21 czerwca 2010

Jak można miło spędzić niedzielę...


Mieliśmy cały tydzień na zaplanowanie tego weekendu. Jest to od połowy kwietnia nasz pierwszy, wspólny, wolny weekend, więc chcieliśmy go spędzić miło, ale nie nudno. Jako, że sobota jest dniem jeszcze roboczym, to w planach nie było nic specjalnego. Trochę porządków w domu i na ogrodzie, później jakieś wspólne zakupy, które sprawiają nam obojgu przyjemność, a wieczorem wspólnie przygotowana i zjedzona kolacja. Jak większość młodych małżeństw cieszymy się niezmiernie z każdej chwili spędzonej wspólnie, bez obecności osób trzecich, co nie świadczy jednak o tym, że nie lubimy przebywać w towarzystwie innych.  Na niedzielę zaplanowaliśmy już wcześniej, że całą rodziną pojedziemy na baseny termalne. Jak zaplanowaliśmy, tak tez uczyniliśmy i dzisiaj już przed 8 rano byliśmy w drodze, żeby wejść na baseny, kiedy nie będzie jeszcze tłumów. Trzy godzinki spędzone w wodzie na wariowaniu na zjeżdżalniach, sztucznej fali, masażach wodnych i innych przyjemnościach, włączając w to pływanie, było już dla nas wszystkich wystarczające. Oczywiście każdy znalazł trochę czasu dla 9-cio miesięcznego bratanka, który to pływał razem z nami i piszczał na cały basen, co było dla nas dodatkowa radością. Później wspólny obiad w restauracji, a po drodze, krótka wizyta u znajomych w górach i wspólna szybka kawka/herbatka i trzeba było się zbierać do domku, żeby nie stać w korkach na zwężonych odcinkach zakopianki. Większość Niedzieli minęła nam miło i przyjemnie. Teraz możemy się odprężyć w domu oglądając jakiś film, bo grillowany kurczak czeka na nas od wczoraj w lodówce, więc nie trzeba się martwić o gotowanie czy szykowanie kolacji. A jutro -powrót do normalności.
Jeśli ktoś ma w planach baseny termalne, to szczerze polecam wypad do Bukowiny, którą odwiedziliśmy dzisiaj już kolejny raz od zeszłego roku.  
Teraz planujemy wypad do Tatralandii, gdyż Maher jeszcze tam nie był, a i ja nie byłam po dołożeniu nowych atrakcji..

1 czerwca 2010

Chlebek...


Nie mam pojęcia, co się dzieje z blogami na Onecie. Albo wyskakuje informacja, że blog nie istnieje, albo jakiś błąd zapewniający, że mojemu blogowi na pewno nic się nie stało… W każdym bądź razie zaczyna to być irytujące. Dzisiaj chciałam opisać, w jaki sposób moja teściowa piecze przepyszny chleb, ale robię to już trzeci raz i jeśli tym razem znów mi coś wyskoczy to się poddaje.
Teściowa oczywiście najpierw odpowiednio wcześniej zarabia ciasto na chleb, czego jednak nigdy nie udokumentowałam na fotkach, dlatego późniejsza relacja ze zdjęć, nie będzie obejmowała tego stanu chleba… Chleb zarabiany jest z różnego rodzaju zbóż, niestety ani po dotyku, ani po wyglądzie, ani po smaku nie jestem w stanie rozpoznać i powiedzieć, co to za zboże. Jedynie jeden z chlebów wiem, że jest robiony z mąki kukurydzianej. Następnie chleb uformowany w małe bochenki jest odłożony do wyrośnięcia.
Wiele osób wie, w jaki sposób Berberzy pieką chleb, ale nie zdaje sobie sprawy, że na większości tunezyjskich podwórek znajdują się murowane paleniska, które służą właśnie do wypiekania chleba nie tylko Berberom.W palenisku rozpalany jest ogień, a najczęściej używanym chrustem są wysuszone „liście”opuncji.  Kiedy chleb jest wyrośnięty,a „piec” odpowiednio nagrzany i nie ma w nim ognia, bo pozostał już tylko tylko sam żar, to można rozpocząć całą procedurę. Teściowa zamacza swoją dłoń w wodzie i bierze bochenek chleba, który następnie rozpłaszcza na dłoni. Posypuje go trochę mąką i znów zamacza dłoń,aby włożyć ją razem z chlebem do rozgrzanego pieca. Następnie przylepia starannie chleb do gorących ścianek i powtarza tę czynność z każdym kolejnym chlebem. Gdy wszystkie chleby są już przyklejone, „przegrzebuje” popiół żeby żar był na wierzchu i przykrywa piec kawałkiem blachy, żeby utrzymać odpowiednią temperaturę. Kiedy chleby zaczynają spadać na popiół, to znaczy, że są już odpowiednio wypieczone z jednej ze stron. Wtedy teściowa znów zamacza dłoń, żeby chronić ją przed poparzeniem i układa chleby wokół popiołu obracając je na drugą stronę. Druga strona nie potrzebuje jednak dużo czasu i po jakichś2-3 minutach chleb jest wyciągany i gotowy do spożycia.  Teściowa najczęściej wypieka taką ilość chleba, żeby wystarczyło dla całej rodziny na około tydzień, aby nie robić tego codziennie. Wiadomo, że najlepszy jest ten najświeższy, który jednak wcale zdrowy nie jest… Mimo wszystko raz na czas można sobie pozwolić na taką rozkosz,a wiadomo, że jak synuś przyjeżdża, to chleb mamusia piecze. Nam wtedy wystarcza jeszcze chakchouka i jesteśmy szczęśliwi…
A teraz fotorelacja:
Tak właśnie wygląda "piec" do pieczenia chleba
  
Tutaj mamy wyrośnięte chlebki gotowe do wyklejania
  
A teraz dłoń wyklejająca chleb nad żarzącym się paleniskiem
  
Pierwszy chlebek wyklejony
  
Czas na kolejne
  
Mogą być też podłużne zamiast okrągłych
  
A tak wyglądają po upieczeniu
  
Nic tylko schrupać!!!