29 października 2008

Na bieżąco...


Weekend w szkole minął dość szybko i bez poważniejszych problemów. Udało mi się wysłuchać wykładów i nawet co nieco zanotować, a to można na niektórych wykładach zaliczyć do sukcesu. Między innymi wyszła też moja siła przekonywania, pełny optymizm i generalnie zadowolenie z życia w postaci duuuużej ilości śmiechu. Odnoszę wrażenie, że mój dopisujący humor na uczelni zaczyna przechodzić na innych. Co chwile ktoś mnie woła, żebym przyszła do ich grupy, „ bo u nich smęty”. Jedni przechodzą i mówią cześć, inni zagadują, kolejni wołają, następni dzwonią z prośbą o pomoc. Generalnie rozrywana jestem w każdą stronę. To chyba jednak są dobre oznaki. Przynajmniej takie odnoszę wrażenie. Nie ważne czy są to ludzie starsi czy też Ci z mojego wieku. Ze wszystkimi mam dobry kontakt. Dziewczyny, z którymi głownie przebywam śmieją się, że działam na tych ludzi jak lep na muchy. Mnie to absolutnie nie przeszkadza.  wstyd 
Co do Mahera i wizy to chyba już jest wszystko w porządku. Znaczy się bilet już jest, więc teraz tylko odliczamy czas do 10 listopada, kiedy to o 12 w południe zobaczymy się po raz pierwszy w Polsce. Ostatnio codziennie przychodzi na Internet, co jest dla mnie nie lada zaskoczeniem, bo wcześniej robił to dość rzadko. Mimo wszystko nie będę przecież narzekać, bo mnie taka sytuacja jak najbardziej odpowiada. Widzieć Go codziennie i móc z nim porozmawiać to dla mnie super sprawa. Jakoś łatwiej znieść wtedy rozłąkę. Przynajmniej dla mnie. Maher też widzę, że się uśmiecha, cieszy i jest szczęśliwy a to powoduje jeszcze większy uśmiech na mojej twarzy. Generalnie to ostatnio bardzo często się uśmiecham, co z kolei jest miłą niespodzianką dla mojej rodziny i znajomych.
Siedzę sobie właśnie w domu, gotuję obiad, przepisuję część skrótowych notatek z wykładów i obmyślam plan na pobyt Mahera w Polsce. Na pewno zaliczymy Warszawę, ale w szybkim skrócie, bo będzie to wycieczka od razu po lotnisku, jeszcze przed powrotem do Krakowa. Odwiedzimy tez Niedzicę i Czorsztyn, a w Krakowie Wawel i kopalnię soli w Wieliczce. Więcej pomysłów póki, co nie mam, ale może coś z czasem się jeszcze wymyśli. Maher chce zobaczyć Polskę, poznać trochę kultury, więc będziemy zwiedzać… 

Dopisane 16:12
Wszystko było w porządku z wizą do przed chwilą. Właśnie dowiedziałam się, że Maher potrzebuje jakieś ubezpieczenie na wylot, na które nie ma już kasy i że dzisiaj zmarła jego najukochańsza babcia. Brak kasy nie pozwala mu pojechać do domu i na pogrzeb. Nie ma ubezpieczenia = nie ma wylotu. Tak więc stoimy właśnie w punkcie wyjścia. Wiza to jednak nie wszystko. Maher może nie przylecieć...Głupie 250 zł, którego nie mam ani ja ani On może zniszczyć wszystkie możliwe plany. Obyśmy znaleźli  jakieś rozwiązanie.smutek 

21 października 2008

Przecież to tylko Polska...

Powiedzmy, że wszystko się już wyjaśniło w sprawie wizy. 10 listopada Maher powinien przylecieć. Jeszcze tylko kupno biletu i będziemy tego pewni.  Nie ma możliwości przedłużenia wizy. Jedyne co mogło by ją załatwić to np. choroba (leżenie w szpitalu), ale i tak Maher musiałby złożyć wniosek o przedłużenie na 7 dni przed końcem ważności swojej wizy. W zasadzie to nie rozumiem jak ma przewidzieć to, że będzie chory i składać wniosek zanim pójdzie do szpitala. Moim zdaniem jedno wyklucza drugie, ale przecież to tylko Polska.  Zwykłe przyziemne powody typu „Chęć bliższego poznania się i spędzenia ze sobą więcej czasu aby można było podjąć decyzję o ślubie bez żadnych wątpliwości” zostają z góry przekreślone i wnioski odrzucone. Takie słowa usłyszałam od pani urzedniczki w Małopolskim Urzędzie do Spraw Cudzoziemców.  Żeby usłyszeć te jakże budujące słowa, musiałam wykonać kilkadziesiąt telefonów w celu uzyskania konkretnego numeru. Każdy odebrany telefon był jednak poprzedzony kilkunastoma próbami dodzwonienia się, bo przemiłe Panie urzedniczki nie odbierają telefonów. Chciałam jednak zaznaczyć, że ja wcale nie dzwoniłam, aby zadać moje jakże nurtujące mnie pytanie o przedłużenie wizy. Chciałam się jedynie dowiedzieć o adres tegoż urzędu, bo nie dawno został on przeniesiony, a nikt nie wiedział gdzie dokładnie składa się takie wnioski.  Usłyszałam jednak więcej niż chciałam usłyszeć. Znajomości nie będę już szukać żadnych, bo to wszystko kosztowałoby więcej nerwów, złości i pieniędzy niż to wszystko warte. Będą musiały nam wystarczyć 2 tygodnie, a później tylko co najmniej 8 miesięcy czekania żeby zobaczyć się kolejny raz… Polskie prawo zapewnia mi wolność wyboru i decyzji o własnym życiu. Szczerze? Jakoś tego nie widzę. Jedyne co na razie zauważam, to same przeszkody. Ale, ale są też możliwośći, które wyklucza zwykłe codzienne życie. Nie jestem w stanie przewidzieć, że jutro potrąci mnie samochód, więc dzisiaj powinnam złożyc wniosek o przedłużenie wizy…

