22 kwietnia 2009

Niedzielnie...


Niedzielnym rankiem zapakowaliśmy się w samochód i w 6 osób pojechaliśmy na Słowację w celu pomoczenia się w ciepłym basenie. Maher nie wiedział jeszcze za bardzo, co to będzie, ale cieszył się na myśl o pływaniu. Na Słowacji, przed termalnymi basenami jest stok narciarski, na którym było jeszcze całkiem sporo śniegu, a my w krótkich rękawach. Maher sobie jeszcze trochę po śniegu poszalał radując się myślą, że on w krótkim rękawie biegający po śniegu.  Chwile później już pływaliśmy sobie w basenie zewnętrznym, co było mega radochą dla Mahera, który nam niedowierzał, że tak będzie. Szalał, wariował i nie wiem jak inaczej to określić. Nie chciał wychodzić z wody, kiedy trzeba było się już zbierać do domu- takiego to mam delfina. Pogoda nam dopisała i troszkę nas opaliło, oczywiście Mahera najbardziej… Wieczorem, po powrocie do domu mieliśmy jednak akcję dentysta, bo Maher krzywił się z bólu. Pojechaliśmy do kliniki dentystycznej, czekaliśmy grzecznie w kolejce przez 2 godziny, a kiedy przyszła nasza kolej podeszła do nas pomoc dentystyczna w poczekalni i zaczęła prowadzić wywiad. „Boli cię?”- Zdziwiona pytaniem odpowiedziałam, że raczej dla własnej uciechy nie siedzimy w poczekalni od 2 godzin. Kobieta zmieszana odpowiedzią zadaje następne pytanie, „Który ząb Cię boli 1,2,3….8?”- Ludzie w poczekalni zaczynają się śmiać pomimo bólu zębów, dentystka się śmieje a ja poirytowana odpowiadam, że skądże Maher ma wiedzieć, który ząb go dokładnie boli, skoro boli go pół szczęki. Zdezorientowana pani zapytała, czy będziemy czekać w kolejce, co totalnie ścięło mnie z nóg. Weszło do gabinetów kolejnych 2 pacjentów i dopiero później wzięli Mahera… Ten z bólu i zdenerwowania nawet zaczął polski rozumieć….
  
Oto mój delfin  hehehe 
  
Szaleniec... panda3 
  
  
I razem też sobie pływaliśmy  wstyd 

17 kwietnia 2009

Po świętach...


Prosicie o jakąś relację po świętach, więc już coś na szybkiego napiszę. W sobotę Maher poszedł z koszykiem do święcenia, a w drodze do kościoła towarzyszył mu mój brat, żeby przypadkiem nie zwiał gdzieś w krzaki po drodze. Odmówił w kościele Ojcze nasz i przeżegnał się, co ścięło mojego brata z nóg. W pierwszy dzień Wielkanocy, rano całą rodzinką zasiedliśmy do śniadanka ze święconkom i Maher próbował dosłownie wszystkiego za wyjątkiem „porka”. Później pojechaliśmy wszyscy na cmentarze, żeby odwiedzić groby bliskich i zapalić znicze.  Maherowi bardzo podobały się kolory na cmentarzach. Stwierdził, że to bardzo ładnie jest i widać, że się dba o groby.Modlił się po swojemu nad grobami. Na cmentarzu też uczestniczyliśmy we Mszy świętej i tutaj było już gorzej, bo Maher się troszkę wstydził, za to dumny był w momencie przekazywania znaku pokoju.
Popołudniu przyjechała do nas rodzina, więc wcześniej przygotowywaliśmy z Maherem stół i potrawy. Wieczorem tłumaczyłam Maherowi, na czym polega tradycja polewania wodą, która miała być następnego dnia. Z samego rana jak tylko wstaliśmy, zeszliśmy na śniadanie i Maher oczywiście zaczaił się na moich rodziców i dawaj polewali się wzajemnie, na szczęście tylko z jajeczek na wodę…
Mnie natomiast przytulał i mówił, że nie wolno mnie wodą polewać. Później pojechaliśmy wszyscy tradycyjnie na Emaus, tam Msza święta i chodzenie po „kramach”. Popołudniu pospacerowaliśmy troszkę, pojeździli na rowerach i tak minęły nam święta.
Z nowości powiem tylko tyle, że mieliśmy wczoraj wizytę Policji, w celu sprawdzenia czy dany cudzoziemiec tutaj mieszka, czy nie sprawia problemów i wszystko jest w porządku. Życzyli nam szczęścia i pojechali mówiąc, że z ich strony wszystko jest O.K.
Wizyta Policji była spowodowana wszczęciem postępowania o przyznanie KCP.
Do ślubu sukienka już wybrana, bukiet zamówiony, obrączki do odebrania za tydzień. W przyszłym tygodniu pojedziemy po garnitur i zamówić tort,a zostanie jeszcze tylko ustalić z kucharzem, co podajemy na obiad. Mamy nadzieję, że niczego nie zapomnimy.
  
Jeszcze przed święceniem pokarmów.
  
Przed wyjściem na cmentarz
  
Taki stoliczek przygotowaliśmy
  
A tak byłam osłaniana w lany poniedziałek  wstyd 

9 kwietnia 2009

Pierwszy miesiąc...



Cóż tu dużo mówić, skoro wszystko widać gołym okiem na blogu. Pierwszy miesiąc wspólnego mieszkania minął tak szybko, że w zasadzie ciężko się o czymkolwiek rozpisywać. Pogada nam dopisuje, więc nie marnujemy czasu na siedzenie w domu. Codziennie jak tylko kończymy wykonywanie czegoś, co było zaplanowane, to wybywamy na rowerek i robimy rundkę po okolicy. Ot taki godzinny rowerowy spacer. Maher szkoli język polski i powoli zaczyna mieć polskie wyrywki w zdaniach typu „ja tego nie lubię” gdzie nikt go czegoś takiego nie uczył… Zwracamy uwagę na najmniejsze szczegóły we wszystkim, co robimy, żeby nie zostać w razie, czego złapanym na niewiedzy podczas przesłuchania o KCP.
Od czasu przybycia Mahera do Polski przybyło mi kilka rzeczy w pokoju, z czego ta główna to telewizja na kartę, bo ciężko było się obejść bez newsów w wersji angielskiej, francuskiej czy jakiejkolwiek obcojęzycznej rozumianej przez Mahera.  Całe szczęście, że jest taka opcja, iż płacić nie trzeba, a wystarczy jedynie dekoder zakupić i większość kanałów, które chcemy to nam odbierają. Przybyły mi w pokoju również olejki zapachowe i kwiaty zarówno żywe jak i sztuczne. Mam nadzieję, że na nich poprzestaniemy i więcej nie będę musiała kupować i „dekorować” nimi pokoju.
Gotujemy sobie, co jakiś czas jakieś potrawy tunezyjskie, co by tamtejszych smaków nie zapomnieć. Przygotowywaliśmy już  zapiekankę, zupkę, kurczaka z couscous, coś a la leczo  i różne sałatki. Teraz czekamy na paczkę z dostawą przypraw tunezyjskich ze szczególnym uwzględnieniem harissy.
Święta już coraz bliżej, więc w miarę możliwości staram się Maherowi tłumaczyć nasze tradycje i zwyczaje, jak również opowiadać o wszystkim, co związane z Wielkanocą. Póki, co najbardziej podoba mu się lany poniedziałek i święcenie wielkanocnego koszyka. Zobaczymy, co powie, jak już odczuje to wszystko na własnej skórze.