26 stycznia 2009

Obiecana relacja...


Z Tunezji wróciłam w czwartkowe popołudnie, ale nie miałam wcześniej czasu na naskrobanie tutaj czegoś. Tunezja przywitała mnie piękną, słoneczną pogodą, żegnała jednak ulewnym deszczem. Maher się śmiał i mówił, że nawet niebo za mną płacze, kiedy wyjeżdżam. Leciałam do Tunezji z przesympatycznym mieszanym małżeństwem i ich dwójką dzieci. Dzieciaki od razu sobie mnie upodobały i całą podróż spędziły na moich kolanach. Lecieli do Tunezji na 1 rok, żeby dzieci złapały trochę języka. Po wylądowaniu od razu rozdzwonił się mój telefon. Maher już niecierpliwił się na lotnisku i pytał gdzie ja jestem. Powiedziałam, że w autobusie, a On biedny źle zrozumiał i zdążył oblecieć wszystkie autobusy odjeżdżające do hoteli w poszukiwaniu mnie w jednym z nich. Zdezorientowany po rundzie wśród autobusów wrócił na terminal i nadal mnie wypatrywał. Mój bagaż jak na złość wyjechał, jako jeden z ostatnich, więc trochę się biedak naczekał. Wyszłam z bagażami i zobaczyłam Mahera z uśmiechem od ucha do ucha i kwiatami w rękach.
Jako, że Maher był prosto po pracy, to musieliśmy pojechać najpierw do jego starego mieszkania by wziął sobie jakieś ciuszki, a dopiero później pojechaliśmy do hotelu. Po pierwszej kolacji chciało się nam płakać, że za takie pieniądze będziemy jedli jedynie bagietkę z masłem. Od drugiego dnia jednak posiłki były o niebo lepsze. Poznałam się w Tunezji z Angeliką, jej synkiem Kubusiem i w tej chwili już jej mężem Drisem :) Wolne chwile spędzaliśmy razem z nimi, jako że mieszkali w hotelu obok nas. W ciągu tego tygodnia odwiedziliśmy rodziców Mahera i dalszych krewnych mieszkających w pobliżu. Rodzice tradycyjnie mnie wycałowali i wyprzytulali. Mama aż tańczyła widząc nas jadących samochodem. Wypytała, co chcemy zjeść, posiedziała chwilę z nami, później poszła przygotowywać pysznego kurczaka z  cous-cous’em. Maher przysłuchiwał się natomiast mojej rozmowie z jego ojcem. Wypytywał ile mam jeszcze lat szkoły, czy rozumiem coś po arabsku, czy Maher rozumie już dużo po polsku itd. Rozumiałam go, gorzej jednak z odpowiedziami, bo zasób słów mam jednak ograniczony w języku arabskim. Mimo wszystko trochę porozmawialiśmy. Mama przyniosła nam ciepły kocyk, bo jak wiadomo zimą w mieszkaniach nie jest zbyt ciepło. Opatuliła nas kocem, położyła mi poduszkę pod głowę (na Mahera plecach) i tak sobie na chwilę ucięliśmy drzemkę. Obudził nas już zapach pysznego obiadu będącego jednocześnie naszym śniadaniem.  Zasiedliśmy do przyniesionego stolika z potrawami i wspólnie zjedliśmy posiłek odganiając wszędobylskie koty spragnione jedzenia. Posiedzieliśmy do wieczora, porozmawialiśmy ze wszystkimi, a później trzeba było się zbierać i wracać do hotelu. W drodze powrotnej odwiedziliśmy jeszcze brata Mahera. Kolejna porcja całowania i wypytywania. Gdyby nie chłód w mieszkaniu, to pewnie zostalibyśmy tam na noc.

Odwiedziliśmy też siostrę Mahera i gaj pomarańczowy, który otacza ich mieszkanie. Tyle pomarańczy to ja jeszcze w życiu nie widziałam. Najpyszniejsze, najsłodsze i prosto z drzewa. Były też cytryny i mandarynki, jednak drzew z pomarańczami były najwięcej. Mohand, czyli synek siostry jest już bardzo duży, ma słodką czuprynkę na głowie i cały czas chciał być u mnie na rękach. Na Mahera patrzył się spod oka i dopiero po jakimś czasie dał się przekonać by ten wziął go na ręce. Zjedliśmy dobry obiadek, pochodziliśmy trochę po gaju, dostaliśmy zaproszenie na ślub (od siostry szwagra Mahera….) i wieczorem wróciliśmy do domu. 
  
  
Prawda, że słodka czuprynka jak na półroczne dziecko?

Kolejne dnie spędzaliśmy już w okolicach hotelu i nigdzie nie jeździliśmy. Powrócił mój ból głowy i momentami nie byłam w stanie podnieść nawet głowy z poduszki. Maher chodził i przykładał mi namoczone chusteczki do głowy żeby mi się polepszyło. Był też jednak czas na zabawę, tańce, śmiechy i wygłupy, jak również na zwyczajne rozmowy.
W noc wylotu do Polski myślałam, że już nie wylecę, gdyż autokar, którym mieliśmy jechać na lotnisko spóźnił się tylko 45 minut… Buziaki na do widzenia i łezki kręcące się w oczach.
Wróciłam do domu, a Maher do pracy. W czasie pobytu jednak naprawiłam Maherowi komputer i teraz mieszkając w hotelu, w którym jest bezprzewodowy Internet Maher ma cały czas kontakt ze mną. Jak tylko jest w pokoju to sobie rozmawiamy i się widzimy. To o wiele łatwiejsze i tańsze, a może nam to wyjść tylko na dobre.
W weekend byłam na uczelni i zaliczyłam 3 egzaminy, a z kolejnych 2 jeszcze nie znamy wyników. I tak:
Elementy prawa: 5.0
Mikroekonomia ćwiczenia: 5.0
Technologia informacyjna 5.0
Angielski:?
Historia gospodarcza:?
Jeszcze czeka mnie tylko 6 egzaminów i będzie po sesji… Chciałabym, by udało mi się je pozaliczać. Zobaczymy jak to będzie. Tymczasem wracam do łóżka, bo wróciłam wczoraj z uczelni z 40 stopniami gorączki, bolącym żołądkiem i wymiotami. Chyba jednak jakaś grypa żołądkowa, bo nie ja jedna u nas na osiedlu…

12 stycznia 2009

Tunezja I 2009


Weekend na uczelni minął w miarę szybko i spokojnie. Jedyny odczuwalny dyskomfort to niewyspanie, ale to dość normalne jest, bo nie tylko ja tak mam. Chciałam zdać ustnie prawo, ale w czasie wykładu doktor dostał telefon, że zmarł mu ojciec i nie było czasu mnie „odpytać”. Mam nadzieję, że uda mi się w takim wypadku zaliczyć to za 2 tygodnie. Zdawałam jednak technologię informacyjną i mam nadzieję, że zdałam, na co najmniej 4. Czekamy teraz na wyniki, które powinny być koło środy.
Dzisiaj siedzę sobie i generalnie się obijam. Powinnam się zabrać za pakowanie walizki, ale jakoś nie mam jeszcze ochoty. W nocy z środy na czwartek czeka mnie przeprawa. Muszę być na 4 rano na lotnisku w Balicach, by o 6 polecieć do Warszawy. Następnie w Warszawie poczekać od 7 do 9 na odprawę do Tunezji, a o 11 wylot. Około godziny 14 powinnam być na lotnisku w Monastyrze, a później jeszcze, co najmniej 2 godzinki żeby dojechać do Mahera. Już wiem, że będę zmęczona, bo takie komplikacje podróżne są naprawdę męczące, nie wspominając już o siedzeniu na lotniskach w oczekiwaniu na odprawy i wyloty. Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze i pójdzie zgodnie z planem. Generalnie rzecz biorąc nie mam jakoś szczególnej ochoty na tą wycieczkę, a cieszy mnie wyłącznie to, że zobaczymy się z Maherem. Tunezja nie przyprawia mnie już o jakiś szczególny entuzjazm. Może dlatego, że będzie to już 6 raz w ciągu niespełna 2 lat… Nie wiem czy odezwę się jeszcze przed wyjazdem, ale po powrocie na pewno zdam relację. Idę poszukać okularów przeciwsłonecznych  ważniak 

5 stycznia 2009

W Nowym Roku:...


Święta minęły w miarę szybko i bez specjalnych wydarzeń. W Sylwestra zajmowałam się dziećmi (5 letnia dziewczynka i 2 letni chłopiec) żeby sobie troszeczkę dorobić. Skoro nigdzie nie szłam, to mogłam na tym skorzystać. W Nowy Rok weszłam z zapałem do nauki i mam nadzieję, że tak mi pozostanie. Od jutra zamierzam zabrać się za naukę prawa i technologii informacyjnej. Liczę na to, że czytanie notatek 4 razy dziennie przez 5 dni w tygodniu pozwoli mi na wcześniejsze zaliczenie ustne 2 egzaminów, żeby mieć mniej w sesji…
15 stycznia lecę do Tunezji. Czas do wyjazdu szybko zleci. Mam nadzieję, że wyjazd będzie udany, jak również pozwoli na mały relaks przed egzaminami. Mimo wszystko będę musiała zabrać ze sobą zeszyciki z notatkami i pouczyć się troszeczkę na ciepłym piasku, gdyż wrócę dzień przed kolejnymi 3 egzaminami (mam nadzieję, że nam więcej nie dołożą). Lecę by pobawić się w listonosza i doręczyć Maherowi zaproszenie. Przy okazji odwiedzimy rodzinę Mahera i spędzimy trochę czasu razem. Już się nie mogę doczekać, ale póki, co pilnie czytam notatki
Z nowości mogę dodać, iż po miesiącu doczekaliśmy się na odpowiedź z Ambasady RP w Tunisie. Odpowiedź o treści „17 luty, godz.: 9: 00”   wymagała naprawdę wiele trudu i wysiłku, dlatego też pewnie trzeba było tyle czekać. Pominę fakt, że zaproszenie mamy ważne od 20 lutego i stracimy, co najmniej miesiąc z 3 miesięcy jego ważności przez długie terminy w ambasadzie. Do terminów w zaproszeniu wliczyłam czas „niespodzianek”, ale nie sądziłam, że będą one aż tak długie.  Cóż pozostaje nam liczyć tylko, że Maher dostanie wizę na 2 miesiące i ambasada nie będzie robić problemów. Może, chociaż Wielkanoc udałoby się Nam spędzić razem.
Zdaję sobie sprawę, że notka ta nie ma konkretnego ładu, ani składu, ale niestety nie jestem w stanie ostatnio logicznie myśleć. Przemęczenie...