10 października 2008

Jeszcze żyje...


Siedzę ostatnio całymi dniami w domu. Praca chwilowo zawieszona, bo hotel wrócił do wykańczania wnętrz wykorzystując nieobecność wycieczek zorganizowanych. Nie myślcie jednak, ze siedzę sobie tak bezczynnie. Co chwilę jestem wysyłana do miasta w celu załatwienia jakiejś sprawy, później trzeba jakiś obiad ugotować, posprzątać itd. Domownicy uśmiechnięci i zadowoleni chwalą moje obiady. Chyba muszę powrócić do stanu „ja nie umiem gotować”, bo jeszcze za bardzo się przyzwyczają.
Czekam z niecierpliwością na przyszłą środę. Tak bardzo chciałabym już znać odpowiedź w sprawie wizy. Nie potrafię się nad niczym skupić, skoncentrować. Moje myśli cały czas krążą wokół wizy. Wiza, wiza, wiza… Najgorszy jest fakt, że już na samą myśl wymiotuję. Tak więc pomiędzy czynnościami, które wymieniłam wcześniej biegam kilkanaście razy do toalety. Chodzę zatem blada jak ściana i totalnie wymęczona. Nie chcę chyba wiedzieć co będzie kiedy odpowiedź będzie negatywna…
Weekend spędzę na uczelni. Szczerze? Nie mam ochoty tam iść. Nie ma też siły na spędzenie 3 dni po 13 godzin siedząc i słuchając nie wiadomo czego, w dodatku mając tylko 4 przerwy po 5 minut. Kiedy ja wyjdę do toalety lub spróbuję wcisnąć coś w usta (chociażby jakąś wodę?) Kto wymyślał harmonogram? Pogratulować tylko! Największym sukcesem w harmonogramie jest jednak 5 minut na przebiegnięcie przez drogę szybkiego ruchu by dostać się na drugą część uczelni w celu udania się na jedne z zajęć, a później pokonanie dokładnie takiej samej drogi w tym samym czasie. Po prostu wybierając drogę okrężną, gdzie można znaleźć przejścia dla pieszych i chodniki potrzebujemy około 15 minut w jedną stronę. Cóż najciekawiej zapewne będzie zimą…
Przyszły tydzień zapowiada się ciekawie, bo Maher będzie miał cały tydzień wolny. Dostał w prezencie od szefa hotelu- lubię go za to. Szkoda jednak, że nie dał tego wolnego tygodnia jak ja tam byłam… Maher już się zapowiedział, że będzie przychodził codziennie na Internet.
Dzisiaj posiedział 1.5 godzinki i sobie chwilę popisaliśmy, ale ten nasz czas na Internecie leci tak szybko, że nawet się człowiek nie zdąży zorientować a tu już trzeba kończyć.  Nie zdołaliśmy się jednak zobaczyć. Tyle ile ja nagrzeszyłam przekleństwami przez tą kafejkę internetową  w Tunezji, to szkoda nawet pisać. Dla mnie jest to niezrozumiałe, że prowadząc biznes można się na tym kompletnie nie znać i nie robić nic w kierunku jego poprawy.  W Kafejce kiedyś było 12 komputerów. Obecnie jest 6 bo reszta odmówiła posłuszeństwa. Kolejki są straszne żeby skorzystać z neta, no ale cóż. Kamerki pracują tylko na 2 komputerach, a raczej pracowały. Pominę fakt, że jedna z kamerek, to własność Mahera, którą dostał ode mnie. Miał mieć za to tańszy Internet. Może i ma, ale ja go nie widzę, bo często komputer z kamerką jest akurat zajęty…  Dzisiaj dostał jednak komputer z kamerką. Okazało się jednak, że komputer ma problemy z karta graficzną. Maher pytał mnie co ma robić, no ale skąd ja mam wiedzieć, jeśli ja jestem tutaj a On tam. Pyta dziewczyn z kafejki i słyszy: „no pewnie komputer zepsuty”. Jutro pewnie w kafejce będzie już tylko 5 komputerów z czego jeden pracujący z kamerką. Uff strach pomyśleć co będzie za rok, skoro w ciągu roku 7 komputerów już wybyło.
Lecę teraz do mojego łóżeczka i mam nadzieję, że może jakoś uda mi się zasnąć, bo to też ostatnio graniczy niemalże z cudem.  Liczę także na to, że jakoś przetrwam weekend na uczelni. A później? A później to byle jakoś do środy… A po środzie to się wszystko okaże.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz