29 października 2010

Jeżowe przygody...


Po krótkiej przerwie, zamiast opisywać kolejne dni z Tunezji muszę zmienić temat.
Ostatnimi czasy mamy ogromny wysyp jeży w naszej okolicy. Można je spotkać dosłownie wszędzie i w różnorakiej postaci… (nie będę opisywać, bo niektórych mogłoby zemdlić).
Przedwczoraj natknęliśmy się z Maherem na jeża wiszącego na misce naszego psa i ze smakiem wyjadającego zupkę z mięskiem! Chwilę później minęliśmy kilka jeży idących gęsiego po chodniku i pomogliśmy jednemu w zejściu z drogi, bo, po co ma ktoś przejechać kolejnego małego słodkiego jeżyka…
Wczoraj po raz kolejny akcja jeżowa…
Sąsiadka podaje mi przez ogrodzenie małego jeża, bo jej pies strasznie się przy nim denerwował, a jeżyk cały ze stresu aż podskakiwał przy każdym szczeknięciu. Biorę, więc jeża, kładę na łąkę. Coś mnie jednak niepokoją tylne łapki zwierzęcia, które dziwnie się za nim włóczą. W takim wypadku moje i mężowe miękkie serce daje o sobie znać. Zabieram jeża ze sobą, niosę do domu, pakuję w kartonik wyścielony papierem toaletowym. Daję mleka na zakrętkę od słoika, kroję jabłko i marchewkę. Jeżyk wcina smakołyki, a ja szukam numeru telefonu do schroniska. Tam podają mi numer na 24-godzinne pogotowie jeżowe! Dzwonię. Odbiera niemiły pan, który to każe udać mi się do wyznaczonej przez niego kliniki weterynaryjnej i pokryć koszty leczenia jeża! O zgrozo! To ja z dobrej, nieprzymuszonej woli chcę ratować zwierza, będącego pod ochroną a pan mi każe płacić! Przecież jeż jest państwowy, a nie mój! Mówię więc, że zostawię jeża na tej łące i niech sobie sami po niego przyjadą. Pan jednak zaczyna wyzywać mnie od chamów i prostaków, każe nie przerywać swojego monologu, kiedy to właśnie on wtrącił się w moje zdanie  Aaa 
Odkładam słuchawkę, bo po cóż mam więcej wysłuchiwać, jakim to jestem „pierdolonym krakowskim centusiem”, chamem i innymi epitetami. Po chwili pan oddzwania i znów wyzywając grozi mi, że jak nie zawiozę jeża, to coś tam…. W końcu monolog nieuprzejmego pana kończy się na tym, że mam zawieźć jeża pod wskazany adres, a klinika dołączy rachunek do Pana faktury.
Jeździmy, więc po zakorkowanym Krakowie starając się wybierać uliczki z mniejszą ilością aut, coby szybciej przedostać się na drugi koniec Krakowa. Jeżyk siedzi skulony przy słoiczku z ciepłą wodą. Widać potrzebne mu było się ogrzać. Docieramy do kliniki, krótka rozmowa z rejestratorką:
-Imię zwierzęcia?
-Yyy to jest JEŻ proszę Pani…
-Aha jeż, to proszę chwilkę zaczekać, my tez znamy tego pana z pogotowia…
Po chwili woła nas lekarz, wchodzimy z jeżykiem i dowiadujemy się, że oni jak najbardziej jeżowi pomogą, ale mimo wszystko zapłacić im musimy, bo pan z pogotowia jest im dłużny już ponad 4 tysiące zł i więcej jeży do jego faktury nie dopiszą! Znów mięknie nam serce patrząc na tego biednego jeżyka i dochodzimy do konsensusu z doktorem. Pan liczy nam tylko za wykorzystane leki, prześwietlenia i inne cuda bierze na swój koszt. Decydujemy, że po wyleczeniu jeżyk ma trafić do schroniska dla jeży, a nie przypadkiem do nas na łąkę… Wychodzimy biedniejsi o 50 zł, ale z czystym sumieniem. Więcej do pogotowia jeżowego jednak nie zadzwonię!  Kolega z Tunezji po zasłyszeniu opowieści stwierdził, że on ugotowałby pyszną zupę/sos na tym jeżu, jak to dawniej czyniła jego mama! Bleeeeee

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz