8 października 2010

Relacja cz. I


Zaczynać opowiastkę?
Widzę, że wielu z Was nie może się doczekać mojej relacji z pobytu w Tunezji, dlatego też nie będę Was dłużej trzymać i zabieram się do opisywania.
9.09 Planowo wylecieliśmy z Polski i nawet nikt nie przyczepił się do prawie 10 kg nadbagażu w walizkach głównych. Nikogo też nie interesowała znacznie przekroczona waga bagaży podręcznych, ale wszystko to było na nasz plus, czyli pełne zadowolenie. Tradycyjnie w samolocie oka nie zmrużyłam. Lądowanie w Tunezji dość odczuwalne (myślałam, że zgarniemy ze sobą budynek lotniska, :o), ale po chwili byliśmy już na zewnątrz metalowego ptaka, a paczka papierosów pomogła w szybkim przedostaniu się do strefy z bagażami. Nasze bagaże wyjechały, jako pierwsze, więc szybciutko wyszliśmy na zewnątrz. Rozglądamy się, szukamy no i ZONK. Nie ma kolegi, co miał po nas przyjechać samochodem, który mamy wypożyczyć. Mała konsternacja i decyzja o wymianie kasy już na lotnisku, bo z 10-cioma dinarami przywiezionymi z Polski wiele nie zdziałamy. Próbujemy dzwonić do kolegi z polskiego numeru, ale się nie da. ( Swoją drogą do teraz nie wiem, o co chodzi z brakiem możliwości połączeń) -Wysyłamy SMS- brak potwierdzenia. Jesteśmy w kropce, ale czekamy jeszcze chwilę i widzę nagle znajomą twarz, choć nie wiem skąd gościa znam… Po chwili jednak facet podchodzi do nas i wszystko nabiera kolorków. Mamy samochód, tylko trochę innego kierowcę.
Droga do „domu” dłuży się niesamowicie. Zaczynam odczuwać zmęczenie, ale się nie poddaje. Zaciekle prowadzę konwersację w języku arabskim, co pobudza naszego kierowcę do życia i jako tako się przemieszczamy. W końcu docieramy do domu kierowcy, który się z nami żegna, a dalej trzeba już pojechać samodzielnie. Mamy stracha, bo obydwoje z Maherem jesteśmy niesamowicie padnięci, oczy same się zamykają, a część z Was doskonale zdaje sobie sprawę jak jeżdżą w Tunezji… Mąż siada za kierownicą i jakoś się turlamy unikając jadących pod prąd motocyklistów :D
Po 4 rano zbliżamy się do celu, więc wysyłamy SMS do drugiego kolegi, że może wychodzić z kluczami. Kolega chwilę wcześniej skończył pracę, więc tu nie ma problemów. Udajemy się do „naszego mieszkania”. Niosę tylko torby podręczne, resztą zajęli się panowie. Wdrapujemy się po nieziemsko wysokich, stromych i w dodatku zakręcanych schodach. Już mam przed oczami wizję wybitych zębów, a nawet, jeśli nie będzie to dzisiaj, to któregoś z kolejnych dni. Na górze szybkie oględziny mieszkania i kolega wychodzi, a my możemy spocząć na łóżku. Zaczynają się już jednak uroczystości świąteczne i słychać głośne nawoływanie z meczetu…

C.D.N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz