6 grudnia 2008

Ponarzekam sobie trochę...


Tak sobie myślę, że pasowałoby tutaj, co skrobnąć i podzielić się jakimiś nowinkami i przemyśleniami. Ostatnio walczymy z Maherem, żeby mieć ze sobą jakiś lepszy kontakt i tak jesteśmy już na etapie „mam Internet na swoim komputerze, jak tylko siedzę w pobliżu hotelu gdzie pracuję, bądź pracuję i mogę mieć ze sobą komputer”. Jest dobrze, bo pisać sobie już możemy i Maher może mnie nawet widzieć. Problem jest taki, że Maherowa kamerka jest w kawiarence internetowej i uprzejme panienki, które tam pracują i ostro zarabiają na tejże kamerce poinformowały Mahera, że zgubiły jego CD ze sterownikami. Ten mój kochany facet oczywiście uwierzył i kamerkę zostawił uważając, że bez owego CD jest ona bezużyteczna. Ruszyłam, więc do działania i wyjaśniłam, że kamerka ma zostać stamtąd zabrana nawet bez CD, bo ja nie życzę sobie żeby ktoś zarabiał na jego sprzęcie (kamerka kosztowała 30 zł, a tam jej wartość to około 100 dolarów i tańszej się nie kupi, więc mało kogo na nią stać). Pościągałam wczoraj sterowniki do kamerki i dzisiaj kiedy ta zostanie zabrana z kawiarenki zostaną one przesłane do Mahera. Miejmy nadzieję, że wszystko będzie działać i będziemy się mogli widzieć, słyszeć i pisać bez problemów i oporów.
Co do wizy, to pewne jest, że na styczeń nie ma najmniejszych szans, bo osoby pracujące w polskiej ambasadzie w Tunisie stwierdziły iż zaproszenie ważne do 10 lutego 2009 roku jest już nie ważne… Pytając „dlaczego?”, otrzymałam odpowiedź: „bo tak”.
Na całe szczęście, w Krakowie w urzędzie do spraw cudzoziemców pracują normalni i wyrozumiali ludzie. Zaproszenie teoretycznie możemy wyrabiać dopiero po 10-tym lutego i czekać na niego około miesiąca, a później reszta papierków. Jednakże, jako że z niezrozumiałego powodu zostaliśmy potraktowani tak, a nie inaczej przez polską ambasadę, to zaproszenie zostanie nam wydane wcześniej i będzie na okres 20 luty do 20 maj 2009. Napisałam również maila do Tunisu, żeby przyznali nam termin na składanie wniosków wizowych, bo tak właśnie życzy sobie tamtejsza ambasada (zostałam o tym poinformowana jak dzwoniłam, żeby się dowiedzieć o zaproszenie, jak również poinformowano mnie, że obecnie terminy te są na styczeń) Cierpliwie czekałam 3 dni na jakąś odpowiedź, aż w końcu postanowiłam zadzwonić i dowiedzieć się co się znowu dzieje… Jakieś 10 razy został odebrany mój telefon i słuchawka odłożona na biurko. Ambasada nadal jest czynna 2 dni w tygodniu po 2 godziny-pozostawiam to bez komentarza, bo już sił na tych ludzi nie mam. Dowiedziałam się, że maila sprawdzane są w miarę możliwości „i jak tylko dokopią się do mojego maila, to zostanie wysłana do Nas odpowiedź z datą i godziną do składania wniosku”. Wiąże się to z tym, że termin ten będzie nie wiadomo kiedy i może nawet koło marca, bo przecież nie wiadomo kiedy się dokopią, a później tylko ponad miesiąc czekania na decyzję. Oznacza to, że nie ma możliwości trafić w odpowiedni termin w zaproszeniu, bo nigdy nie wiadomo kiedy można się spodziewać terminu w ambasadzie. Jak to skomentował mój tato- „państwo w państwie”. Brak mi słów na tych ludzi. Zero pomocy i zero szacunku dla petentów.  Jakim sposobem pracują oni w takich placówkach? Co byłoby, gdyby ktoś zgubił paszport, będąc na wczasach? Wnioski o wydanie paszportu można składać tylko w czwartki (dzień transferów do Polski), również za wcześniejszym ustaleniem terminu za pomocą maila… Nie ma możliwości skontaktowania się z ambasadą w innych dniach i godzinach niż podane na stronie internetowej!
Tymczasem posłucham lekarza i pójdę położyć moją stopę jakoś wyżej, bo ciągle pulsuje i rwie po zerwaniu paznokcia.. Znów nie mogę normalnie chodzić, a Maher biadoli co chwila, że chciałby być teraz ze mną, jak również, że jego też boli, jak tylko sobie wyobrazi co ja przeżywam i jaki to musi być ból... Cóż, nikt nie mówił, że życie jest piękne, kolorowe i niebolesne. 
Miłej soboty i bogatego Mikołaja życzę! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz