przyjechała też orkiestra, grająca na bębnach trąbce i innych niestety nieznanych mi instrumentach. Przyniesiono na podest stół, miskę z wodą oraz zamkniętą walizkę, co dosłownie otwierało moje oczy z coraz większego zdziwienia i zaskoczenia. W końcu wyszedł Pan młody ubrany w "codzienne dresy" i zasiadł na fotelu. Następnie przyszedł fryzjer i przy akompaniamencie grającej orkiestry zaczął golić i strzyc swojego "klienta". Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy cały ten rytuał trwał ponad 2 godziny i facet nadal był golony! Modliłam się o szybkie zakończenie się tego co działo się przed moimi oczyma, bo bliska byłam zaśnięciu gdyby nie co chwila wybijający mnie z letargu głos bębna dochodzący zza mojej głowy. Kobiety, dziewczyny i dzieciaki cały ten czas tańczyły samodzielnie, bądź w kółeczku. Starsze kobiety okadzały wszystkich gości, którzy po prostu ze sobą gawędzili dla zabicia czasu. Po skończeniu całej jakże skomplikowanej procedury golenia została otworzona walizka. Owa tajemnicza do tego momentu dla mnie skrzynia zawierała rzeczy, których na pewno się tam nie spodziewałam, a mianowicie garnitur, buty, koszula krawat i cała reszta rzeczy potrzebnych facetowi do ubioru. Część mężczyzn poszła towarzyszyć młodemu w zakładaniu stroju, reszta gości natomiast wybyła do domu, gdzie był jakiś poczęstunek, niestety nie szło się tam dopchać więc zrezygnowaliśmy i pozostaliśmy na zewnątrz. Całe ubieranie się trwało około godziny, a następnie wyruszyliśmy w podróż po Panią Młodą. Swoją drogą do tego czasu zaczynałam pomału wierzyć, że tej kobiety wcale nie będzie na jej weselu. Pani Młoda jednak nie mieszkała dość blisko i trzeba było pokonać ponad 100 km drogi, biorąc pod uwagę, że większość kierujących samochodami jedzie pod wpływem alkoholu ( jakże zabronionego w islamie). Jechaliśmy wynajmowanym przez siebie samochodem, zgodnie z tradycją na włączonych światłach awaryjnych trąbiąc do tego co chwila, żeby wszyscy wiedzieli, że ktoś się żeni. U Pani młodej na szczęście dość krótka uroczystość, kilka fotek i powrót do domu Pana Młodego oczywiście z jeszcze głośniejszym trąbieniem, większą ilością samochodów ( bo doszła rodzina Pani młodej) i pokrzykiwaniem gości.
Niestety po przywiezieniu dziewczyny do domu męża zrezygnowaliśmy z dalszego uczestnictwa w całej imprezie i postanowiliśmy wrócić do swojego mieszkania, bo sporo kilometrów było przed nami. Mąż wytłumaczył mi, że reszta jest równie nieciekawa jak wszystko co było wcześniej. Młodzi idą sobie do swojego mieszkania zrobić co należy w noc poślubną, a reszta gości bawi się, śpiewa i tańczy. Wróciliśmy do domu, równie późno jak dnia wcześniejszego, jednak mąż miał dla mnie jeszcze urodzinową niespodziankę. Po wyjściu spod prysznica, zastałam męża z bukietem róż w ręce i zmrożonym szampanem w drugiej dłoni. Maleńki torcik stał na stole z zapalonymi świeczkami, a na moim palcu wylądował kolejny złoty pierścionek. Następnego dnia generalnie nie wykorzystaliśmy wcale, bo połowę przespaliśmy, resztę przetrwoniliśmy na spacerowaniu po uliczkach miejscowego placu. Kolejne dni mijały ja te sprzed imprez, czyli z rana rodzina, popołudniami koledzy. W jednym z dni towarzyszyliśmy siostrze na rozmowie o pracę, w kolejnym załatwialiśmy szkołę prywatną dla brata i tak nam przeleciało do wyjazdu. Generalnie na nudę jak zwykle narzekać nie mogliśmy, pobyt był intensywny i człowiek zamiast zrelaksowany po wakacjach wracał do domu zmęczony życiem codziennym, ale szczęśliwy ze spędzonego czasu z rodziną.