10 października 2008

Jeszcze żyje...


Siedzę ostatnio całymi dniami w domu. Praca chwilowo zawieszona, bo hotel wrócił do wykańczania wnętrz wykorzystując nieobecność wycieczek zorganizowanych. Nie myślcie jednak, ze siedzę sobie tak bezczynnie. Co chwilę jestem wysyłana do miasta w celu załatwienia jakiejś sprawy, później trzeba jakiś obiad ugotować, posprzątać itd. Domownicy uśmiechnięci i zadowoleni chwalą moje obiady. Chyba muszę powrócić do stanu „ja nie umiem gotować”, bo jeszcze za bardzo się przyzwyczają.
Czekam z niecierpliwością na przyszłą środę. Tak bardzo chciałabym już znać odpowiedź w sprawie wizy. Nie potrafię się nad niczym skupić, skoncentrować. Moje myśli cały czas krążą wokół wizy. Wiza, wiza, wiza… Najgorszy jest fakt, że już na samą myśl wymiotuję. Tak więc pomiędzy czynnościami, które wymieniłam wcześniej biegam kilkanaście razy do toalety. Chodzę zatem blada jak ściana i totalnie wymęczona. Nie chcę chyba wiedzieć co będzie kiedy odpowiedź będzie negatywna…
Weekend spędzę na uczelni. Szczerze? Nie mam ochoty tam iść. Nie ma też siły na spędzenie 3 dni po 13 godzin siedząc i słuchając nie wiadomo czego, w dodatku mając tylko 4 przerwy po 5 minut. Kiedy ja wyjdę do toalety lub spróbuję wcisnąć coś w usta (chociażby jakąś wodę?) Kto wymyślał harmonogram? Pogratulować tylko! Największym sukcesem w harmonogramie jest jednak 5 minut na przebiegnięcie przez drogę szybkiego ruchu by dostać się na drugą część uczelni w celu udania się na jedne z zajęć, a później pokonanie dokładnie takiej samej drogi w tym samym czasie. Po prostu wybierając drogę okrężną, gdzie można znaleźć przejścia dla pieszych i chodniki potrzebujemy około 15 minut w jedną stronę. Cóż najciekawiej zapewne będzie zimą…
Przyszły tydzień zapowiada się ciekawie, bo Maher będzie miał cały tydzień wolny. Dostał w prezencie od szefa hotelu- lubię go za to. Szkoda jednak, że nie dał tego wolnego tygodnia jak ja tam byłam… Maher już się zapowiedział, że będzie przychodził codziennie na Internet.
Dzisiaj posiedział 1.5 godzinki i sobie chwilę popisaliśmy, ale ten nasz czas na Internecie leci tak szybko, że nawet się człowiek nie zdąży zorientować a tu już trzeba kończyć.  Nie zdołaliśmy się jednak zobaczyć. Tyle ile ja nagrzeszyłam przekleństwami przez tą kafejkę internetową  w Tunezji, to szkoda nawet pisać. Dla mnie jest to niezrozumiałe, że prowadząc biznes można się na tym kompletnie nie znać i nie robić nic w kierunku jego poprawy.  W Kafejce kiedyś było 12 komputerów. Obecnie jest 6 bo reszta odmówiła posłuszeństwa. Kolejki są straszne żeby skorzystać z neta, no ale cóż. Kamerki pracują tylko na 2 komputerach, a raczej pracowały. Pominę fakt, że jedna z kamerek, to własność Mahera, którą dostał ode mnie. Miał mieć za to tańszy Internet. Może i ma, ale ja go nie widzę, bo często komputer z kamerką jest akurat zajęty…  Dzisiaj dostał jednak komputer z kamerką. Okazało się jednak, że komputer ma problemy z karta graficzną. Maher pytał mnie co ma robić, no ale skąd ja mam wiedzieć, jeśli ja jestem tutaj a On tam. Pyta dziewczyn z kafejki i słyszy: „no pewnie komputer zepsuty”. Jutro pewnie w kafejce będzie już tylko 5 komputerów z czego jeden pracujący z kamerką. Uff strach pomyśleć co będzie za rok, skoro w ciągu roku 7 komputerów już wybyło.
Lecę teraz do mojego łóżeczka i mam nadzieję, że może jakoś uda mi się zasnąć, bo to też ostatnio graniczy niemalże z cudem.  Liczę także na to, że jakoś przetrwam weekend na uczelni. A później? A później to byle jakoś do środy… A po środzie to się wszystko okaże.