11 sierpnia 2008

Byle do września...

Szczerze, to nie wiem o czym mam napisać. Wszystko praktycznie stoi w miejscu i nic się nie zmienia.
Od 3 dni chodzę znów do pracy, pomimo że zwolnienie miałam aż do dzisiaj. Wolę sobie zarobić trochę więcej niż dostawałam na „chorobowym”, a skoro wszystko ładnie się zagoiło i nie ma żadnych przeciwwskazań, to dlaczego by nie. W domu zdążyłam się już nieźle wynudzić, chociaż na brak prac domowych nie narzekałam. Zdążyłam już wysprzątać prawie cały dom przed weselem brata. Został jeszcze tylko parter i klatka schodowa do gruntownego porządkowania, ale póki co musimy z tym  poczekać, bo na podwórku robi się kostka brukowa. Jednym słowem mamy wielki bałagan na podwórku i chodzimy jak koty po ściernisku, bo póki co, to jest to jedno wielkie gruzowisko…
Byłam w tym tygodniu na przymiarce sukni na ślub brata i jestem pod wrażeniem.  Suknia jest naprawdę śliczna, chociaż na razie była tylko zafastrygowana i trzeba było się z nią obchodzić bardzo delikatnie. 18 sierpnia jeszcze jedna przymiarka i miejmy nadzieję już ostatnia. Już się nie mogę doczekać zobaczyć efektu końcowego.  Na dobrą sprawę to chciałabym żeby już było po wszystkim, bo nerwówka zaczyna się udzielać już chyba każdemu. 
Po za tym, to po weselu będę mieć tylko 3 dni i znów sobie polecę, a to jest dla mnie chyba ważniejsze. Ostatnio już naprawdę nie mogę się nad niczym skoncentrować. Maher co prawda dzwoni prawie codziennie, ale średnio rozmawiamy nie więcej niż minutę, a ja naprawdę za Nim tęsknie. Chciałabym Go zobaczyć, a z Internetem nadal mamy problemy. 3 tygodnie bez żadnej dłuższej i sensownej rozmowy chyba mi nie służą.  Słowa Internet, to już nie chcę nawet słyszeć, bo nie chcę mieć nadziei, że przyjdzie do kafejki, a później okaże się że jednak NIE.  Cóż muszą nam póki co wystarczać te króciutkie rozmowy telefoniczne… Byle do września.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz