23 grudnia 2013

Życzenia...

Kochani: 
Niestety mój wypełniacz czasu skutecznie uniemożliwia mi pisanie bloga, ale mam nadzieję, że kiedyś do tego wrócimy. Tymczasem wpadłąm, żeby złożyć Wam świąteczne życzenia. Tak więc: 

Zdrowych, spokojnych Świąt Bożego Narodzenia, 
spędzonych w gronie najbliższych Wam osób, 
Spełnienia wszystkich marzeń, 
samych sukcesów w życiu osobistym i zawodowym, 
oraz wszystkiego czego tylko pragniecie :) 

Życzą: 
Kasia, Maher & Amirek :) 

10 sierpnia 2013

Razem...

30-stego lipca urodził się nasz synek AMIR. Ważył 4500 gram i miał 61 cm. Rodzice szczęśliwi i zakochani w swoim "małym" syneczku. 

Jestem sobie cały Tatuś. 

A tak słodko śpię mając 10 dni. 

Jesteśmy w domku od zeszłego piątku. Pomału się ogariamy. W czwartej dobie odpadł już pępuszek, więc spokojnie maleństwo śpi w ciągu dnia na brzuszku. Generalnie daje się nam wyspać w ciągu nocy robiąc sobie dość długie przerwy w jedzeniu. Do południa trochę marudzi, więc prawdopodobnie ma kolki, ale dajemy radę :) 

12 lipca 2013

Dwupak...

W dalszym ciągu jesteśmy w dwupaku, ale miejmy nadzieję, że faktycznie zostało już tylko kilka dni do końca. Pogoda jak na razie jest dla mnie sprzyjająca. Zdecydowanie wolę te chłodniejsze dni, kiedy mam czym oddychać... W upały, które nam niedawno towarzyszyły nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić, żeby mi bylo "jakoś lepiej". Swoją drogą teraz też już nie wiem co mam ze sobą zrobić i jak mi będzie dobrze ( leżeć, siedzieć, stać chodzić...?...), ale przynajmniej nie odczuwam dziwnego "braku świeżego tlenu". Cierpię natomiast na bezmózgowie :P Gdybym nie zrobiła czegoś o czym myślę w danym momencie, to po chwili o połowie rzeczy bym nie pamiętała. Zdarza się, że mężowski przypomina mi nawet o zabraniu torebki przy wyjściu z domu. Fazę sprzątania mieszkania zdążyłam już przejść. Wysprzątałam wszystkie pomieszczenia na błysk, zostawiając jedynie łazienkę, żeby nie nawdychać się wszelkich środków chemicznych. W łazience musiał się wykazać Maher, ale dzielnie walczył w zeszłą sobotę i podołał zadaniu. Teraz już na prawdę pozostaje tylko czekac i odliczać dni, co powoduje u mnie masakryczne znudzenie.... Dla małego wszystko już gotowe- nasza sypialnia z łóżeczkiem jakaś taka pełniejsza i łądniejsza się zrobiła :)Torby do szpitala spakowane, imię wybrane i zaakceptowane przez wszystkich z rodziny i znajomych :) Z innej beczki napiszę jeszcze, że 2 sierpnia przylatuje do nas najmlodszy brat Mahera. W końcu dostał wizę i zostanie u nas do 8 września. Na całe szczęście nie trzeba będzie jeździc po niego do Warszawy, co daje nam gwarancję, że jego podróż nie skończy się jak pierwszy przylot Mahera do Polski :D Odbierzemy Młodego prosto z lotniska w Krakowie, więc możemy nawet obserwować przez ineternet czy samolot już wylądował i dopiero wyjeżdzać z domu. Mam nadzieję, że jakoś to wszystko ogarnę po wyjściu ze szpitala, bo nowości będzie całkiem sporo. 

2 czerwca 2013

Niedzielnie/czerwcowo...

Mało mnie tutaj, oj mało...Ale jak to ostatnio bywa nie potrafię się skoncentrować na pisaniu. Więcej jestem na FB jak gdziekolwiek indziej. Część z Was wie dlaczego tak to wygląda inni dopiero się dowiedzą. Ci bardziej spostrzegawczy już coś zauważyli... 

Kwiecień przeleciał nam przez palce, że nawet się nie obejrzeliśmy a już było blisko weekendu majowego. Niestety pogoda średnio nam dopisuje w tym roku, ale udało się już wykorzystać parę ciepłych dni i kilka razy zrobić grilla. Mężowski mój pracuje całymi dniami, gdyż dorwał kolejną pracę dodatkową i w zasadzie widujemy się tylko wieczorami albo nocą. Póki co nie chcę interweniować, ale mam nadzieję, że niedługo zmieni swój tryb życia i przystopuje z harowaniem po 16 h dziennie. 

Udało się nam w tym roku zaliczyć cyrk z moim bratankiem i jego przyjacielem. Chłopaki oczywiście zachwycone a i Maher był oczarowany, bo pierwszy raz w życiu był w cyrku. Wycieczka oczywiście do tanich nie należała, ale raz na jakiś czas można sobie pozwolić na swobodny "wypływ" gotówki dla przyjemności. Ale oprócz grillowania, cyrku, wypadu do galerii czy innych przyjemności był tez mój 4 dniowy szpital. Oj przymusowe leżenie plackiem to dla mnie katorga w momencie kiedy nadal dokucza moja rwa kulszowa, ale jakoś przeżyłam. Była kroplówka, nieprzespane nocki, ale wszystko się uspokoiło i teraz mam się wylegiwać w domu. Skoro przykaz taki dostałam, to staram sie do tego stosować, ale wiadomo, że nie wyleżę całymi dniami i nocami... Jak pogoda jest to siedzę na dworze i czytam książki, bądź rozwiązuję kolejną książeczkę sudoku... Tak się w niego wkręciłam, że już nawet te piekielnie trudne są dziwnie banalne... W pochmurne i deszczowe dni siedzę niestety w domu i zanudzam się całkowicie marząc, żeby móc już coś "czynnego" porobić. Jako, że mężowski pracuje całymi dniami, to ja nawet obiadów nie gotuję, bo albo zjadam u rodziców, albo chłopina przynosi mi z restauracji i w następny dzień sobie odgrzewam. Niektórzy twierdzą, że mam teraz "życie jak w Madrycie" , ale takie lenistwo jest na prawdę mega męczące psychicznie... I to by było na tyle. Nie będę obiecywać, że zacznę pisać częściej, ale naskrobałam te parę słów, bo coraz więcej maili dostawałam z pytaniami, czy w ogóle żyjemy :P

 Miłej niedzieli kochani.

30 marca 2013

Świątecznie...

Niestety ostatnimi czasy zaniedbuje ten mój blog, ale jakoś nie mam ani weny do pisania, ani specjalnie tematów... Zrobiłam się masakrycznie leniwa i większość wolnego czasu najchętniej bym przeleżała myśląc o niebieskich migdałach :P Rok ten jest dla nas wyjątkowo mało łaskawy i od samego jego początku wloką się za nami choróbska. Teraz jest już może lepiej, ale wcześniejsza choroba skończyła się u mnie antybiotykiem w 20 zastrzykach i tak jeden z nich został źle wbity i uszkodził nerw kulszowy. Ból niesamowity od 6 lutego towarzyszy mi do dzisiaj...Mam nadzieję, że w końcu to minie...Pogoda działa na mój humor jeszcze gorzej, a kolejne opady śniegu powodują taki nerw, że mam ochotę zacząć krzyczeć :P
 Ale nie o tym dzisiaj. Dzisiaj wpadłam tutaj, żeby złożyć wszystkim bywalcom życzenia, tak więc: 


Niech czas wielkanocny utrzyma w mocy nasze marzenia
by wszystkie życzenia okazały się do spełnienia
i aby nie zabrakło nam wzajemnej życzliwości
abyśmy przez życie kroczyli w ludzkiej godności
i niech symbol boskiego odrodzenia
był i dla nas celem do spełnienia. 


Wesołych świąt.
Kasia & Maher


 

20 stycznia 2013

Relacja Sylwestrowa ...


Mamy 2013 rok i mam nadzieję, że będzie on dla nas rokiem szczęśliwym pomimo pechowej liczby 13.  Wkroczyliśmy w niego dosłownie tanecznym krokiem, gdyż jak wcześniej wspominałam na Sylwestra mieliśmy gości z Francji, oraz znajomych z Nowego Targu. Dołączył też mój brat z żoną i chłopcami. Najmłodszy ( obecnie 2 miesięczny) oczywiście przespał większość imprezy, ale zdążył porozdawać swoje nieświadome uśmiechy na prawo i lewo. 
Impreza była jak najbardziej udana, a jeszcze bardziej ze względu na to, że niewiele przed północą goście moich rodziców zrobili pociąg i "przyjechali" po nas na górę. Wszyscy razem "zjechaliśmy" na dół i tam dopiero zaczęły się niezłe wygibasy. Grzecznie poszliśmy spać koło 4:30 rano ( nie sądziłam, że domówka będzie tyle trwać :P).

W Nowy Rok towarzystwo się podzieliło. Część pojechała na Wawel i Rynek, żeby trochę Krakowa obejrzeć, a reszta czyli ja i znajoma zostałyśmy w domu. Naszykowałyśmy obiad, żeby zmarznięci "turyści" mieli się czym posilić i oglądałyśmy płytkę z wesela mojego brata przytupując nogami pod stołem- ot tak się nam jeszcze tańczyć chciało :)

Niestety w każdym kolejnym dniu kolejni uczestnicy imprezy zaczęli łapać grypę bądź zapalenie krtani i już tak wesoło nie było, ale jakoś dawaliśmy radę. Francuzi byli bardzo zadowoleni z pobytu, chociaż byliby bardziej gdyby obyło się bez zapalenia rwy kulszowej u małżonki znajomego. Niestety, ale Pani wykazała się małą odpowiedzialnością o własne zdrowie, ale to jest temat rzeka i nie będę go rozwijać na blogu. Powiem tylko, że miała zakaz wyjazdu do Polski, czy gdziekolwiek indziej od lekarza, ale postanowiła przyjechać bojąc się "zdrady" męża, co skutkowało jej cierpieniem i naszymi nerwami...
W każdym razie są zachwyceni naszym krajem (widzieli tylko Kraków i Jaworzno + lotnisko w Warszawie na którym mieli międzylądowanie). Mieli nędzną opinię przed wyjazdem, a wrócili szczęśliwi i informują wszystkich swoich znajomych i przeciwników ich wyjazdu, że Polska, to wcale nie żaden busz :P   Pokochali polskie jedzenie, choć mieli okazję próbować go tylko przez tydzień. Szczerze mówiąc to aż mi głupio było, jak fotografowali każdy posiłek...
Gdyby ich wizyta nie była pełna chorób, to na pewno odwiedzilibyśmy Zakopane, jakieś baseny termalne czy inne atrakcje, co urozmaiciłoby trochę nasz wspólny czas, ale być może jeszcze kiedyś przyjadą i wtedy zobaczą trochę więcej Polski :) Szczerze mówiąc kolejny przyjazd radziłabym im zorganizować wiosną bądź latem, kiedy nasz krajobraz jest jeszcze piękniejszy, aczkolwiek teraz też znajomy był pełny szczęścia gdyż miał okazję pierwszy raz zobaczyć śnieg.

A po ich wyjeździe trzeba było odespać nieprzespane noce, wyleczyć choróbska i tak jakoś nam przeleciał ten czas, że nawet nie wiem kiedy się zrobił 20 stycznia :) 

Od piątku siedzę w domu sama, bo mąż obsługuje konferencje i wraca późno wieczorem kiedy ja już smacznie chrapię, a wychodzi zanim się zdążę obudzić, ale jakoś to sobie odbijemy. Dzisiaj popołudniu już będzie w domku, więc przestane odczuwać dziwne uczucie "pustki". 

I kilka zdjęć:

Nasi goście z Francji

Trzej Tunisiano 

I kroki na parkiecie ;)