30 września 2008

Relacja...


Spróbuję chociaż trochę zdać relację z minionych dwóch tygodni, aczkolwiek nie będzie to łatwe, bo łapię się na tym, że sama dokładnie nie wiem co kiedy było. Myślę, że jest to spowodowane zbyt wieloma sprawami do załatwienia w tak krótkim czasie. Jak wiadomo ostatni weekend spędziłam na uczelni. Uczelnia ogólnie rzecz biorąc w porządku, ludzie na roku całkiem fajni, chociaż pewnie szydła z worka wyjdą dopiero później. Jedno jest pewne- postanowiłam kupić dyktafon, bo niektórych ważnych wiadomości nie sposób zapisać… Ale przejdźmy do ważniejszej kwestii, na którą pewnie bardziej czekacie. 2 tygodnie w Tunezji…
11 września.
 Wylot z Krakowa. Spotkałam znajomych z klasy gimnazjalnej na lotnisku, ale niestety mieszkaliśmy w innych miastach. Do hotelu zajechałam z małymi niespodziankami na 12 w nocy. Maher od 10 dzwonił co chwilę, żeby się dowiedzieć gdzie już jestem. Na teren hotelu nie mógł wjechać, bo tzw. ”secrete”  nie wyraziło zgody. Torby przytaszczyłam samodzielnie do bramy a później już Maher  mógł  je wziąć. Odebrałam „wizę” w hotelu i tyle mnie tam widzieli…
12 września.
Po wczesnej pobudce (o godzinie 10 rano) zebraliśmy co potrzebne i pojechaliśmy do rodziców Mahera. W brzuszku już trochę zaczynało burczeć, bo nic nie jadłam od dnia wcześniejszego (od 10 rano), więc dostałam jogurcik i gruszki. Później pojechaliśmy po drugą siostrę Mahera, aby  przywieźć ją do domu rodzinnego wraz z dzieckiem i mężem. 200 km wycieczka tam i z powrotem.  Zawieźliśmy trochę polskich ciuszków dla dziecka. Dzięki Bogu kupiłam trochę większe… 1.5 miesięczny chłopczyk ubiera polskie ubranka 6-9 miesięcy… Jest słodki i kochany. Mimo wszystko zdziwiłam się widząc jego karmienie, przebieranie i całkowite zachowanie. Zupełnie inne niż w Polsce… Wieczorem zjedliśmy wspólną kolację. Była cała rodzina w komplecie. Podobno dawno już tak nie było. Kolacja na Ramadan naprawdę pyszna. Mama Mahera za wszelką cenę chciała bym została na co najmniej 2 dni, no ale ja wolałam wrócić z Maherem. Odwoziliśmy nocą siostrę Mahera do jej domu. Powinno być kolejne 200 km, ale siostra zapomniała, którą drogą jechać… Zawracaliśmy kilka razy. W końcu zerwała się ogromna burza, gradobicie i inne cuda a nam w Środku lasu zabrakło benzyny o 2 w nocy. Benzyna została nam dowieziona, siostra zabrana do domu przez swojego pracodawcę, a my mogliśmy wrócić do domu… Mogliśmy, ale Maher źle skręcił. Dołożyliśmy kolejne kilometry. W domu znaleźliśmy się nad ranem…
   
13 września.
Spałam przez pół soboty, a Maher siedział w pracy. W czasie przerwy wrócił do mieszkania i nadal sobie spaliśmy. Wieczorem poszedł znów do pracy, a ja ogarnęłam trochę moje bagaże. Wieczorem coś zjedliśmy i wybyliśmy na miasto w celu poszukiwania biura do rezerwacji biletów lotniczych. Oczywiście nie obyło się bez jakiejś kawiarenki i kolejny powrót nad ranem.
14 września.
Niedziela spędzona na basenie hotelowym w momentach kiedy nie padał deszcz. Kiedy waliło piorunami, to grałam sobie w chińczyka z animatorami. Ogólnie rzecz biorąc mogłam spędzać cały mój czas w hotelu gdzie Maher pracuje, bez ponoszenia żadnych kosztów. Jedzenie, picie, ogólnie All Inclusive, bo wszyscy mnie znają. Wieczór znów spędzony w kawiarenkach na rozmowach z innymi, bardziej obeznanymi w sprawach wizowych.
15 września.
Szczerze, to nie pamiętam dokładnie co robiliśmy, ale na pewno coś z papierami wizowymi. Ogólnie rzecz biorąc nie tak łatwo, to wszystko pozałatwiać. Wieczorem kolejne spotkanie z międzynarodowym towarzystwem. Mieszanie języków, to nasza specjalność. Było śmiesznie, ale wszyscy wszystko rozumieli. I tak powinno być.
16 września.
Z samego rana o godzinie 6 wyjazd do polskiej ambasady. Niestety pocałowaliśmy klamkę, bo Polacy tam pracujący w czasie ramadanu pracują tylko 3 dni w tygodniu po 1.5 godziny…  Przyczyn tej jakże długiej i częstej pracy nie poznałam i nie zrozumiałam… Humory się nam popsuły i do końca dnia wzajemnie na siebie warczeliśmy.
17 września.
Czyli moje urodziny. Zostało zaproszonych trochę gości. Para portugalsko-francuska, Polka z takim Tunezyjczykiem, i około 8 innych Tunezyjczyków. Goście zaczęli się schodzić koło godziny 21. Była muzyka, tańce, śpiewy, pyszny tort, dużo prezentów, w tym jeden wyjątkowy od Mahera. Pierścionek zaręczynowy. Wszyscy zaczęli bić brawo, śpiewać i wykrzykiwać nie wiadomo co, bo każdy w swoim języku.
18 września.
Wstaliśmy rano żeby zadzwonić do ambasady, ale znów nikt nie odbierał, pomimo że sekretariat powinien być czynny. Po skończeniu się godzin otwarcia daliśmy sobie spokój i poszliśmy spać dalej. Padający deszcz nie był sprzyjającą pogodą do jakiegokolwiek wyjścia na zewnątrz. Wieczorem towarzystwo z dnia wcześniejszego zeszło się jeszcze raz. Maher ze znajomym przygotowali tunezyjską kolację na ramadan, żeby przyjezdni mogli zobaczyć jak to wygląda.
19 września.
W końcu dodzwoniłam się do zaspanej pani w ambasadzie. Zostałam poinformowana, że mam dzwonić do sekretariatu. Pytając o numer usłyszałam, że to ten sam, ale przypadkiem dodzwoniłam się gdzie indziej. Kolejne próby i nic. Znów zaspana pani odebrała i z mega złością odpowiedziała jednak na moje pytanie o godziny i dni otwarcia ambasady. Popołudnie spędziłam w hotelu na rozmowach z miłymi animatorami, a wieczór oczywiście z Maherem.
20 i 21 września.
Spędzałam te dni ponownie w hotelu, jako, że Maher pracował. Nie było jednak tak źle, bo w sumie cały czas byliśmy dość blisko siebie. Wszystko było podnoszone mi pod sam nos. Kelnerzy skakali wokół mnie, a pozostali turyści bali się w mojej obecności na cokolwiek narzekać myśląc, że może jestem jakimś VIP-em w hotelu. Wieczory oczywiście z Maherem, bo jakże by inaczej.
22 września.
Kolejna wizyta w ambasadzie, ale tym razem dowiedzieliśmy się, że akurat dzisiaj nie przyjmują oni papierów potrzebnych do wizy. Ugryźliśmy się w język, żeby nic głupiego nie powiedzieć. Po powrocie do Hammametu, Maher poszedł do pracy, żeby móc wziąć kolejny dzień wolnego w środę, a ja znów siedziałam na basenie. Szkoda tylko, że to słońce w tym roku nie opalało. Wieczór tradycyjnie spędzony najpierw w kawiarni a później już tylko we dwoje.
23 września.
Rano Maher poszedł do pracy. Ja pospałam troszeczkę dłużej, ale później również poszłam do hotelu. Popołudnie Maher wziął wolne. Postanowiliśmy więc jeszcze raz odwiedzić  rodziców Mahera. Zapakowaliśmy do samochodu wielkiego misia (dostałam 2 takie same), żeby zawieźć małemu kuzynowi Mahera i pojechaliśmy. Pojeździłam sobie trochę samochodem. Rodzina prze szczęśliwa, że przyjechaliśmy jeszcze raz. Posiedzieliśmy chwilę i musieliśmy wracać. Trzeba było zrobić kolejną rezerwację biletu lotniczego, bo poprzednia straciła ważność, oraz kolejny raz wypełnić formularze na Internecie, żeby „data drukowana” się zgadzała.
24 września.
W nocy spaliśmy tylko chwilę, bo znów trzeba było wstać po 5 rano żeby pojechać do ambasady. Wyczekaliśmy się w kolejce, ale w końcu udało nam się złożyć papiery. Prawdopodobnie widzieliśmy panią konsul… Przyszła do sekretariatu. Widząc mnie serdecznie się uśmiechnęła, więc odwzajemniłam uśmiech szturchając Mahera, by zrobił dokładnie tak samo. Powiedzieliśmy jej dzień dobry, a Ona zaczęła oglądać i czytać Maherowe papiery. Później postanowiliśmy trochę pozwiedzać Tunis. Zaparkowaliśmy na płatnym parkingu, jednak po powrocie na niego naszego auta tam nie było. Zostało losowo wybrane do odholowania… Przebyliśmy pół Tunisu na nogach w poszukiwaniu naszego samochodu. Po znalezieniu musieliśmy zapłacić jeszcze dodatkowe 30 dinarów, które spowodowały wiązankę nieprzyjemnych słów w ustach Mahera. Postanowiliśmy jak najszybciej zwinąć się z tego jakże dziwnego miasta. Wróciliśmy do mieszkania, ugotowaliśmy obiadek i ostatni wspólny wieczór spędziliśmy na pięknej Medinie Hammametu.
25 września.
Wczesna pobudka, pakowanie i powrót do innego miasta, do hotelu na autobus. Ja czekam w hotelu, a Maher wraca do pracy. Ogromna gula w gardle, szkliste oczy, ale będziemy twardzi. Nie polecą Nam łzy. 2 godzinna wycieczka na lotnisko, 2 godziny na odprawie, 3 godziny lotu, godzina na lotnisku w Krakowie i o 18 byłam w domu.
Tak o to przebiegł mój pobyt w Tunezji, który zleciał naprawdę bardzo szybko. Przyznaliśmy to zgodnie z Maherem. Teraz czekamy do 15 października, kiedy to w godzinach 12-13 Maher otrzyma odpowiedź w sprawie wizy. Trzymajcie kciuki, żeby była ona pozytywna dla nas…
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz