W sobotę w domu brata odbyła się impreza niespodzianka z
okazji 30sto lecia ślubu naszych rodziców. Od dłuższego czasu wszystko było
planowane w taki sposób, że musiało się udać. Zaprosiliśmy wszystkich znajomych
i rodzinę, których rodzice chcieliby zaprosić, gdyby organizowali to
samodzielnie. ( trzeba było wyciągnąć numery kontaktowe do wszystkich z telefonu mamy, ale skrupulatnie robiłam to od jakiegoś czasu udając, że bawię się telefonem). Rodzice na tydzień przed imprezą zostali zaproszeni przez nas na
mszę dziękczynną i torcika po mszy, a reszta została przed nimi ukryta. Jakoś
trzeba było wszystko przygotować na dzień przed imprezą, ale udało się nam
dopiąć wszystko na ostatni guzik. Po wejściu do kościoła rodzice zaczęli
dostrzegać swoich znajomych. Po mszy wyszliśmy z Kościoła i naszym oczom
ukazała się piękna biała bryczka, która okazała się prezentem od znajomych.
Rodzice wsiedli do niej razem z wnukiem (największym miłośnikiem koników) i
zajechali prosto pod dom brata, gdzie witał ich ulubiony "Pan grajek"
marszem weselnym oraz kieliszki z szampanem. W kuchni królował nasz znajomy,
któremu wcześniej pomogliśmy przygotować większość rzeczy do jedzenia, a w czasie
mszy Maher nakładał z nim na talerze i przyozdabiał stół. Rodzice mieli łzy w
oczach kiedy dojechali wszyscy goście i zaczęli im składać życzenia i wręczać
bukiety kwiatów oraz prezenty. Oczywiście były tańce prawie do białego rana, a
na drugi dzień "poprawiny" tym razem już bez muzyki na żywo.
Rodzice szczęśliwi! I o to chodziło :)