7 maja 2008

Pierwsze koty za płoty

Zacznę od tego co jest tematem bieżącym, pojawiającym się wszędzie. Całe media można powiedzieć trąbią o tym, a mianowicie MATURA... Tak więc jestem już po 2 egzaminach, więc mogę co nieco nakreślić na ten temat. Zacznę od polskiego. Fajny egzamin z IDIOTYCZNYM kluczem do zadań. No cholera jasna kto w ogóle wymyślił coś takiego jak klucz? Dlaczego nie mogę interpretować sama tekstu skoro interpretuje go dobrze, ale inaczej niż w kluczu? O samym tym fakcie świadczy oblanie matury przez znanego profesora filozofii Marcina Króla... Pozostawię to bez komentarza. Wściekam się tylko, że pomimo przeczytania wszystkich lektur obowiązkowych, które były w liceum ( nie myślcie, że jakaś nadgorliwa jestem), to muszę liczyć i trzymać mocno kciuki żeby ta matura okazała się dla mnie zdaną. Teraz angielski. Oczywiście nie powiem, że był trudny i tu akurat jestem pewna, że zdałam teraz pozostaje mi tylko czekać na wynik procentowy. Jak na razie mogę wiedzieć o 60% a mogę zdobyć jeszcze kolejne 30% jeśli napisałam dobrze list i krótką formę, a mam taką cichą nadzieję że tak. W każdym bądź razie jakby nie było to jeden egzamin mam już na bank zdany. Ogólnie obyło się bez stresu i poszłam na egzaminy wyluzowana. Zero paniki, czy czegoś w tym stylu. Widząc osoby zwracające zawartość żołądka przed maturą stwierdziłam, że chyba jestem jakaś nienormalna, bo mnie się nawet ręce nie trzęsły i w nocy też spokojnie spałam.
Chyba więcej stresu jest teraz, o to czy zdam. Teraz mam dwa dni wolnego, a w piątek geografia... Po geografi najwyższy czas na naukę prezentacji i na to będę mieć aż 4 dni... Po ustnym polskim zaczną się wakacje, jako że ustnym angielskim się nie przejmuję. Wiem, że zdam. Wiem, że jestem skromna...  rumieniec 
A teraz z innej beczki. Ogłaszam wszem i wobec, iż mam faceta wariata!!!  kocham 
To, że biegnie kilka razy dziennie do kafejki na internet, żeby mnie zobaczyć to już pominę. To, że odkąd zaczął pracę, to cała kasa idzie na telefon, internet i opłacenie pokoju to też pominę. Nie mogę jednak pominąć jego pomysłów. Ostatnio stwierdziłam, że mam ochotę na truskawki. Maher stwierdził, że moje zachcianki są prawie jak ciążowe i zaczął wymyślać imiona dzieci... Cała sytuacja miała miejsce w sobotę. Dzisiaj do moich drzwi zapukał listonosz i przyniósł mi paczkę pochodzenia tunezyjskiego! Wybuchłam śmiechem, gdy ją otworzyłam, bo zobaczyłam zapakowane próżniowo truskawki i jednego pomarańcza z dopiskiem "If you have some other whim..." Tak więc zajadam właśnie słodkie, tunezyjskie truskawki i staram się tu coś skrobnąć, ale od razu mówię, że w ciąży nie jestem!  :-) 
Muszę się przyznać, że odkąd znam Mahera to zaczęłam na nowo cieszyć się z małych rzeczy. Wcześniej ich nie dostrzegałam, bądź uważałam za zwykłe przyziemne, które miałam na co dzień. Teraz cieszy mnie każda minuta rozmowy, każda minuta kiedy widzę Mahera na kamerce i każde jego dziwne pomysły, które wcześniej uznałabym być może za nienormalne? Teraz są to dla mnie rzeczy, które pomimo swoich "niewielkich rozmiarów" urastają do rangi tych wielkich, z których warto się cieszyć. Tak więc CIESZĘ się, że mam Mahera, moje słońce, które rozjaśnia dla mnie nawet najbardziej pochmurny dzień  hehehe  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz