25 czerwca 2008

We will be together...


Pomału zaczynam odliczać godziny do wyjazdu. Zostało już całkiem niewiele i mam nadzieję, że szybko mi ten czas przeleci. Mamy być na lotnisku o 20:30, ale ja chyba i tak nigdy nie zrozumiem po co mam siedzieć tam przez 2 godziny przed odlotem. Mniejsza o to. Walizki prawie spakowane, ale cały czas zastanawiam się czy będziemy musieli dopłacać za nadbagaż. W zasadzie to nie moja wina, bo w biurze raz mówią, że 15 kg a innym razem 20. Doszłam do wniosku, że pakuje to co będzie potrzebne, a jeśli będę musiała dużo dopłacać to najzwyczajniej w świecie wywalę na lotnisku kosmetyki.  (tata zabierze do domu).  Rodzice postanowili zrobić niespodziankę zarówno dla mnie jak i dla Mahera. Wczoraj zobaczyłam w domu nowy aparat cyfrowy z drukarką do zdjęć, plus ładowarkę i akumulatory. Byłam w szoku i szczerze już chcę zobaczyć minę Mahera kiedy to dostanie.
Co do moich chorób, to już wszystko w porządku, oprócz tego, że jestem cała podrapana po koszeniu ogrodu i manewrów pomiędzy drzewami. Kilka bąbli po ukąszeniu komarów też się znajdzie, ale ogólnie jest O.K. Sytuacja z Maherem też już się rozjaśniła i mam nadzieję, że jak najszybciej się wyjaśni do końca. Chciałabym. 
Muszę się zacząć pomału szykować, bo jak tak dalej pójdzie to się nie wyrobię z niczym przed tym wylotem. Spakowane walizki to jednak nie wszystko. Muszę jeszcze skończyć gotować obiad, wyskoczyć do banku, i zrobić coś ze sobą (paznokcie, makijaż). Opuszczam więc blog na okres dwóch tygodni, chyba że dorwę  gdzieś w międzyczasie Internet.
Ciao  luzak 

17 czerwca 2008

Chorobowo


Siedzę sobie w domku ze względu na moja obniżona odporność i podatność na wszelkie możliwe wirusy krążące w powietrzu.  Głowa w dalszym ciągu nie przestaje boleć, chociaż zmniejszyła się już intensywność bólu. Dla „polepszenia” mojego humoru dopadł mnie jakiś stan zapalny na oku. Prawe oko całe bordowe i w dodatku kuje i swędzi na przemian. Płukanie solą fizjologiczną i zakładanie maści z antybiotykiem do oka przynosi małe rezultaty, ale o soczewkach mogę póki co zapomnieć. Chodzę w okularach, których nienawidzę mieć na nosie, co jeszcze bardziej potęguje mój zły humor.  Z drugiej jednak strony przyzwyczaiłam się już, że przed każdym wyjazdem do Tunezji musza mnie dorwać jakieś choroby. Podczas siedzenia w domu zdążyłam się już tak wynudzić,  że mam już tego po dziurki w nosie.  Przygotowałam już praktycznie wszystko na Tunezję, zrobiłam 60 słoików dżemu, wysprzątałam dom i już nie mam bladego pojęcia co jeszcze mogę robić. W zasadzie mogłabym się już spakować, ale wiem, że jeśli to zrobię to zacznie mi się strasznie dłużyć czas do wyjazdu, a tego bym nie chciała. Maher obrażony, a ja sobie siedzę i czekam czy mu przejdzie może czy też nie…
Jeszcze 10 dni.

10 czerwca 2008

Na bieżąco


Ostatnio nie mam za wiele czasu na Internet, a nawet jeśli go mam, to najzwyczajniej w świecie nie chce mi się spędzać czasu przed komputerem i ograniczam go tylko do czasu rozmów z Maherem i szybkiego sprawdzania poczty. Piękna pogoda działa na mnie wyjątkowo kusząco. Najchętniej spędzałabym całe dnie na ogrodzie. Skóra nabrała koloru, pomimo używania kremów z wysokim filtrem. Nic na to nie poradzę, że mam taką karnację. W niedzielę spędziłam pół dnia na pikniku osiedlowym z okazji 80-lecia OSP. Uroczysta polowa Msza Święta aa później już tylko zabawa. Jednak po powrocie do domu moja głowa dała o sobie znać i można powiedzieć, że prawie wyłam z bólu. Tradycyjnie żadne tabletki i zimne okłady nie pomagały. Swoją drogą dobrze, że te bóle są ostatnio rzadsze ale ten za to był wyjątkowo mocny i nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Nie miałam nawet ochoty na rozmowę z Maherem i wolałam żeby poszedł oglądać mecz. Maher jednak przejęty moją głową stwierdził, że nie idzie na żaden mecz tylko leci kupić kartę do telefonu. Później całą noc, z częstotliwością średnio raz na godzinę, dzwonił i sprawdzał jak się czuję.
Wczoraj cały dzień spędziłam z sąsiadką i jej noworodkiem. Trochę podpowiedziałam co i jak, a wieczorem wykąpałam małego jako, że młoda mama się boi, a jest sama i nie ma jej kto inny pomóc. Maluch przybrał na wadze 0.5 kg więc jest już bardziej bobasowy ważąc 2.9 kg . A jaki stres jest wieźć takiego malucha autem mając świadomość, że ma się prawo jazdy dopiero od 3 miesięcy…
Dzisiejsze przedpołudnie spędziłam kosząc ogród, ugotowałam zupkę i mam chwilę wolnego. Plany na popołudnie są na razie ambitne, ale co z nich wyjdzie to się okażę.  Mam nadzieję, że chociaż uda mi się obrać ze 20 kg truskawek do mrożenia…
Ostatnio podczas rozmowy z Maherem zwróciłam Mu uwagę, że musi bardziej patrzeć na siebie, a nie tylko pomagać innym. Każdy ze swoim problemem leci do Mahera, a on oczywiście nie może inaczej jak tylko pomóc. Jednak gdy to Maher ma problem i potrzebowałby pomocy, to wtedy nie ma nikogo… Maher jednak stwierdził, że nie powinnam tak mówić. Jako, że był to już kolejny raz, gdy usłyszałam podczas rozmowy, że nie powinnam tak mówić  uniosłam się swoim honorem i zrobiłam smutną minę. Maher jednak doskonale potrafi rozładować moje emocje.
Ja: „I will draw water on my mouth and I will stop speak”
Maher : “I think Fanta is better”
Tym o to sposobem nie mogłam się powstrzymać, żeby się nie uśmiechnąć i skończyła się moja smutna mina. Śmiało mogę stwierdzić, że nie umiem być przy nim poważna i szczerze mówiąc mnie to cieszy.
Jeszcze tylko 18 dni  hehehe 

5 czerwca 2008

Miła rozmowa?


 Zastanawiam się dzisiaj od czego zależy uprzejmość i kultura ludzka. Rodzice z reguły od dziecka wpajają nam pewne zasady, które będą nam niewątpliwie potrzebne w dalszym życiu. Uczymy się odpowiednio rozmawiać, używać zwrotów grzecznościowych i szanować innych. Niestety nie wszyscy są tacy, o czym mogłam się dzisiaj przekonać na własnej skórze.  Weszłam do biura podróży, żeby zgarnąć jakieś katalogi na Tunezję-dla porównania cen, oraz Egipt dla rodziców. Miła Pani poinformowała, że ceny w katalogach mogą ulec znacznym obniżkom, więc lepiej dzwonić i pytać. Podziękowałam i wyszłam. Popołudniu zainteresowana ofertami dzwonię do biura. Nie wiem jakiego oddziału, jako że telefon tylko jeden podany. Odbiera starsza Pani prawie krzycząc do słuchawki. Grzecznie mówię o co mi chodzi, bojąc się żeby przypadkiem moje słowa nie wyprowadziły jej jeszcze bardziej z równowagi. Pani jednak nie słucha co do niej mówię  i tym razem już wydziera się na mnie, że jeśli nie mam u nich rezerwacji to ona mi nic nie sprawdzi. Cholera jasna, ale ja się chcę dowiedzieć o wakacje zanim je zarezerwuje a nie po (?!) Pani jednak uparcie dąży do swojego. Podziękowałam więc za miłą rozmowę telefoniczną i stwierdziłam, że na pewno więcej tam nie będę dzwonić. Oczywiście krzykliwa, nerwowa Pani spowodowała u mnie wzrost ciśnienia, ale podeszłam do tego z dużą dozą wyrozumiałości. Opowiedziałam o całej sytuacji mamie i wspólnie zastanawiałyśmy się jak można kogoś takiego zatrudnić w biurze podróży? Mogę się założyć, że większość klientów dzwoniąc tam odkłada słuchawkę po usłyszeniu „słucham!” . Osobiście uważam, że na infoliniach turystycznych, bądź w biurach podróży powinny pracować osoby znające się na rzeczy, potrafiące przekonać i coś zasugerować, jak również mieć miły ton głosu, który będzie zachęcał do rozmowy.
To byłoby na tyle z moich dzisiejszych przemyśleń. Swoją droga muszę pomyśleć o tym, żeby załatwić sobie na przyszły rok jakieś praktyki w biurach podróży… Chcę studiować turystykę międzynarodową, więc praktyka jak najbardziej wskazana. Może udałoby mi się wyjechać na przyszłe wakacje na 3 miesiące do Tunezji chociażby w roli animatora? Dla chcącego nic trudnego prawda?
To może na tyle z moich przemyśleń i planów na przyszłość. Jutro już czwartek czyli Maher powinien mieć wolny dzień. Będę mogła później wstać, bo nikt nie zafunduje mi pobudki. Później będę mieć średnio 2 razy dwugodzinną sesję na Internecie z Maherem -„żebym się uśmiechnęła” . A wieczorem spokojnie zasnę kamiennym snem szczęśliwa, że trochę porozmawialiśmy i będę spać aż do rana. Chyba, że Maher będzie miał wolne dopiero w piątek, bo znowu szefowi będzie  tak wygodniej,  to wtedy wszystko przesunie się o jeden dzień. Mam jednak nadzieję, że to jutro będzie mój szczęśliwy dzień w tym tygodniu.  Ostatnio żyję od jednego dnia wolnego Mahera do następnego, nie mogąc się doczekać kolejnego. To się nazywa choroba, a może jednak granice tęsknoty...?
                                                                 Jeszcze tylko 24 dni
 I have got!! Dostałam, dostałam, dostałam. Nie chciałam, ale mimo wszystko dostałam pierścionek. A nawet 2. Nie jest to pierścionek zaręczynowy(chyba?). 2 różne pierścionki. Jeden pasuje na palec serdeczny a drugi na kciuk.