Następna relacja z pobytu w Tunezji nie mam pojęcia kiedy się pokaże, bo nie mamy pojęcia kiedy się wybierzemy. Gdyby nie obecna sytuacja polityczna w kraju, to pewnie już dawno byśmy tam byli, ale ryzykować póki co nie będziemy. 

28 lutego 2011

Sunshine Award

Zostałam  nominowana/ wyróżniona nagrodą SUNSHINE AWARD przez ivette, za co serdecznie dziękuję. 
  
W związku z powyższym wypełniając zasady przyznanego mi tytułu muszę:

1.Podziękowanie za wyróżnienie
2.Umieść u siebie link do osoby która Cię wyróżniła
3.Umieść u siebie logo wyróżnienia
4.Przekaż nagrodę kolejnym 10 blogom
5.Umieść link do tych blogów
6.Powiadom o tym nominowane osoby
7.Wymień 10 rzeczy, które Cie uszczęśliwiają.

Zrobię to wszystko w troszeczkę innej kolejności, ale mam nadzieję, że nie odbierze mi to przyznanej nagrody :)
Wymieniam więc rzeczy, które mnie uszczęśliwiają, aczkolwiek wydawałoby się, że jest ich o wiele więcej, a pisząc to jest mi ciężko coś wymyślić.
1. Szum morza, który działa na mnie niezwykle uspokajająco. Generalnie mogłabym słuchać tego odgłosu całymi dniami i dodatkowo nocami, żeby spokojniej spać.
2. Słońce, które ładuje moje akumulatory i mogę wtedy dosłownie zawojować świat. Z całą pewnością minęłam się z odpowiednim miejscem zamieszkania...
3. Niespodzianki, które Maher uwielbia mi robić. Ma do tego niezwykły talent i zawsze potrafi sprawić tym przyjemność
= wywołać uśmiech=uszczęśliwić.
4. Bujanie w obłokach/Marzenia, których snucie pozwala mi inaczej patrzeć na dzień dzisiejszy i z większym zapałem dążyć do tego co sobie wymarzę.
5. Buszowanie po sklepach w celu kupowania różności dla wszystkich których kocham, a jest takich osób sporo. O dziwo nie sprawia mi przyjemności kupowanie czegokolwiek dla siebie, chociaż jest jedna rzecz której kupowanie sprawia mi przyjemność =>> patrz pkt.6
6. Książki, które są moim hobby. Uwielbiam czytać, robię to z prawdziwą przyjemnością dosłownie zawsze i wszędzie jak tylko znajdę chwilę czasu na pochłanianie kolejnych rozdziałów aktualnej "lektury"
7. Uszczęśliwia mnie uśmiech każdego dziecka skierowany w moją stronę.
8. Całusy/buziaki czy inne takie  wstyd , co to potrafią momentalnie człowiekowi humor poprawić.
9. Pieniądze. Proszę jednak nie myśleć, że jestem materialistką, bo tak nie jest, ale z całą pewnością gdyby ich brakowało nie bylibyśmy tak szczęśliwi i beztroscy, jak możemy sobie na to pozwolić mając jakiś zasób gotówki w kieszeni, nie musząc się martwić o jutro czy następny tydzień...
10. Rodzice, z całą pewnością bez nich nie byłabym tą samą osoba, którą jestem dzisiaj. To przecież Rodzice w większości spełniają zachcianki/marzenia swoich dzieci.

A teraz pozostaje część przedostatnia czyli 10 osób które zasługują na przyznanie tejże nagrody. Tutaj jest równie ciężko, jak wymienić wcześniejsze 10 rzeczy, bo wszyscy powinni otrzymać taką nagrodę, ale skoro muszę to wymieniam:
1.DD
2.Jagodę
3.Mag
4.Mamę Bengusi
5.Sylwię
6.Olgę
7.Laurę
8.Roxy
9.Iwonkę 
10.Słoneczko

W zasadzie to byłoby na tyle, co miałam zrobić. Tymczasem biegnę do Was na blogi, coby Was poinformować o nominacjach, i bardzo proszę się nie wykręcać.

1 lutego 2011

Misz masz o wszystkim i o niczym...

W tym miejscu była notka o spontanicznej wycieczce do Zakopanego, jednak z nieznanych mi powodów sama się usunęła...